Veni, vidi, vici. Pewnie każdy z trzech najważniejszych dla nas uczestników wczorajszych uroczystości na Westerplatte w skrytości ducha tak sobie dzisiaj mówi. Najlepszym interesem jest ten, w którym każda ze stron korzysta na nim i nikt nie ma poczucia, że stracił. W tym sensie każdy z panów jest zadowolony. A jak ja oceniam wczorajsze ich przemowy?
Zdecydowanie najłatwiej miał Putin. Występował z pozycji siły, w ręce miał same atu, grał znaczonymi kartami i nie mógł przegrać. Bez względu na to jak by się zachowali nasi przywódcy, swoje by ugrał. Albo mógłby obrazić się na polskich przywódców i w ten sposób osłabić naszą pozycję w UE i NATO. Albo wymuszając ich stonowane odpowiedzi zagrać im na nosie uzmysławiając siłę Rosji. Sprowokować się nie udało, ale widocznym było, że i Prezydent a zwłaszcza Premier musieli mocno panować nad swoimi wypowiedziami, by dając odpór i świadectwo prawdzie nie powiedzieć zbyt wiele i zbyt mocno.
Mimo wszystko Prezydent też nie miał najgorszej pozycji i skorzystał z tego. Jako osoba konstytucyjnie pełniąca u nas role przede wszystkim protokolarne, mógł sobie pozwolić na więcej. W końcu to nie on potem będzie musiał występować w roli petenta i to nie on konstytucyjnie odpowiada za efekty swojej pracy, lub ich brak. Co najwyżej nie byłby zaproszony do Moskwy, na czym mu nawet chyba niespecjalnie zależy.
Efekt? Prezydent wystąpił dosyć rozluźniony, miał dobrze skonstruowane przemówienie. Wyważone na tyle, że raczej nie przekroczył granicy, której nie powinien przekroczyć. Co prawda nie posunę się tak daleko jak wielu apologetów, którzy biją przed nim pokłony jako przed nowym mężem stanu, bo do takowego wiele mu brak. Ale też nie mogę zaprzeczyć, że wczoraj przemawiał jak Prezydent Polski i Polaków. Po prostu był taki, jaki powinien być Prezydent.
Premier? Nie najgorzej, choć niestety nie rewelacja. Od prezydenta wypadł tym razem gorzej. Może gorsze przygotowanie, może większy stres, większa odpowiedzialność. W końcu nie wypowiedzieć się przeciwko niektórym tezom Putina nie mógł. A i wypowiedzieć się w sposób tak otwarty jak Prezydent też nie mógł. Nie dlatego, że nie chciał albo nie potrafił, ale by nie kłaść w przedbiegach spraw jakie miał omawiać z Putinem. Rosjanie co prawda dzięki większej koncyliacyjności więcej by nie dali, ale obciąć mogli zawsze.
I ostania sprawa, na którą nikt nie zwrócił uwagi (a w każdym razie chyba mało kto): premier Putin przyjechał na rocznicę – a nie musiał. Wiedział, że poruszany będzie niewygodny dla niego temat paktu R-M, atak z 17 września i umowa z 28 września. Postawił zasłonę dymną historyków i zaporowy ogień mediów, ale przyjechał. Choć nie musiał. W polityce na takim szczeblu nie ma przypadkowych zdarzeń. Pytanie, dlaczego mimo wszystko przyjechał? Mógł zlekceważyć tak jak Prezydent Obama. Mógł przysłać ambasadora. Ale przyjechał osobiście. Przecież nie jest masochistą, który zrobił to tylko po to, aby wysłuchać naszych pretensji. Z czystej głębokiej przyjaźni do narodu polskiego też tego nie zrobił. Więc dlaczego przyjechał?
Dla mnie jest to pytanie otwarte.
kontestator bolszewizmu, wróg nazizmu, antagonista faszyzmu, tępiciel hipokryzji, nieprzyjaciel pisizmu, krytyk klerykalizmu, sympatyk rozsądku, powściągliwości, zrównoważenia, trzeźwości, racjonalizmu, humanizmu, panenteista, Namolna bolszewia będzie banowana
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka