Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz
228
BLOG

Śmietnik

Marek H. Kotlarz Marek H. Kotlarz Polityka Obserwuj notkę 1

Platforma Obywatelska coraz bardziej przypominać zaczyna śmietnik, do którego trafiają najbardziej sfrustrowani i obrażeni na braci Kaczyńskich outsiderzy polskiej sceny politycznej. Nie liczą się poglądy czy przeszłość, nie liczy się jakość, ale ilość. Wszystko wskazuje na to, że dołączy do nich teraz Kazimierz Marcinkiewicz.

Listę byłych współpracowników braci Kaczyńskich, którzy poczuli się niedocenieni a potem zaczęli szukać swojego miejsca pod skrzydłami Donalda Tuska otwiera Radosława Sikorski. Ostatnim „znaczącym” nabytkiem, jest Joanna Kluzik-Rostkowska. Jeszcze półtora roku temu kierowała sztabem wyborczym Jarosława Kaczyńskiego, potem powołała do życia ugrupowanie PJN, ale, takie przynajmniej odnosi się wrażenie, gdy zrozumiała, że niewielką ma szansę na dostanie się do parlamentu, dołączyła do Sikorskiego w zjadliwej krytyce swojego dawnego ugrupowania.

Kazimierz Marcinkiewicz, po synekurze w EBOiR, także poczuł potrzebę zaistnienia. Jeszcze niedawno wzbudzał zażenowanie swoim zachowaniem, dziś ponownie przystępuje do polityki. I w istocie pasuje do Radosława Sikorskiego i późniejszych nabytków PO.

Przyzwyczaiłem się już do tego, że politykom brakuje kindersztuby. Wydaje mi się (bo czasem tak bywa), że można zmienić ugrupowanie (choć powinno to być wynikiem głęboko przemyślanej zmiany poglądów), ale wydawało mi się, że można to uczynić z poczuciem przyzwoitości i przynajmniej milczeć, nie mówiąc już o wyrażaniu się z szacunkiem o ugrupowaniu, które się opuściło. Nic z tego, w Polsce zwyczajem stało się, ba, pożądane jest, niepochlebne wyrażanie się o poprzedniej partii. Wszystko wskazuje na to, że idei nie ma w tym za grosz, liczy się władza i stanowisko.

Etyka polityków zmieniających partie, ugrupowania i poglądy, to jednak zupełnie inna historia, powiedziano już na ten temat tak wiele, że nie warto się nad tym rozwodzić. Mnie zastanawia, czy dotąd tak zręczny w budowaniu własnego PR Donald Tusk nie podcina gałęzi, na której siedzi. Czy przygarnianie wszystkich, nie szkodzi wizerunkowi jego partii. Zdaje się już nie porywać tłumów jego sympatyczny uśmiech, a wręcz coraz częściej wizyty w miejscach, gdzie powinien znaleźć się zatroskany ojciec narodu, mają niespodziewany i przykry przebieg, ot choćby jak w przypadku rozmowy z plantatorem papryki na terenach zniszczonych klęską żywiołową czy podczas spotkania z kibicami.

Większość Polaków dostrzega już, że nie liczą się w partyjnych szeregach dawniej głoszone idee, a wszystkim rządzi pragnienie utrzymania się u władzy. Dobrze wyćwiczone gesty i zachowania odczytywane są inaczej od przewidywań i topnieje grono potencjalnych wyborców. Donald Tusk to wyczuwa, zaczyna się gubić, popełnia coraz więcej błędów. Stara się to nadrobić przygarniając wszystkich outsiderów, ale to już gest desperacji – traci instynkt, kontakt z tłumem i zamiast przysparzać sobie zwolenników, kolejnych traci.

Podobną drogę przeszedł kiedyś Lech Wałęsa. Tak bardzo przekonany był o swoich zdolnościach panowania nad tłumem, że gdy przestano go słuchać, zaczął się gubić, aż wreszcie, nie mogąc się z tym pogodzić, zniechęcił do siebie nawet najzagorzalszych zwolenników. Pozostała mu jednak legenda, a Donald Tusk nawet na to nie może na to liczyć.

Prawdę mówiąc, współczuję dzisiejszemu premierowi, dla niego nadchodzące wybory, to walka o życie, o polityczne istnienie. Gdy Platforma wygra, odetchnie z ulgą na kilka lat. Gdy przegra, nastąpi dramat. Nie będzie mógł odwołać się do głoszonych jeszcze niedawno ideałów liberalizmu, bo już nikt mu nie uwierzy, sam wszak się ich wyparł. Zostanie jednym z byłych premierów, a jego partia zapewne zacznie się rozpadać.

Donald Tusk zabrnął w uliczkę, która znana jest z historii, gdyż PO przypomina przedwojenny BBWR czy powojenny Frontem Jedności Narodu – stara się budować pozory jedności. Jeśli mimo wszystko wygra, to tylko dlatego, że Platforma uznana zostanie przez wyborców za mniejsze zło niż PiS, ale na większości oddanych na jego partię głosów pozostanie niesmak nieprzyjemnego kompromisu. Jednak nawet najwierniejsi wyznawcy PO czują, że zwycięstwa nie mogą być pewni. Mają w pamięci zaskakującą i poniżającą porażkę, jaką ponieśli w 2005 roku. A zdają sobie sprawę z tego, że historia lubi się powtarzać.

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka