Marek Różycki jr Marek Różycki jr
4074
BLOG

Józef Piłsudski - w oczach zakochanej w nim Kazimiery Iłłakowiczówny

Marek Różycki jr Marek Różycki jr Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 56

Ojciec powiedział: -- Poznasz naszą największą patriotkę i najwybitniejszą poetkę… Byłem wówczas na II roku studiów i kojarzyłem Kazimierę Iłłakowiczównę, dawniej znaną i uwielbianą słynną Wilniankę IŁŁĘ z opowieści, opracowań historycznych i literackich oraz z Jej Twórczości. Nie wiedziałem, że ówczesny świat poznał Marszałka Piłsudskiego, Jego myśl polityczną, strategię i w ogóle „Sprawę Polską” dzięki Jej wykładom, odczytom, spotkaniom i niezwykłej aktywności. Józef Piłsudski nie zostawił swojego Testamentu Politycznego, to jednak dzięki wnikliwości, zaradności, pracowitości, odpowiedzialności Jego osobistej sekretarki -- przekazy, zapisy, notatki, rozkazy Marszałka w wielkiej mierze przetrwały do naszych czasów.

Totalnie dziś zapomniana postać wybitnej Iłły, Jej zasługi oraz Twórczość domaga się należnego Jej miejsca w Panteonie Narodowej Pamięci! 

Z prezentowanego fragmentu rozmowy wyciąłem moje pytania o Jej Twórczość, także te dotyczące prywatnego życia Piłsudskiego, Jego pasji oraz miłości, słowem -- roli kobiet w Jego życiu. Tym tematem zapewne zajęłyby się dzisiejsze brukowce, bulwarówki i tabloidy spod znaku  Bauera – masowo rozprowadzane w naszym kraju oraz mające niemieckich właścicieli i bynajmniej nie polski interes na względzie -- portale internetowe.

KAZIMIERA IŁŁAKOWICZÓWNA )*  – ur. 6 sierpnia 1892 w Wilnie, zmarła 16 lutego 1983 w Poznaniu - wielka poetka polska - od roku 1918 pracowała w Warszawie w Ministerstwie Spraw Zagranicznych jako młodszy referent. W latach 1926-1935 była osobistą sekretarką Marszałka Józefa Piłsudskiego, podlegając służbowo Ministerstwu Spraw Wojskowych. W roku 1936 wraca do Ministerstwa Spraw Zagranicznych jako urzędnik do zadań specjalnych przy Gabinecie Ministra. Wykorzystując jej znajomość wielu języków, umiejętność pięknego przemawiania zaczęto wysyłać ją do różnych krajów europejskich. Jeździła z wykładami, odczytami popularyzującymi polską kulturę. Równocześnie była propagatorką polskiej myśli politycznej ostatnich lat. Poprzez takie działania chciano zdobyć przychylność opinii publicznej dla naszego kraju. Będąc przez wiele lat bliską współpracownicą Marszałka, propagowała wszystko, co było związane z wizerunkiem Piłsudskiego, polskością, była orędowniczką kierunku polskiej polityki.

----------------------------------------------------------------------------------------

-- Jest Pani jedną z niewielu kobiet, która dobrze znała Marszałka zarówno jako polityka lecz także jako mężczyznę. Powszechnie wiadomo, że była mu Pani bliską osobą. Czy zechce Pani  przybliżyć nam postać marszałka przede wszystkim jako człowieka, nie tylko opatrznościowego polityka, który świetnie poznał nie tylko nasze słabości, ale i przywary narodowe?

-- Zacznę chronologicznie. Nasze drogi skrzyżowały się po raz pierwszy podczas I wojny światowej, później pracując w MSZ i pełniąc funkcje jego sekretarki, poznałam go bliżej. Podczas mojego tournee po Europie w latach 1935-1938  wielokrotnie przybliżałam postać marszałka.

-- A zatem…

-- Lata młodości spędził w Charkowie. Tu w 1885 roku zdał maturę i rozpoczął studia medyczne. To dlatego podczas obchodów imienin marszałka w teatrze Splendid prasa prowadząc kampanie na Jego cześć używała haseł: „Dobry lekarz niemocy narodu - gromiciel podłości i propagator prawdy”. Dwa lata później Za swoją polityczno-patriotyczną działalność został aresztowany i zesłany na pięć lat na Syberię. Po powrocie z zesłania w 1893 zaangażował się w działalność polityczną, tworząc zręby organizacyjne PPS. W 1900 został ponownie aresztowany, w łódzkiej tajnej drukarni PPS. Po miesięcznym pobycie w więzieniu przy ulicy Długiej 17, przewieziono, go do Warszawy i osadzono w X Pawilonie Cytadeli.

-- Pawilon X był najlepiej strzeżonym w całym carskim imperium. Wolność odzyskiwało się na sznurze szubienicy…

-- Ma pan rację. Piłsudskiego oskarżono o udział w zabójstwie Jana Mazura, konfidenta z Zagłębia. Nie muszę dodawać, że wszystko było sfingowane. Groziła mu kara śmierci. Jedynym zatem rozwiązaniem było przeniesienie w miejsce o łagodniejszym rygorze. Za namową dr. Radziwołłowicza rozpoczął symulować obłęd, odmawiając przyjmowania posiłków, ze względu na strach przed otruciem i histeryczne reakcje na mundur żandarmów. Do dziś pamiętam jego słowa: 'Była to niezmiernie przykra gra. Nie mówiąc o głodzie, który mi bardzo dokuczał, tem bardziej, że żandarmi przysyłali mi w tym czasie wyszukane i smaczne obiady, które musiałem odrzucać… [śmiech, zagląda w notatki - przyp. marr] Lecz samo udawanie obłędu, ciągła baczność na swe ruchy, na wyraz twarzy, konieczność wypowiadania od czasu do czasu jakiś nonsensów, męczyła mnie niezmiernie, a czasem wprost śmieszyła widokiem przerażenia, jakie wzbudzało moje zachowania w żandarmach'.

--  Ale udało się...

-- Tak. Dzięki pomocy dyrektora szpitala Jana bożego, Iwana Szabasznikowa, który nienawidził władz rosyjskich - przeniesiono go do Petersburga, do szpitala św. Mikołaja Cudotwórcy. Tymczasem PPS opracowała plan brawurowej ucieczki ze szpitala swojego lidera. Dzięki precyzyjnie przygotowanym detalom udało się w nocy z 1 na 2 maja wydostać Go na wolność.

-- ...jeśli dobrze pamiętam w 1906 roku doszło do rozłamu w PPS.

-- Zgadza się. Piłsudskiemu daleko było do programu SDKPiL, dla której priorytetem była rewolucja, dlatego nie zaakceptował woli niektórych spośród dotychczasowych członków PPS, ciążących ku skrajnej lewicy i utworzył własną partię PPS - Frakcję Rewolucyjną, a następnie objął kierownictwo nad Organizacją Bojową PPS i utworzył we Lwowie Związek Walki Czynnej. „Towarzysze, jechałem czerwonym tramwajem socjalizmu aż do przystanku "Niepodległość", ale tam wysiadłem. Wy możecie jechać do stacji końcowej, jeśli potraficie, lecz teraz przejdźmy na "Pan"! - W odpowiedzi dawnym towarzyszom z PPS na ich prośbę o polityczne poparcie.

-- Jego błyskotliwa kariera rozpoczęła się rzeczywiście jeszcze przed wybuchem I wojny światowej. Prężnie wówczas działał w Polskiej Partii Socjalistycznej. Już przed wybuchem I wojny światowej zaprezentował własną koncepcję odzyskania niepodległości przez Polskę w oparciu o Austro-Węgry.

-- W istocie, tak było. W czasie pożogi wojennej zaangażował się w działalność orientacji proaustriackiej. W sierpniu 1914 roku rozpoczęła się epopeja legionowa. W latach 1914-1916 walczył z Legionami Polskimi na froncie wschodnim przeciw Rosji. W gronie najbliższych współpracowników nie krył, że przewiduje zmianę orientacji politycznej i wojskowej. „Dzisiaj musimy współpracować z Austrią - mówił Piłsudski - musimy kierować swój wysiłek zbrojny przeciwko Rosji, ale przyjdzie czas, kiedy Rosja upadnie. Wówczas musimy zmienić orientację, musimy wystąpić przeciwko Austrii a także - Niemcom dlatego, że państwa centralne wcześniej czy później zostaną pokonane przez Ententę, a prawdopodobnie także przez Stany Zjednoczone, jeśli przystąpią do wojny”.

-- Zatem wizjoner. A słynny pasjans, który podobno często stawiał?

-- Nie rozstawał się z kartami. Czy wie Pan, że podczas swojego pobytu w Zakopanem – gdzie pan teraz mieszka --  to było tuż po Bezdanach, odwiedził go Stefan Żeromski. Powiedział swojemu rozmówcy: „Założyłem sobie, że jeśli mi ten pasjans wyjdzie, to zostanę marszałkiem Polski”. Był początek XX wieku, a ten jeszcze wtedy nieznany człowiek, uważany przez niektórych za...  terrorystę, wywróżył sobie z kart oszałamiającą przyszłość.

-- Proszę mi jeszcze wyjaśnić, co to było z tymi Bezdanami. Przyznam się szczerze, że nie pamiętam tego wątku z historii.

-- Piłsudski związany jest z Bezdanami w szczególny sposób. 26 września 1908r. dokonał tu z grupą spiskowców brawurowego napadu na pociąg. Łupem padła znaczna gotówka. Była to największa tak spektakularna i udana akcja Napad zazwyczaj kojarzy się z rabunkiem. Zdobyte pieniądze Piłsudski przeznaczył na dozbrojenie swojego oddziału, który miał służyć Polsce. Notabene więcej już takich akcji nie przeprowadzał. Zapadł na zdrowiu. W opinii lekarzy organizm był tak wycieńczony, że mogła go zabić byle infekcja. Z tego powodu wyjechał do Zakopanego.

-- W lipcu 1917 roku w wyniku tzw. „kryzysu przysięgowego” został ponownie aresztowany i wywieziony do twierdzy w Magdeburgu. Jak do tego doszło?

-- W okresie tzw. kryzysu przysięgowego, w lecie 1917 r., Piłsudski w rozmowie ze swoimi najbliższymi oficerami jednoznacznie stwierdził: „Nasza wspólna droga z Niemcami skończyła się. Rosja – nasz wspólny wróg, skończyła swoją rolę. Wspólny interes przestał istnieć. Wy do tej armii nie pójdziecie (...) Im prędzej Niemcy przegrają tę wojnę, tym lepiej. (...) Szliście za tę ojczyznę umierać na polach bitew, teraz idźcie za nią do więzienia”. Ci, którzy posłuchali komendanta i odmówili złożenia przysięgi na wierność, trafili do obozów internowania w Beniaminowie i Szczypiornie.

      Aresztowanie Piłsudskiego i jego najbliższego współpracownika Kazimierza Sosnkowskiego, 22 lipca 1917 r. - okazało się wkrótce jego wielkim zwycięstwem moralnym. Osadzenie go w twierdzy w Magdeburgu wywołało falę protestów, on sam zaś umocnił swój wizerunek nieustępliwego bojownika z zaborcą niemieckim. Jako jedyny z ówczesnych przywódców miał odnotowane w swoim życiorysie politycznym: osadzenie w X pawilonie cytadeli warszawskiej, zesłanie na Syberię i wreszcie niemieckie więzienie. Mimo wysiłków jego przeciwników w kraju, nie tylko rosła legenda Piłsudskiego, ale uzyskał on legitymację do reprezentowania i wypowiadania się w sprawach żywotnych dla narodu polskiego i jego przyszłości.

-- Tylko Józef Piłsudski, cieszący się wielką popularnością, mógł rozładować napięcia społeczne i stworzyć reprezentację przedstawicieli różnych opcji politycznych, z której można było powołać rząd prawdziwie narodowy.

-- Rozwój wydarzeń politycznych na ziemiach polskich nabierał tempa. W nocy z 6 na 7 listopada 1918 r. w Lublinie, powstał Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej, z Ignacym Daszyńskim jako premierem na czele. Od października w Krakowie rządziła Polska Komisja Likwidacyjna, zaś w kilku ośrodkach zaczęły tworzyć się rady delegatów robotniczych. To wszystko trzeba było ogarnąć i uporządkować, jednoznacznie określając główny ośrodek decyzyjny – władzę. 9 listopada 1918 r. Józef Piłsudski opuścił ogarnięty falą rewolucyjnych wystąpień Berlin. Kiedy w niedzielę, 10 listopada 1918 r., o godz. 7.30 Józef Piłsudski wysiadał na dworcu wiedeńskim w Warszawie, stało się jasne, że historia zatoczyła koło i wszyscy są świadkami otwarcia nowego rozdziału w dziejach Polski. Tłumy warszawiaków zgromadzone przed kwaterą Piłsudskiego na ulicy Moniuszki, uniesione patriotycznym nastrojem tej wyjątkowej chwili, swym gorącym powitaniem jednoznacznie opowiedziały się za tym, który posiadł „rząd dusz”.

        Jak mało kto, Piłsudski spełniał wymogi sternika tej swoistej łódki na wzburzonym oceanie wydarzeń kończącej się wojny światowej, szalejących ruchów rewolucyjnych, wyczerpania społeczeństwa kilkuletnią wojną i zwykłą biedą. Ktoś musiał dać nadzieję na lepszą przyszłość. W tej sytuacji znakomicie spisywał się Józef Piłsudski, który – jak sam twierdził – był zwolennikiem romantycznych celów osiąganych poprzez pragmatyczne środki. Sprawił, że wreszcie coś w najnowszej historii nam się udało...

-- A co Pani mogłaby powiedzieć o kulturze języka polskiego używanego przez Marszałka? Sloganem przecież stało się to jego sławetne stwierdzenie: "Wam kury szczać prowadzić a nie politykę robić" lub „Naród Wspaniały, tylko ludzie ku*wy!”...

-- W tym momencie otworzył Pan prawdziwą puszkę Pandory. Znanym szeroko było jego dosadne i dość rubaszne poczucie humoru. W przypadku wojny jak najbardziej usprawiedliwione, a mające niejednokrotnie zbawienny wpływ na morale otoczenia. Z ciężko rannych legionistów zwykł był żartować: --„Czego krzyczysz... tylko noga? A tamtemu głowę urwało i nie krzyczy, a ty o takie głupstwo...”.

        Dosadność żołnierskiego języka będąca tak często swoistym wentylem bezpieczeństwa, dającym upust emocjom silnie gromadzącym się w sytuacjach kryzysowych. Marian Żebrowski 7 Pułku Ułanów Lubelskich, który w dramatycznych dniach zamachu majowego pełnił służbę przy telefonie w Sulejówku, przytacza nam przykład jednego z takich "wybuchów" podczas rozmowy telefonicznej Marszałka. Mówił, że szczególnie dobrze ją sobie zapamiętał i był czerwony niczym burak, bo takie niecenzuralne słowa padały... Aż podobno był tak zdenerwowany, że spocił się jak mysz... Tak, Marszałek znany był z tego, że potrafił też zbesztać – nie tylko towarzyszy broni - dość „grubymi” i dosadnymi epitetami... Na rady ochrony osobistej o większą ostrożność, odpowiadał, że „w Polsce żyje i sam własnej d... upilnować potrafi".

-- Był zatem grubianinem?...

-- Nic bardziej mylnego. Kto czytał jego wspomnienia, przemowy, korespondencję czy prace publicystyczne, musi stwierdzić ze potrafił być człowiekiem wielkiej kultury i z wprawą posługiwać się pięknym, literackim językiem. Józef Piłsudski był wielbicielem twórczości Juliusza Słowackiego. Nieraz cytował wiersze poety w okolicznościowych przemówieniach. Potwierdza to chociażby przemówienie przy składaniu prochów poety do grobów wawelskich, wygłoszone 28 czerwca 1927 roku. Przemowę Piłsudski zakończył pamiętnym rozkazem: „W imieniu rządu Rzeczypospolitej polecam panom odnieść trumnę do krypty królewskiej, by królom był równy”.

-- Skąd wiec te wspomniane "wtręty" niskiego lotu? Po części zapewne mogły być wynikiem zwykłych emocji, a Piłsudski był człowiekiem pobudliwym, z drugiej zaś, nawyków wyniesionych z wojny czy konspiracji. Mógł to być także świadomy zabieg retoryczny? A może ja się mylę…

-- Dosadne zwroty mają wtedy sens, gdy wyrażają pewne emocje, bądź pod ich wpływem są wypowiadane, nie mogą jednak być nadużywane i stosowane niczym znaki interpunkcyjne. Mają one wówczas moc i nie przysparzają mówcy miana człowieka nieokrzesanego, a takim Józef Piłsudski z pewnością nie był. Mówię to, jako poetka, która zna wartość i wszelaką konotację Słów…

-- Powróćmy zatem do początków budowy II RP. 10 listopada 1918 roku opuścił więzienie Magdeburgu i przybył do Polski. Rada Regencyjna powierzyła mu władzę wojskową, a następnie cywilną. Rozpoczął wielkie porządkowanie polskiej sceny politycznej. Doprowadził najpierw do powstania rządu Jędrzeja Moraczewskiego, a następnie,  w wyniku porozumienia z działającym w Paryżu Komitetem Narodowym Polskim, rządu Ignacego Paderewskiego. Sam 22 listopada 1918 roku objął stanowisko Tymczasowego Naczelnika Państwa.

