W marcu 1993 tygodnik „Wprost” pisał:„Pod koniec stycznia br. na łamach „Nowego Świata” zaczęły pojawiać się informacje o powołaniu w UOP- ie specjalnego zespołu do operacyjnego rozpracowania polityków opozycji centroprawicowej”. Na prześladowania ze strony UOP skarżyli się nie tylko przedstawiciele prawicy zgrupowanej wokół PC, RdR, R III R. W krakowskim oddziale KPN znaleziono podsłuch, który został założony, jak twierdzą przywódcy tej partii, przez UOP. W trakcie badania tej sprawy wyszło na jaw, że rozkaż śledzenia Leszka Moczulskiego został odwołany dopiero w 1991 roku. Lewica również miała być poddana inwigilacji. Podobno podstawiono Aleksandrowi Kwaśniewskiemu agentkę UOP o kryptonimie „Jola II”.
Następnie podczas konferencji prasowej zorganizowanej 5 marca 1993 roku Jarosław Kaczyński poinformował dziennikarzy o tajnej instrukcji 0015/92 UOP. Została ona podpisana przez szefa Urzędu Jerzego Koniecznego w dniu 26 października 1992 roku. Na jej podstawie Biuro Analiz i Informacji UOP, utworzone w celu tzw. „białego wywiadu”, czyli zbieraniu informacji dostępnych w publikacjach, dostało uprawnienia do prowadzenia działań operacyjnych. Kolejnym rozkazem z dnia 25 lutego 1993 roku utworzono WydziałVI w ramach BAiI. Sam BAiI został powołany już na początku Urzędu w 1990 roku. Wydział VI korzystając ze wspomnianej instrukcji miał prowadzić działania operacyjne wymierzone w opozycję prawicową w szczególności tą wrogo nastawioną do Wałęsy. Do tej opozycji zaliczali się przede wszystkim liderzy partii Porozumienie Centrum, Ruch Trzeciej Rzeczypospolitej, Ruch dla Rzeczypospolitej. Przywódcy tych partii np. Kaczyński i Parys już styczniu tego roku skarżyli się, że są podsłuchiwani. Instrukcje miał podpisać Konieczny i zatwierdził ją minister Milczanowski, jeden z trzech, na podstawie małej konstytucji, tzw. ministrów prezydenckich. Kilka lat później po przeglądnięciu akt sprawy Kaczyński mówił:„Suchocka [ pełniąca funkcje premier, gdy cała sprawę ujawniono] w swoich zeznaniach mówiła o wielkim, może nawet obsesyjnym zainteresowaniu Belwederu działalnością PC”.
UOP od razu zaprzeczył jakoby miał prowadzić jakiekolwiek działania wymierzone w legalnie działające partie polityczne. Rzecznik prasowy UOP Irena Popoff wydała oświadczenie, w którym czytamy: „zadaniem wspomnianego biura pozostaje jak dotychczas rejestrowanie i analizowanie informacji dotyczących podmiotów życia publicznego oraz procesów i zachowań w życiu publicznym, które mogą stanowić zagrożenie dla bezpieczeństwa, porządku prawnego lub żywotnych interesów państwa”. Dodała również, że „chodzi o środowiska stosujące terror w życiu publicznym lub głoszące przemoc. Sprawy, jakimi biuro się zajmuje, to np. groźby wysadzenia torów kolejowych, obrzucanie budynków Wojskowych Komisji Uzupełnień butelkami z benzyną, groźby zablokowania dróg i przejść celnych”.
Jerzy Konieczny jako szef UOP w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” mówił „szalenie mnie śmieszy, kiedy jacyś dziennikarze albo ktoś z polityków, mówią, że mają założony podsłuch. Nie robimy tego”. Przy innej okazji stwierdził „Urząd nie prowadzi i nie prowadził inwigilacji żadnego podmiotu politycznego, nie ma żadnego wydziału VI do inwigilacji opozycji w Biurze Analiz i Informacji”. Jeszcze dalej poszedł jeden z członków wspomnianej wyżej komisji, ekspert eseldowski do zwalczania terroryzmu, poseł Dziewulski, dla którego cała sprawa to: „więcej dymu niż to warte”.
Minister Milczanowski wyjaśnił: „Co do instrukcji 0015 powtarzam: Biuro Analiz i Informacji nie jest jednostką operacyjną, nie ma prawa stosować środków techniki operacyjnej. Pracuje na podstawie informacji dostępnych ogólnie, no w prasie. Natomiast z ekspertów czy konsultantów korzystają najróżniejsze instytucje, także służby policyjne”.
Zdaniem Krzysztofa Kozłowskiego „W Urzędzie obowiązywał zakaz stosowania prewencyjnych metod operacyjnych w stosunku do partii, związków czy stowarzyszeń - chyba, że ów „biały wywiad” doprowadziłby do wniosku, że dzieje się coś niezgodnego z Konstytucją. Tak też należy rozumieć osławioną instrukcję nr 0015 z 1992 r., która dopuszczała jedynie angażowanie do analiz jawnych materiałów socjologów czy psychologów spoza UOP. Podkreślam: tego typu procedury nie mają nic wspólnego z inwigilacją, a więc np. użyciem agentury” - tak pisał w 2005 roku pierwszy szef UOP.
Publicysta „Tygodnika Powszechnego” wyraził pogląd, iż „Agent i infiltracja to nie wiedzieć, dlaczego nadal dla niektórych pojęcia brzydkie. Instrukcja obficie cytowana przez Kaczyńskiego, co prawda nic nie mówi o agenturalnym rozpracowaniu wszelkiej opozycji politycznej, ale jeśli nawet mówiłaby – co z tego? Przecież wszyscy zgadzają się z tym, że są organizacje ekstremalne (choćby „Samoobrona” Leppera), które winny być nadzorowane w sposób specjalny, łącznie z technikami operacyjnymi i agenturą umieszczona wewnątrz. (...) Na razie słynna już instrukcja przewiduje dokładnie to, czego od dobrych służb specjalnych winno oczekiwać państwo: wcześniejsze rozpracowanie ( na podstawie informacji prasowych bądź opracowań ekspertów i konsultantów) zagrożeń płynących z różnych kierunków, również ze strony ugrupowań politycznych czy stowarzyszeń”.
Natomiast sejmowa komisja administracji i spraw wewnętrznych zwróciła się do Kaczyńskiego o udostępnienie jej powyższej instrukcji. Szef tej komisji Artur Balazs zwrócił się również do ministra Milczanowskiego o przekazanie wszystkich dokumentów w tej sprawie. Milczanowski początkowo próbował zaznajomić tylko przewodniczącego komisji lub prezydium komisji, jednak Balazs odmówił, zmuszając ministra i szefa UOP do ujawnienia instrukcji przed całą komisją.
W tym czasie szefem BAiI był Piotr Niemczyk, w czasach komunistycznych aktywny działacz podziemnego pacyfistycznego ruchu Wolność i Pokój. Pracował również w „Tygodniku Mazowsze”. To on przyznał się w wywiadzie do napisania instrukcji 0015/92. Prywatnie jego dziadkiem był przedwojenny publicysta Stanisław Cat - Mackiewicz. Sam odszedł z UOP w 1994 roku. Na czele VI Wydziału stanął ppłk. Janusz Stradowski. Był on wcześniej pracownikiem III Departamentu MSW odpowiedzialnym za „nadbudówkę”- środowiska inteligenckie, kultura. Sam Stradowski zajmował się „Tygodnikiem Mazowsze” „z ramienia” SB oczywiście. Instrukcja 0015/92 dawała Wydziałowi, przypomnę zajmującemu się białym wywiadem, możliwość pozyskiwania osobowych źródeł informacji, czyli informatorów, konsultantów i ekspertów. Takie ujęcie sprawy oznaczało również, że informatorzy byliby opłacani z budżetu operacyjnego, a do kontaktów z nimi używano by mieszkania służbowe. Przysługiwałaby im również ochrona w razie zagrożenia. Dodatkowo „GW” zdobyła więcej informacji na temat tej instrukcji. Według niej przyznawała ona BAiI uprawnienia do zbierania „informacji istotnych dla bezpieczeństwa państwa”, które obejmowało między innymi badanie:
- aktywności podmiotów życia politycznego, gospodarczego i społecznego,
- aktywności mniejszości narodowych i związków wyznaniowych,
- nielegalnych działań zmierzających do zmiany obowiązującego systemu politycznego,
- obserwacja „ugrupowań o charakterze terrorystycznym lub paramilitarnym”,
- sprawy związane z nielegalnym obrotem gospodarczym i kwestie nadużyć związane z prywatyzacją i reprywatyzacją,
- ewentualnych zagrożeń środowisko naturalnego,
- oraz najbardziej interesujące badanie „przejawów niezadowolenia środowisk społeczno- zawodowych na tle ekonomicznym”.
O wcześniejszym ataku na partię i swoją osobę J. Kaczyński zostało uprzedzony przez nieznanego mu mężczyznę, który przedstawił się jako były funkcjonariusz UOP, zwolniony za pijaństwo. 40-letni mężczyzna dobrze przewidział synchronizacje ataku. Później nie było już wątpliwości, że ten mężczyzna pracował dla Lesiaka: „przyszedł do mnie jeden z ludzi Lesiaka wytypowany do brudniejszych zadań. Został podwójnie pokryty: niby usunięto go z UOP za jazdę po pijanemu, ale ciągle dla nich pracował. Taka legenda uwiarygadnia agenta, a w razie jakichś problemów UOP może się wszystkiego wyprzeć, mówiąc: „ten pan już dla nas nie pracował, nie mamy z nim nic wspólnego”.
Sprawa początkowo nosiła znamiona taniej sensacji jednak UOP wszczął wewnętrzne dochodzenie w sprawie przecieku informacji tajnej, a prokuratura przeciw Kaczyńskiemu śledztwo w sprawie ujawnienia tajemnicy państwowej. Pojawiły się głosy żądające dymisji Koniecznego, który zaczął tłumaczyć się, że instrukcja tak naprawdę reguluje kwestie opłaty za analizy eksperckie na zlecenie VI Wydziału zajmującemu się sprawami gospodarczymi. Podczas zebrania sejmowej komisji głosowano nad zwróceniem się do premier Suchockiej o dymisję Koniecznego. Propozycja przepadła stosunkiem 7 do 11.
W prasie pojawiły się też głosy, że Kinga L.-M. została zatrzymana w maju 1993 roku na ulicy przez podających się za funkcjonariuszy UOP ludzi i przewieziona do prokuratury na przesłuchanie. Tam pracownicy Urzędu próbowali od niej wymusić zeznania obciążające Andrzeja P. o przekazanie Kaczyńskiemu instrukcji 0015/92. Próba przekupstwa nie pomogła, więc zastosowali groźbę: „ma pani przecież małe dzieci. A różne nieszczęścia, bez pani winy, mogą im się zawsze przydarzyć”. Kinga L.- M była znajomą pracownika Urzędu Andrzeja P., oskarżonego o ujawnienie tajemnicy. Pełnomocnikiem tej pani został mec. Wiesław Johann, który dzisiaj zasiada jako sędzia w TK. Urząd wyjaśnił, że przesłuchujący nie byli jego pracownikami, a nieznanymi osobami powołującymi się na Urząd. „GW” dostała pisemne oświadczenie od rzecznik prasowy UOP, w którym czytamy: „sprawa nie dotyczy funkcjonariuszy UOP, ale osób podających się za funkcjonariuszy. Jest prowadzona przez prokuraturę i tam należy szukać informacji”. Andrzej P. był nieformalnym liderem młodych pracowników MSW, wywodzących się ze studenckiej opozycji antykomunistycznej.
5 marca Kaczyński poinformował o istnieniu takiej instrukcji, natomiast na konferencji dnia 19 marca przekazał dziennikarzom fragmenty tej instrukcji, nadal objętej klauzurą „tajne specjalnego znaczenia”. Za ujawnienie takiego dokumentu grozi kara od roku do 10 lat pozbawienia wolności. Prokurator Janusz Regulski wzywał w tej sprawie do Prokuratury Wojewódzkiej w Warszawie dziennikarzy jako świadków ujawnienia tajemnicy. Dopiero 26 maja 1993 roku UOP uchylił instrukcję ze względu na jej upublicznienie. Jak przyznał Konieczny „Uchyliliśmy ją, bo po ujawnieniu stała się bezużyteczna”.
Jednak w tamtym czasie, gdy sprawą żyła Polska, można było się dowiedzieć, że na czele TK stoi były pułkownik SB. Prokurator przekazał akt oskarżenia do sądu przeciw Kaczyńskiemu 2 września 1993 roku. Pod koniec października sąd orzekł, że Kaczyński nie złamał prawa, bowiem wykonywał jedynie obowiązki posła. Zdanie to podtrzymał Sąd Najwyższy.
UOP również umorzył wewnętrzne śledztwo w sprawie przecieku, ale sprawa miała dalszy ciąg klika lat później. 28 sierpnia 1997 roku minister-koordynator służb specjalnych Zbigniew Siemiątkowski ujawnił dziennikarzom w Sejmie, że miały miejsce próby dezintegracji wyżej wspomnianych partii przez funkcjonariuszy UOP. Pomińmy na razie czas, w jakim to ogłosił, jest to ważne, ale do sprawy wrócę niżej. Następnie 17 września 1997 roku Andrzej Kapkowski, ówczesny szef Urzędu, złożył do prokuratury wniosek przeciwko grupie funkcjonariuszy UOP, którzy inwigilowali opozycję prawicową w 1993 roku. We wniosku oskarżył szefów UOP- Koniecznego i MSW- Milczanowskiego o przekroczenie swoich uprawnień podczas wykonywania funkcji zgodnie z artykułem 246 kk. We wniosku napisano, że „istnieje uzasadnione podejrzenie, że w 1993 r. grupa funkcjonariuszy UOP za wiedzą i zgodą kierownictwa UOP i ministra spraw wewnętrznych prowadziła działania, które nie mieszczą się w ustawowych obowiązkach UOP”. W tym miejscu należy jeszcze dodać, że kolejny szef UOP Zbigniew Nowek również złożył doniesienie do prokuratury na Kapkowskiego dotyczące nielegalnych działań. Całość materiału objęto jednak klauzurą tajne-specjalnego znaczenia, co uniemożliwię poznanie go przez opinię.
Wrócę teraz do daty upublicznienia przez ministra Siemiątkowskiego rewelacji w sprawie inwigilacji prawicy. Otóż działo się to wszystko na dzień przed publikacją „Życia” i „Dziennika Bałtyckiego” dowodów na spędzenie wspólnych wakacji przez prezydenta A. Kwaśniewskiego i rosyjskiego szpiega Władimira Ałganowa w Cetniewie. Istnieje, zatem duże prawdopodobieństw, że Siemiątkowski swoim oświadczeniem chciał odciągnąć uwagę opinii od sprawy Kwaśniewski –Ałganow. Sprawa ta nabiera jeszcze inne wątki.
Wmieszał się w nią również tygodnik „Nie”. Wcześniej 3 czerwca 1993 roku opublikował on materiały sugerujące podjęcie przez Jarosława Kaczyńskiego współpracy z organami bezpieczeństwa PRL w grudniu 1981 roku. Rzecznik UOP Irena Popoff zaprzeczyła jakoby UOP miał spreparować dokumenty świadczące o podjęciu współpracy przez Kaczyńskiego z organami aparatu bezpieczeństwa: „Stanowczo temu zaprzeczam i protestuję przeciwko kolejnej próbie wmieszania UOP do rozgrywki politycznej”. Sprawa trafiła do sądu i utknęła tam na dłuższy czas. Wyżej wspomniany mężczyzna, który złożył wizytę Kaczyńskiemu o publikacjach również wspominał. Kaczyński to zinterpretował w następujący sposób; „ostrzeżenie [od tego mężczyzny- przyp. MK] brzmiało:, jeśli nie zaprzestanę działalności przeciwko Belwederowi, to niebawem w „Nie” ukażą się artykuły o moich rzekomych powiązaniach z różnymi firmami, a na końcu zostanie „ujawniona” moja rzekoma deklaracja lojalności. Jego ostrzeżenie sprawdziło się, co do joty, łącznie z datami publikacji”.
Siemiątkowski ujawnił w trakcie kompani 1997 roku, że na dokumencie, który do niego trafił ostatnio, stwierdzono odręczne adnotacje Milczanowskiego, który napisał o: „aktywnych działań zmierzających do politycznego unicestwienia niektórych ugrupowań prawicowych” z datą 13 lutego 1993. Również premier Cimoszewicz wypowiedział się na antenie Radia Zet, że zna dokumentu, z których wynika, iż ówczesny szef UOP wiedział o inwigilowaniu prawicy. Dodał również, że gdyby wiedział o tym wcześnie sprzeciwiłby się kandydowaniu Koniecznego z listy SLD. Siemiątkowski stając przed komisją ds. służb specjalnych mówił o działaniach wobec prawicowej opozycji „za wiedzą ówczesnego kierownictwa UOP i MSW”. Taka postawa stała się powodem ostrej reakcji posła Ciemniewskiego, który przyznał, że „ustaliliśmy [z ministrem Siemiątkowskim- przyp. MK], że sprawa nie jest w formie gotowej do upubliczniania”. Lewicowy obrońca prawicy nie znalazł poparcia u Miodowicza, który ostrzegł go „jeżeli w kontekście tych zarzutów pojawi się moje nazwisko, nie tylko pozwę Siemiątkowskiego do sądu. Będę dążył, by rekompensatą nie było przeproszenie mnie, ale posłanie go do więzienia”. Dodał też, że Siemiątkowski pełni specjalną role w SLD. Jest on, bowiem odpowiedzialny za szereg oskarżeń nie, nie popartych żadnymi dowodami, w sprawie udziału oficerów UOP z oddziaływaniu na politykę.
Sprawa nabrała kolejnego impulsu 25 lipca 1997, kiedy to wewnętrzna komisja dokonała przeszukania szafy jednego z funkcjonariuszy UOP, o nim samym niżej, gdzie znaleziono dwa dokumenty. Jeden świadczył, że J. Kaczyński podpisał zobowiązania do lojalności wobec PRL, drugi na identycznym papierze, że odmawia. Dodatkowo podobno znaleziono dokumenty świadczące o próbie fałszowania podpisu J. Kaczyńskiego.21 sierpnia 1997 roku Marek Barański, autor artykułu, przyznał, że padł ofiara prowokacji ze strony służb specjalnych podległych Wałęsie i Milczanowskiemu i przeprosił Kaczyńskiego. Kaczyński przeprosin nie przyjął, a sąd skazał Barańskiego w kwietniu 1998 roku na zapłacenie 10 tyś złotych kary.
Wspomniana wyżej szafa Jana Lesiaka dostarczyła również dodatkowych dowodów w sprawie inwigilowania prawicy. Znaleziono w niej dokumenty świadczące o podjęciu przez UOP inwigilacji prawicy w celu jej rozbicia. Do tego zadania zostali powierzeni dwaj agenci „Maks” i „Artur”, którzy znajdowali się w najbliższym otoczeniu wspomnianych liderów.
Za czasów rządu premiera Buzka sprawa inwigilacji prawice wróciła. Kaczyński ostro protestował przeciw powierzeniu funkcji minister sprawiedliwości H. Suchockiej, która wtedy w 1993 roku, pełniła funkcje premiera. Uniemożliwiało to jego zdaniem wiarygodne rozstrzygniecie całej sprawy. SLD poparło Kaczyńskiego. Jednak ze swej strony Buzek zrobił ukłon. Zwolnił Lecha Kaczyńskiego z obowiązku zachowania tajemnicy państwowej. W 1993 roku L. Kaczyński był szefem NIK-u i uczestniczył w obradach rządu, podczas których miały paść oskarżenia wobec jego brata o ekstremizm i zagrożenie „bezpieczeństwa państwa” z strony Koniecznego.
W tym samym rządzie Buzka, nieco później po byłej premier Suchockiej, ministrem sprawiedliwości został Lech Kaczyński, który przyznał, że „w każdym razie będę chciał się dowiedzieć, co na ten temat [ inwigilacji prawicy przez UOP ] jest wiadomo poza tym, co ja wiem”. Po orzeczeniu przez prokuraturę decyzji o umorzeniu w ‘99 roku Kaczyński stwierdził, że w szafie Lesiaka znaleziono 21- punktowy plan operacyjny przeciw niemu. Sam Lesiak istnienie takiego planu nie zanegował, ale według niego był to wyłącznie „konspekt zbierania informacji stworzonym przez pewnego dziennikarza”, przy czym sam dziennikarz nie przekazał go UOP.
Po przejrzeniu akt sprawy Jarosław Kaczyński, jako poszkodowany miał do nich wgląd jednak nie mógł sporządzać żadnych notatek ze względu na klauzurę tajności, powiedział, że „Watergate była pestką w stosunku do tego, jakie działania podjął Urząd Ochrony Państwa w III Rzeczypospolitej wobec posłów, polityków i partii politycznych”. Według niego umorzenie śledztwa nastąpiło po naciskach minister sprawiedliwości Hanny Suchockiej, która gdy sprawa miał miejsce pełniła funkcje premier. Dodał też, że „nie ma najmniejszej wątpliwości, że grupa Lesiaka realizowała zadania z inspiracji Belwederu”.
Janusz Pałubicki, już jako minister-koordynator służb specjalnych powiedział: „Powtarzam: nieprawidłowe działania UOP. Z całą pewnością dokonywano inwigilacji. Naciągana jest, więc rozpowszechniana gdzieniegdzie interpretacja, że powodem zainteresowania służb braćmi Kaczyńskimi i osobami z ich otoczenia były jakieś przestępstwa kryminalne, na które nie można było nie zareagować”. Jednocześnie wcześniej wypowiedział się przeciwko opublikowaniu tak zwanej „białej księgi” w tej sprawie, gdyż naraziłaby ona służby specjalne na nieuzasadnione ataki. Wypaczyłaby ona prawdziwą role służb specjalnych, które grom swojego czasu poświęcają na sprawy wagi państwowej, a nie śledzenie politycznych przeciwników.
Prokuratora umorzyła sprawę w sierpniu 1999, a więc dwa lata po podjęciu czynności od złożenia, przez Kapkowskiego doniesienia. Po złożeniu zażalenia do prokuratury apelacyjnej ta podtrzymała decyzję z niższej instancji w kwietniu 2000. Wcześniej w marcu 2000 roku prokuratura we Włocławku umorzyła postępowanie w sprawie utrudniania śledztwa dotyczącego inwigilacji prawicy. Następnie właśnie w kwietniu J. Kaczyński, Parys, Glapiński skierowali do Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku zażalenie na ta decyzję. Tam prokuratorzy orzekli, że „gdańska Prokuratura Apelacyjna przychyliła się do zdania prokuratorów z Włocławka” i to Sąd Okręgowy w Warszawie zdecyduje czy słusznie zrobiono umarzając to postępowanie.
Afera z instrukcją otarła się nawet o Trybunał Konstytucyjny i Sąd Najwyższy. Ówczesny Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego prof. Adam Strzembosz początkowo obiecywał, że zajmie się tą sprawą, jednak później odmówił wydania opinii o zgodność tej instrukcji z prawem. Argumentował to w ten sposób, iż organ proszący o opinię, czyli sejmowa komisja, powinny zwrócić się w sprawie orzekania zgodności z konstytucją aktów prawnych niższych niż ustawa do Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał Konstytucyjny rozpoczął postępowanie wyjaśniające. Zakończył rozpatrywanie sprawy zanim wydał wyrok, bowiem wcześniej została ona anulowana. Już jako szef zwycięskiej partii Jarosław Kaczyński w 2006 roku powiedział o sędziach Trybunału: „Panowie po prostu z tchórzostwa, skrajnego tchórzostwa i oportunizmu wstrzymali się od zabrania głosu. To jest haniebny epizod w dziejach tego Trybunału”.
Wydaje mi się, że najlepiej sprawę przedstawił ówczesny prof. prawa w Chicago Wiktor Osiatyński, który stwierdził: „zbieranie przez UOP informacji o działalności partii politycznych też uważam za coś normalnego, nie wyobrażam sobie, by w jakimkolwiek kraju demokratycznym służby specjalne rezygnowały z takiej wiedzy. Dlaczego mimo to sprawa brzydko pachnie? Bo za dużo tu tajemniczości. Po co do kontaktów z „konsultantami” potrzebne są konspiracyjne mieszkania? Dlaczego instrukcja jest tajna? Ta tajemniczość rzeczywiście może budzić podejrzenia, że chodzi o inwigilację partii. Aby rozwiązać ten problem, należy określić granice działalności UOP za pomocą jawnych przepisów. Tajne mogą być, co najwyżej instrukcje dotyczące konkretnych spraw”.
Zdaniem „Wprost”: „Lider PC znajduje się w „stanie wojny” z prezydentem i jego otoczeniem. Jego pozycja w sporze jest trudna, bo przeciwnicy maja wpływ na działanie np. służb specjalnych”.
Zresztą sam Milczanowski jednoznacznie wypowiedział się w wywiadzie dla „Polityki”, po której stronie stoi: „(...) uważam pana prezydenta Wałęsę - i to jest moje wewnętrzne przekonanie – za główny czynnik stabilizujący w państwie”.
"Ja, walkę o Wielką Polskę uważam za najważniejszy cel mego życia. Mając szczerą i nieprzymuszoną wolę służyć Ojczyźnie, aż do ostatniej kropli krwi..."
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka