Nigdy bym nie przypuszczał, że tydzień bez internetu może mi tak dobrze zrobić na zdrowie. Najbardziej odczuły to moje oczy, które będą mi wdzięczne za decyzję pewnie do… następnej takiej okazji. Ale nie tylko one. Pozycja siedząca to dla homo sapiens, co wielokrotnie udowodniono, najgorsza z możliwych. Przyjmując ją przez ostatni tydzień praktycznie tylko do posiłków spowodowałem, że cały mój organizm, a nie tylko oczy patrzy na mnie przyjaźniejszym, nomen omen, wzrokiem.
Oczywiście nie ma sytuacji idealnych. W oazie spokoju, gdzie się przez minione kilka dni zaszyłem, był jeden minus. Przybrał postać czynnego telewizora. I, na dodatek, działał tam program pierwszy. Nie wiem co mnie skusiło, żeby w środę tuż przed dwudziestą włączyć to pudło. Pech chciał, że na ekranie pojawił się Kraśko redaktor który, zamiast normalnie zakończyć Dziennik, zapowiedział mecz Polski z Estonią. No i wpadłem. Skończyła się moja sielana. Jak kto kiedyś brał prochy albo chlał albo palił na umór to wie, że jako typowy sportowy nałogowiec, nie mogłem w tej sytuacji odpuścić. Oglądałem.
Nie powiem, że urlop mi się skończył, bo na drugi dzień, w ramach odwszenia, poszedłem sobie na dwunastogodzinną wyprawę w góry i mi, w znacznej mierze, przeszło. Ale com w tę środę tej swojej wątrobie napaskudził to moje. I jej.
Ja wiele mogę zrozumieć. Że wakacje. Że jeszcze się sezon praktycznie nie zaczął. Że na Estonię to nie bardzo można się zmotywować. I że jeszcze dwadzieścia innych powodów. Ale bez przesady. Żeby wygrać z Estonią to motywować powinna się musieć reprezentacja Luksemburga albo, w najlepszym wypadku, reprezentacja Warszawy, a nie kadra 38-milionowego państwa. Ponadto. Wakacje to, zdaje się, są również w Estonii. I tam sezon też się chyba jeszcze nie rozpoczął.
Jeszcze jedna, istotna moim zdaniem, rzecz. Panowie piłkarze w ostatnim turnieju wypadli, jak mnie pamięć nie myli, jak przez okno. To powinien być jednak czynnik (gdyby zakładać, że na czymkolwiek im zależy) zdecydowanie motywujący. Ja tego nie widziałem.
Daruję sobie pisanie o całej drużynie i pominę zdecydowaną większość, tj. tych, których nie uznaje się za jej liderów. Grali na tyle beznadziejnie, że pisanie o nich byłoby tylko zbiorem niekończących się pretensji. Ale dlaczego mieć pretensje akurat do nich, skoro ci, na których ma opierać się gra zespołu narodowego, którzy mają niby stanowic jego kościec, wypadli równie beznadziejnie. Szczęsny powinien być odsunięty od gry w reprezentacji do momentu kiedy w kopanej zaczną obowiązywać przepisy z piłki ręcznej. To znaczy kiedy będzie możliwa wymiana bramkarzy w dowolnym momencie spotkania. Wtedy, w przypadku rzutu wolnego na połowie Polaków z automatu będzie wchodził ktoś inny i tym samym prawdopodobieństwo zdobycia gola przez rywali będzie inne od stu procent. Lewandowski, co obserwowałem w przedsezonowych meczach Borussi, gra na razie słabo. Tylko że w sparingach swojego zespołu ligowego strzela bramki, a w środę zagrał jakby pierwszy raz słyszał o powinnościach napastnika. Ta różnica mi się nie podoba. Błaszczykowski stał się po meczu z Estonią bliższy mojemu sercu. Powaga. Blisko tysiąc lat temu księstwem, na obszarze którego obecnie mieszkam, rządził Mieszko Plątonogi. Po środowym spotkaniu stwierdzam, że ksywa pisz wymaluj dla naszego kapitana. Kuba Plątonogi. Piękne. I jakie trafne! O Piszczku można napisać tylko tyle, że od kilku miesięcy skutecznie równa do reszty reprezentacyjnych obrońców. Jak tak dalej pójdzie to w pierwszym składzie Borussi może grac od września tylko dwóch Polaków. W wersji optymistycznej. No chyba, że panowie globtroterzy faktycznie inną miarę będą przykładać do swoich występów ligowych. To wtedy się z tego wycofam.
Wracając do mojego urlopu. Postanowiłem sobie, że już nigdy nie włączę w jego trakcie telewizora. Bo a nóż widelec znów będzie na wizji Kraśko i zapowie mecz Polaków. Z Luksemburgiem albo San Marino.
Inne tematy w dziale Rozmaitości