        Odradzające się po 123 latach niewoli młode państwo polskie walczyło w tym czasie o swe granice ze wszystkimi sąsiadami. Piłsudski konsekwentnie realizował swoją koncepcję państwa federacyjnego.

-- W latach 1919-1920 dowodził działaniami w wojnie polsko-radzieckiej jako Naczelny Wódz i Naczelnik Państwa. 19 marca 1920 roku został nominowany na Pierwszego Marszałka Polski. Jego geniusz strategiczny doprowadził do walnego zwycięstwa młodej armii polskiej nad bolszewikami. Gdy w sierpniu 1920 roku dotarła pod Warszawę czerwona zaraza, Piłsudski stanął przed największym wyzwaniem i podjął ogromne ryzyko. Wojnę rozstrzygnął mistrzowskim manewrem nad rzeką Wieprz, który sam wymyślił i przeprowadził. Dzięki czemu ocalił nie tylko Polskę, ale może także całą Europę. To był ten słynny „cud nad Wisłą”. Nazywano go wtedy „Dziadkiem”, do dziś jest symbolem zwycięstwa nad bolszewikami.

-- Dlaczego Dziadkiem? Przecież nie był jeszcze tak stary?

-- Naczelnik państwa, twórca niepodległej Polski, nosił się jak dziadek. Ubrany w przydługi szary płaszcz, „furmańską” maciejówkę, mundur „wygnieciony, obsypany popiołem z papierosów” Nieraz go widziałam, gdy po parku się przechadzał, zgarbiony taki, czasem w niebo popatrzył… Ochrona jakaś była, ale tu przecież wszystko otwarte, nieogrodzone, cały ten park, dom. Można było podejść do samych drzwi, przez okno zajrzeć…

-- A dzisiaj, to byle który tak zwany „vip” - zaraz mur wkoło domu buduje ma bardzo wielu „borowików”- ochroniarzy…

-- Wszyscy podkreślają, że Piłsudski roztaczał wokół siebie nieokreślony magnetyczny czar, że zjednywał sobie otoczenie bezpośredniością i humorem. Bywało, że po jednej rozmowie z Piłsudskim adwersarz stawał się jego zwolennikiem. Szkoda, że nasi politycy zapominają, iż największe zwycięstwa zawdzięczał Piłsudski umiejętności znalezienia wspólnego języka z ludźmi różnych opcji i formacji. Szkoda, że pamiętają go chętniej w roli dyktatora, a nie człowieka skromnego i odważnego, który po Warszawie chadzał piechotą... Te spacery bez ochrony po stołecznych ulicach wyglądają dzisiaj jak kosmiczna abstrakcja. Ktoś mógłby powiedzieć, że czasy były inne. Tak, inne. Broń można było dostać łatwo, a mord polityczny był bardzo popularnym narzędziem rozwiązywania konfliktów w całej Europie.

-- Piłsudski to wyjątkowa postać. Pamiętam z wielu zapisów i przekazów, że oprócz pięknych kobiet kochał konie, a jego ulubioną klacz Kasztankę malowano na płótnie i utrwalano w piosenkach. Ale Jego życie osobiste zostawmy na później. Powróćmy do wielkiej polityki. Do 1921 roku był Naczelnikiem Odrodzonego Państwa Polskiego. Wraz z uchwaleniem konstytucji marcowej z 1921 roku, stracił swoją funkcje na rzecz prezydenta. Jak oceniał projekt pierwszej ustawy zasadniczej?

-- Bardzo, bardzo krytycznie. Pozwolę sobie tutaj zacytować jego słowa. „Ja tego, proszę pana, nie nazywam Konstytucją, ja to nazywam konstytutą. I wymyśliłem to słowo, bo ono najbliższe jest do prostituty. Pierdel, serdel, burdel.” Tak opisywał konstytucję jak i całą sytuacje polityczną okresu "sejmokracji": „...Polska to jeden wielki kołtun, trzeba przedtem dobrze grzebieniem ten kołtun rozczesać, aby każdy włos był z osobna, a wtedy może da się kosę zapleść.” A swoją drogą – dobrze wiedział, że naszej Nacji w demokracji – potrzebny jest „lekki zamordyzm”, bowiem pleni się bezhołowie, hucpa, prywata, korupcja, taka swojska „Targowica”, która szkodzi Polsce, układając się z Jej potencjalnymi lub też - realnymi wrogami. Miał -- jak się okazało -- uzasadnioną opinię, obserwację i przekonanie, że nasi Rodacy nie umieją, nie potrafią rozumnie i dorzecznie korzystać z dobrodziejstw demokracji, którą przekształcają w anarchię. Piłsudski nie wierzył w demokrację w ówczesnych polskich realiach.

-- Proszę, rozwińmy nieco ten -- niestety -- ponadczasowy, tragiczny w swej wymowie dla naszej nacji wątek...

-- Zapewne pamięta pan tę diagnozę:  "Bijcie Polaków, ażeby o życiu zwątpili. Mam wielką litość dla ich położenia, ale jeżeli chcemy istnieć, to nie pozostaje nam nic innego, jak ich wytępić." Tak w liście do siostry wyartykułował precyzyjnie swą 'diagnozę', Otto von Bismarck, żelazny kanclerz, polakożerca, który świetnie poznał nie tylko nasze słabości, ale i przywary narodowe: "Dajcie Polakom rządzić, a wykończą się sami, przemieniając system parlamentarny w anarchię." Ale z tego zdawał sobie sprawę i Piłsudski, który ratował młodą Polskę Przewrotem Majowym, a rodzimą Targowicę, warchołów, szkodników, szalbierzy -- wsadzał do Berezy.

-- Jakże Go za to szarpano; od czci i wiary Go odsądzano...

-- Ziuk się nie poddał, nie oddał pola. W pamiętnym przemówieniu 3 lipca 1923 roku w Sali Malinowej hotelu Bristol powiedział przecież: "Polska, sami Polacy to twierdzili, nierządem stoi. Polska to jest prywata, Polska to jest zła wola. Polska to jest anarchia. I jeśliśmy po upadku mieli sympatię dla siebie, to nigdy nie mieliśmy szacunku dla siebie. Nie zaufanie, a niepewność wzbudzaliśmy i stąd chęć narzucania nam opiekunów, wyznaczonych dla narodu anarchii, niemocy, swawoli, dla narodu, który się do upadku doprowadził prywatą, nieznoszącą żadnej władzy." I tak naprzemiennie trwamy i znikamy... Ten gen szaleństwa toczy naszą nację.

-- Wtedy właśnie Marszałek zrozumiał, że polityczna scena w Polsce zmienia się radykalnie. Nienawistna Piłsudskiemu endecja dogadywała się z PSL "Piast", którego przywódca Wincenty Witos uznał, że Marszałek skończył się jako polityk....

-- Tak. Wycofał się z polskiego życia politycznego w 1923 roku, mając przeświadczenie, że swoje zadanie wykonał i że udaje się do swego ukochanego Sulejówka na zasłużony odpoczynek.

        Tymczasem sprawy II RP komplikowały się coraz bardziej na wielu płaszczyznach. Polska przeżywała kryzys polityczny, rządy sejmokracji powodowały niebywałą rotację gabinetów rządzących. Polska poniosła porażkę na arenie międzynarodowej. Nasi sojusznicy znad Sekwany zapominając o swoich obietnicach podpisali z Niemcami - godzący w Polskę - traktat w Locarno. Trwała wojna celna z Niemcami. W zaistniałej sytuacji prezydent Stanisław Wojciechowski powierzył misję stworzenia rządu po raz kolejny Wincentemu Witosowi. To wydarzenie odbiło się głośnym echem w stolicy. Witos nie był nowicjuszem, już raz miał swoją szansę, którą niewłaściwie wykorzystał. Pełnił funkcje premiera już w 1923 roku i wtedy wydał swój słynny rozkaz strzelania do demonstrujących robotników w Krakowie. Polała się krew, co w końcu doprowadziło do dymisji jego gabinetu.

-- Piłsudski przebywał na politycznej emeryturze w Sulejówku od 1923 roku. Dlaczego czekał aż trzy lata, żeby obalić chory układ rządzący?

-- Tego nie da się logicznie uzasadnić. Przewrót majowy w 1926 roku to trochę przypadek… Nic takiego się wówczas nie stało, co uzasadniałoby tak gwałtowne wystąpienie. Jednak Piłsudski potrafił świetnie rozpoznać nastroje Narodu. Od 1923 roku sytuacja się stabilizowała. Było widać, że Polska radzi sobie coraz lepiej w systemie parlamentarnym. Piłsudczycy patrzyli na to z boku i urabiali tej demokracji „gębę”. Czekali na odpowiedni moment, aż nastroje znużenia – nieco wypaczonym, dość „dzikim”… - porządkiem demokratycznym będą się pogłębiać. Urabiali opinię, że powrót Piłsudskiego do władzy jest konieczny, bo państwo może się zawalić.

-- Czy marszałek Piłsudski rzeczywiście cieszył takim mirem w wojsku, jak głosili jego zwolennicy, niosąc mu „w bojach zaprawione szable”? Przebieg zamachu majowego tego nie potwierdził…

-- Wojsko było podzielone, ale była w nim zwarta grupa zdecydowanych na wszystko piłsudczyków. Gdy podczas zamachu Piłsudski rozmawiał z prezydentem Wojciechowskim na moście Poniatowskiego, teoretycznie mógł się jeszcze wycofać. Jemu nic nie groziło – był legendą. Ale wojskowi, którzy się zbuntowali i wyprowadzili oddziały na ulicę, nie mieli już odwrotu. Klęska zamachu oznaczałaby dla nich co najmniej areszt i degradację.

-- Ale przed zamachem, jadąc do Rembertowa na manewry, Piłsudski powiedział, żonie, że wróci na czternastą na obiad…

-- Bezsprzecznie wiadomo, że nie przewidywał walki, krwawego zamachu stanu. Miała to być tylko zbrojna manifestacja, która umożliwiłaby mu powrót do władzy. Nie wiadomo, co konkretnie Piłsudski chciał osiągnąć. Na pewno pragnął zmusić Wojciechowskiego do ustępstw. Raczej nie liczył, że zostanie od razu mianowany premierem. Chodziło o stworzenie precedensu, złamanie prezydenta. Gdyby Wojciechowski uległ, otworzyłoby to drogę do takich ingerencji w przyszłości. Piłsudski nie musiałby już wyprowadzać wojska na ulice, ale mógłby mówić: „na to i na to - nie pozwalam”. Moim zdaniem był – jak to się mówi – Mężem Opatrznościowym… Jego wizje się sprawdzały…

-- Wojciechowski jednak nie ustąpił i stał się autentycznym przywódcą obozu rządowego.

-- Zwyciężyło poczucie odpowiedzialności, legalizmu – że nie można dopuścić do tego, aby młoda i krucha państwowość została zniszczona anarchiczną działalnością. Wątpię, czy prezydent miał świadomość, do czego to prowadzi… Po kilku dniach walk o Warszawę, kiedy się okazało, że jego sprzeciw nie powstrzymał biegu wydarzeń, ustąpił. Także Witos wykazał wielką klasę i uznał, że byłoby zbrodnią przeciąganie tej sytuacji.

