Cała sportowa Polska zachorowała w niedzielę na Biegunkę. Nie, to nie jest błąd, proszę Szanownych Państwa. Tak właśnie ma być napisane. Biegunka przez duże „P”.
Krzysztof Biegun, w jednej chwili, z nieznanego nikomu poza wąskim albo, właściwiej pisząc, niszowym kręgiem ludzi, których skoki narciarskie interesują bardziej niż od wielkiego dzwonu, jednym skokiem „przepoczwarzył’ się w cudowne dziecko polskich skoków i jedną z naszych nadziei na igrzyska. Od poniedziałku, gdzie się nie obrócisz – Biegun. Na każdym większym portalu internetowym główna wiadomość to o nim. Poniedziałkowe gazety pełne jego zdjęć. Zapalasz telewizor – też o nim. Dzisiaj rano jedziemy samochodem do pracy, kolega włączył radio. I co? Redaktor robi wywiad w domu niedzielnego bohatera. W domu akurat żałoba, bo zmarła babcia, ale ten dalej z butami w dywan. Więc chyba rzeczywiście. Istna Biegunka. Rodzi się pytanie. Czy mamy do czynienia z rzeczywiście wielkim talentem czy może ze zwykłym fuksem?
O tym, ze to talent najczystszej wody byłem przekonany już rok temu (należę do wspomnianego grona niszowych miłośników skoków). Przez ostatnie kilka miesięcy każdy jego start to praktycznie potwierdzał. Niedzielny występ to tylko konsekwencja tego, co miało miejsce wcześniej. Ale też nie jest tak, że Biegun musi „z urzędu” zostać drugim Małyszem czy nawet Stochem. Ma wszelkie warunki po temu, by osiągnąć w tym sporcie bardzo wiele. Oprócz talentu i sprzyjających rozwojowi tego talentu odpowiednich warunków fizycznych (to też ważne) ma psychikę i mentalność, które mogą go zaprowadzić bardzo daleko.
Docenił to, między innymi, najwybitniejszy (co by nie powiedzieć) skoczek ostatnich kilku lat, jeśli nie w całej historii narciarstwa, Austriak Schlierenzauer, udzielając już przed sezonem wywiadu w którym, ni z gruszki ni z pietruszki, wypalił, że nieznany szerszym gremiom Polak będzie jednym z głównych faworytów w nadchodzącym sezonie. No więc coś w tym musi być.
Na razie jednak trzeba podchodzić do sprawy ostrożnie i z dystansem. Raz, że nie takie, wydawałoby się, kariery załamywały się w jednej chwili. Dwa (co sugeruje zresztą jeden z salonowych blogerów w swoim wczorajszym poście), że Polacy, być może, są na początku sezonu lepiej od innych przygotowani sprzętowo. Jeśli tak, to w trakcie sezonu sytuacja na pewno się wyrówna i wtedy, siłą rzeczy, nasza widoczna obecnie przewaga może stopnieć. W jakim stopniu, będzie zależeć już od czynników innych niż sprzęt.
Podsumowując. Niewątpliwie Krzysztof Biegun to wielki, choc nieoszlifowany jeszcze, diament. Z odpowiedzią czy wart panującej od kilku dni „Biegunki”, musimy, moim zdaniem, poczekać.
Inne tematy w dziale Rozmaitości