-- Dlaczego politykom obozu rządowego zabrakło determinacji do walki? Przecież prawo, konstytucja były po ich stronie…

-- Bardzo istotna była ocena sytuacji międzynarodowej. Widziana z dzisiejszej perspektywy wygląda ona o wiele lepiej niż w oczach współczesnych, którzy mieli poczucie, że to państwo jest cudem chwili, który może lada chwila prysnąć…  Wojna domowa w Polsce mogła dać Niemcom i Rosjanom okazję do rewanżu za niedawne upokorzenia. Konflikt wewnętrzny ma też to do siebie, że nikt nie wie, jak się potoczy, jak się zachowają masy. Słabością obozu rządzącego było poczucie braku poparcia społecznego i moralnego prawa do obrony dotychczasowego porządku. Jego przedstawiciele zdawali sobie sprawę ze słabości niektórych rozwiązań demokratycznych i z tego, że ta demokracja jest niepopularna. Ponadto nie mogli się mierzyć z legendą Piłsudskiego. Witos, mimo że był mężem stanu, miał prawie wyłącznie chłopskie zaplecze społeczne. Nie mógł zjednoczyć społeczeństwa. Także endecja nie miała lidera, który mógłby porwać masy.

-- Jak piłsudczycy realizowali jedno z głównych haseł zamachu majowego – sanacji moralnej państwa?

-- To było hasło wypowiadane na łamach peryferyjnych, elitarnych pism przez środowisko skupione wokół Adama Skwarczyńskiego. Opierało się na przekonaniu, że Polska będzie całkowicie przebudowana. Powieje nowy wiatr, zbudujemy nową rzeczywistość opartą na porządku moralnym. Później okazało się, że zwycięża pragmatyka sprawowania władzy. Hasło sanacji moralnej pozostało – niestety - szyldem… Zabrakło, jak to u nas bywa i bywało wielokrotnie, woli do codziennego, „pozytywistycznego wręcz”…  działania.

-- Zamach majowy Piłsudskiego poparło wiele środowisk: PPS, radykalni ludowcy, socjaliści a nawet komuniści. Z nadzieją przyjęły go także mniejszości narodowe. Nie minęły dwa, trzy lata i większość tych środowisk wzięła rozbrat z Piłsudskim. Dlaczego marszałek nie próbował ich przy sobie zatrzymać? Mało tego, powołał własną partię-antypartię BBWR, która była zlepkiem ludzi o rozmaitych orientacjach politycznych.

-- Środowisko, które jest przekonane o słuszności swojej wizji państwa i zasad rządzenia, czasem korzysta z poparcia takich czasowych sprzymierzeńców, ale nie uważa, że powinno wykonywać na ich rzecz jakieś koncesje, ustępstwa… Utrzymanie poparcia PPS wymagałoby radykalizacji polityki społecznej i gospodarczej. Utrzymanie poparcia Ukraińców wymagałoby koncesji w sprawach, które budziły kontrowersje polskiej opinii publicznej. Szukanie sprzymierzeńców wiązało się z ustępstwami, na co Piłsudski nie chciał się zgodzić. Choć nie miał konkretnego programu, miał filozofię stosunków w państwie. Jeśli chodzi o kwestię mniejszości, uważał na przykład, że język polski ma być językiem państwowym. Powodowało to konsekwencje prawne, chociażby w sprawie szkół. Z punktu widzenia idei nieskrępowanej wolności, praw mniejszości, ustanowienie języka państwowego - może być traktowane jako symptom dyskryminacji. Ale doświadczenia historyczne pokazują, że taka polityka zapewnia spoistość państwa, jego sprawne działanie. Język państwowy może, ale nie musi być oznaką narzucania obcej kultury.

-- Czy w Drugiej Rzeczypospolitej pod rządami sanacji były przestrzegane elementarne prawa? Jeśli porównamy gazety – dajmy na to – z roku 1926 i 1935, zauważymy, że w tych pierwszych była jakaś debata, krytyka władzy, a w tych drugich prawie wyłącznie peany pod adresem rządzących. Opozycyjna prasa ukazywała się z białymi stronami po skonfiskowanych artykułach albo wcale. Czy to było normalne?

-- Polemizowałbym z ta wizją. Znam gazety z lat trzydziestych, także opozycyjne, i twierdzę, że debata tam jednak była. Podobnie jak krytyka władzy.

-- A obóz odosobnienia w Berezie Kartuskiej? Od czerwca 1934 roku każdy obywatel, który naraził się władzy, mógł zostać tam zesłany bez wyroku sądowego. W Berezie bito więźniów i stosowano wobec nich wymyślne szykany....

--  Nie bronię Berezy. To przykład bezradności Piłsudskiego i jego ludzi w obliczu problemów, z jakimi borykała się Polska. Obóz powstał po zabójstwie ministra Bronisława Pierackiego dokonanym przez Ukraińców. Miało to być coś tymczasowego, krótkotrwałego. Bereza przetrwała, bo stała się użyteczna dla elity rządzącej, która nie potrafiła sobie radzić z konfliktami. Kto trafiał do Berezy? Komuniści, socjaliści, ukraińscy nacjonaliści, radykalni narodowcy. Byli to ludzie, którzy w oczach przeciętnego Polaka uchodzili za wywrotowców, nie budzili sympatii ani współczucia.

-- Mówiąc o Piłsudskim, używa Pani słów „polityk tragiczny”. Dlaczego?

-- Mówię „tragiczny”, bo to casus człowieka, który ma świadomość swej bezradności. Od pewnego momentu Piłsudski był przekonany, że jest jedynym gwarantem ładu moralnego w Polsce. Tracił zaufanie do swoich współpracowników i w ogóle wiarę w ludzi, nabierał przekonania o ułomności ludzkiej natury. Umierał w poczuciu podwójnego osamotnienia: samotności przemijania i takiej, że nie wychował następców(!) zdolnych pociągnąć jego dzieło. Jednocześnie nie miał chyba poczucia, że nie wypracował rozwiązań instytucjonalnych, bo – niestety - lekceważył tę sferę polityki. Wierzył w siłę ludzkich, polskich charakterów, co okazało się wielkim złudzeniem. Dlatego system piłsudczykowski okazał się tak nietrwały politycznie. Sanacja rządziła do 1939 roku, ale po śmierci Piłsudskiego podzieliła się, a potem, obwiniana o klęskę wrześniową, rozpadła się jako obóz polityczny. Pozostało po niej wychowanie części młodego pokolenia w etosie służby dla kraju, co ujawniło się w czasie wojny w Armii Krajowej, Szarych Szeregach.

-- W jakim kierunku poszłaby Polska, gdyby nie doszło do zamachu majowego?

-- Moim zdaniem, demokracja by się nie utrzymała. Sukces Piłsudskiego polegał na tym, że wyczuł słabość demokracji, która miała więcej krytyków niż powodów do krytyki. Wyolbrzymiano zjawisko korupcji, odmalowywano czarny obraz. Różne środowiska brały w tym udział. Kryzys demokracji musiałby się jakoś uzewnętrznić. Najprawdopodobniej do głosu doszedłby sfanatyzowany nacjonalizm w wydaniu młodej endecji. (...)

------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

*( Fragment rozmowy. Przy rekonstrukcji tego tekstu – korzystałem z rozmowy mego Ojca z Kazimierą Iłłakowiczówną, podczas której i ja uczestniczyłem; uzupełniłem zaś informacjami z publikacji oraz opracowań i wspomnień Kazimiery Iłłakowiczówny. Fragmenty rozmowy opublikowane zostały w słynnej już „Gazecie Krakowskiej”,  gdy red. naczelnym był Maciej Szumowski.

                                                                                              *  *  *

Kazimiera Iłłakowiczówna, zwana przez przyjaciół Iłłą, urodziła się w 1888 roku, chociaż jej oficjalna metryka pochodzi z roku 1892. Było to wynikiem poplątanych kolei jej losu – nieślubnego dziecka ze sfałszowaną metryką.

Urodziła się w Wilnie jako drugie dziecko Barbary Iłłakowiczówny, nauczycielki, i Klemensa Zana, adwokata wileńskiego, syna Tomasza Zana, przyjaciela Mickiewicza, który zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Życie Barbary Iłłakowiczówny stało się wtedy bardzo ciężkie – została sama z dwiema córeczkami, na które z trudem zapracowywała lekcjami. W końcu zachorowała na gruźlicę i zmarła, osierociwszy małą Kazię i jej trochę starszą siostrę Basię. Dziewczynki rozdzielono i oddano do krewnych.

Kazię przygarnęła później pochodząca z arystokratycznej rodziny Plater-Zyberków Zofia Buynowa. Wychowywała ją w swoim majątku na władającą językami pannę z dobrego domu, a później zawiozła ją na pensję do Warszawy. Jednak w jakimś momencie młodziutka wychowanka się zbuntowała... i uciekła spod opiekuńczych skrzydeł przybranej matki. Odtąd będzie już zawsze sama – nie wyjdzie za mąż, bo nie pozwoli jej na to duma i kompleks niepewnego pochodzenia, odrzuci więc oświadczyny Rogera Raczyńskiego z tych Raczyńskich...

Całe międzywojnie to dla Iłły okres wytężonej pracy urzędniczej – przede wszystkim w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, ale także w Ministerstwie Spraw Wojskowych na stanowisku sekretarki Marszałka Piłsudskiego, której zadaniem było przekopywanie sterty listów i próśb, jakie z całej Polski słano do Marszałka Piłsudskiego.

Z tamtego czasu pochodzi "Ścieżka obok drogi" -- książka o Marszałku napisana specjalnie dla siostrzenic poetki. Siostrzenice stały się też adresatkami wierszy dziecięcych Kazimiery Iłłakowiczówny z tomu „Rymy dziecięce”. W tamtych latach Iłła opublikowała wiele tomów poezji i ugruntowała swoją pozycję na rynku wydawniczym. Zawsze jednak była trochę outsiderką – z boku głównych nurtów (tylko na krótki czas związała się ze Skamandrem); osobna, kapryśna, trochę czarodziejka, a trochę zakonnica.

Lata wojny spędziła na tułaczce – w Rumunii i na Węgrzech. Mimo że bardzo chciała wrócić do Polski, udało jej się to dopiero w 1947 roku – dzięki pomocy Juliana Tuwima. Jednak w nowej rzeczywistości trudno jej było znaleźć miejsce dla siebie – nowe Ministerstwo Spraw Zagranicznych nie chciało jej zatrudnić. Tułaczka zakończyła się ostatecznie w Poznaniu, gdzie poetka zamieszkała w kamienicy przy ulicy Gajowej.

Nie była przez władze mile widzianą osobą, nie udało jej się znaleźć pracy, utrzymywała się z udzielania lekcji języków obcych i tłumaczeń literackich. W latach siedemdziesiątych zachorowała na jaskrę i z powodu niewłaściwej diagnozy i złego leczenia straciła wzrok.

Ostatnie lata życia spędziła w ciemności – uzależniona od ludzi – od sąsiadów z mieszkania przy Gajowej i od lektorek, który dyżurowały przy poetce, znosząc jej kapryśne niekiedy usposobienie i pomagając jej w najróżniejszych sprawach, czasem tak prozaicznych, jak kupno siateczki na włosy czy pozamiatanie pokoju, częściej jednak czytając książki, gazety i listy i odpisując na nie pod dyktando. Dla poetki to były bardzo trudne lata, ale do końca zachowywała hart ducha. Dwa lata przed śmiercią, w 1981 roku otrzymała doktorat honoris causa Uniwersytetu im. A. Mickiewicza. Uroczystość odbyła się w skromnym otoczeniu – w mieszkaniu przy Gajowej, w pokoju zajmowanym przez Iłłę do końca życia, w którym dziś jest poświęcone jej muzeum.

Jak już wspomniałem: -- na początku kształtowana była przez ojca i matkę – a obie te osoby były związane z kolei ze swoimi rodzicami   – ojcem Kazimiery był Klemens Zan, syn Tomasza Zana -  z Promienistych – bliskiego przyjaciela Adama Mickiewicza, a więc Tomasz Zan był jej dziadkiem, a jego syn znajdował się w kręgu Promienistych i przez lata nasiąkał nie tylko atmosferą patriotyczno powstańczą, ale przede wszystkim atmosferą  romantyczną, klimatem i duchem odtworzenia Wiary Przyrodzonej Słowiańskiej i Panslawizmu.

W roku 1910 znalazła się w Krakowie i przez 4 lata studiów polonistycznych i anglistycznych  na Uniwersytecie Jagiellońskim, obracania się w środowisku literackim i artystycznym owej wspaniałej epoki miała po raz drugi bliską styczność i serdeczne związki z tutejszymi Strażnikami Wiary.

Te lata właśnie i kontakty zaowocowały jej postawą feministyczną, artykułami późniejszymi w feministycznym piśmie „Bluszcz” i aktywnym udziałem w międzywojennym ruchu wyzwolenia Kobiet. To że brała udział w tak światłych przedsięwzięciach – które KK wciąż dzisiaj zdaje się kwestionować (równouprawnienie kobiet jest w Kościele Katolickim pustą deklaracją) wcale nie oznacza że była “wrogiem Boga” wręcz odwrotnie była zawsze aktywną Boską Bojowniczką – tyle że innego Boga wyznawała.

Jej pogańska poezja jest przesiąknięta, duchem i wyobraźnią romantyczną, nawiązuje do poezji Adama  Mickiewicza, a niekiedy naśladuje (kontynuuje i  twórczo rozwija) lub parafrazuje język jego ballad.

Pisze się o niej że w drugiej połowie życia, po klęsce II Wojny Światowej, z wielkiego wroga Boga stała się Jego piewczynią. Nie jest to prawda, bo w swoich wierszach zawsze czciła Najwyższego, Nieskończonego, Światło Świata we wszystkich Jego niezliczonych ziemskich emanacjach. To wielkie uwielbienie Przyrody trwa w niej do samego końca i nie trzeba być koniecznie poetą by zrozumieć jak czuła świat.

Kazimiera Iłłakowiczówna nigdy, także w młodości, nie była “przeciwniczką Boga” – jak się ją opisuje – była tylko wrogiem Katolicyzmu, zaściankowego, który nie pozwolił jej rodzicom być ze sobą, który odebrał jej szczęśliwe dzieciństwo, który pochłonął jej matkę wykluczając ze wspólnoty ludzkiej w związku z realizacją jej życiowej miłości. Taka wiara katolicka rzecz jasna nie ma nic wspólnego z humanizmem, rozumieniem potrzeb człowieka, rozumieniem praw Przyrody i Świata, czy z wybaczeniem, które obłudnie i  cynicznie głosi z ambon, o którym naucza, które poświadcza Pismem, ale którego w sobie “z ducha, z istoty” nie nosi i nie zawiera.

Żyła 95 lat i jest moim zdaniem jedną z “cichych” ofiar PRL-u, który ją bezlitośnie sekował, nie publikował jej poezji, a raczej publikował tak rzadko, jakby nie chciano, żeby przestała się czuć poetką, pierwszą Wielką Wieszczką Polskiej Literatury (niedoszłą z Ich Łaski), tylko po to żeby jej uświadomić, ile kosztuje bycie niezależnym od Systemu Władzy….

---------------------------------------------------------------------------

""Kazimiera Iłłakowiczówna -- debiutowała w 1905 w „Tygodniku Ilustrowanym” (wiersz „Jabłonie”), w 1911 ogłosiła pierwszy zbiór poezji pt.: „Ikarowe loty”. Wydała m.in. zbiór wierszy: „Kolędy polskiej biedy” (1917), „Trzy struny” (1917), „Śmierć Feniksa” (1922), „Lekkomyślne serce” (1959), ‘Szeptem” (1966). Uhonorowana wieloma nagrodami (m.in. PEN Clubu w 1954 za działalność przekładową, czy państwową nagrodą literacką I st. (1976), w 1981 roku otrzymała tytuł doktora honoris causa UAM w Poznaniu.

Zróżnicowana gatunkowo literatura Iłłakowiczówny – osobista, refleksyjna, krajobrazowa, okolicznościowo-publicystyczna – zajmuje we współczesnej poezji polskiej miejsce odrębne, łącząc swobodnie pewne elementy tradycji, przede wszystkim romantycznej i modernistycznej z nowatorskim rozbijaniem form tradycyjnych, widocznym np. w stosowaniu prozaizmów, elementów lirycznej anegdoty, ironicznego dowcipu, wprowadzeniu konkretnych obserwacji psychologicznych i obyczajowych.

Zbliżona pod tym względem do poezji Skamandrytów, różni się od niej jednak silniejszą nutą tradycyjnej nastrojowości i obecnością pierwiastków religijnych, przejawiającej się np. w parafrazach motywów biblijnych, ewangelicznych, franciszkańskich, kolędowych. Poezję Iłłakowiczówny cechuje przy tym dużą rozmaitość i oryginalność form wersyfikacyjnych, a także swoisty rodzaj stylizacji prymitywizująco-naiwnej, odwołującej się do wyobrażeń ludowych, średniowiecznych i dziecięcych.””

(Żródło: Literatura polska. Przewodnik encyklopedyczny. Pod redakcją Juliana Krzyżanowskiego, od 1976 roku - Czesława Hernasa. Warszawa 1984r.; oraz notatki z rozmów i wykładów prof. Artura Sandauera, UW., które publikowałem m.in. w „TK”, „TIM-ie” i „Scenie”).

Marr jr.

Zobacz galerię zdjęć:

Życie duże i małe         

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura