Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk
2152
BLOG

Naiwność polityczna

Miłosz Matiaszuk Miłosz Matiaszuk PiS Obserwuj temat Obserwuj notkę 50

    Bardzo często, od lat, można w najróżniejszych kręgach usłyszeć narzekania, ze wszystkich stron, o jałowości polskich sporów politycznych - o ich plemiennym charakterze; o totalnie niemerytorycznej postaci większości z nich. 

    Wciąż dużo miejsca poświęca się, od wielu już tygodni, roli Andrzeja Dudy, i jego uprawnień jako Prezydenta RP. Wraca, jak od lat, temat ukształtowania konstytucyjnego pierwszego urzędnika RP. Regularnie słyszymy lamenty (powszechne) nad niedookreślonością prawną tego urzędu - o płynności granic kompetencji Prezydenta, Rządu i Sejmu RP.

    Tymczasem pan prezydent ostatnio naraził się trzykrotnie w sposób "poważny" swojemu obozowi politycznemu. Chciałbym krótko omówić te trzy przypadki "wychodzenia przed szereg" przez prezydenta Dudę, ale chciałbym je naświetlić z innego kąta. Chcę abyśmy spojrzeli na nie w kontekstach zarysowanych powyżej - jako pierwszych od ponad dekady sporach merytorycznych, sporach o kompetencje najważniejszych urzędów, sporach wynikających, bądź dotykających bezpośrednio ze, stanu prawnego w Polsce. 

    Po pierwsze, prezydent "wyskoczył jak Filip z Konopi" z pomysłem referendum ustrojowego. 

    Po drugie zablokował tworzenie tymczasowości prawnej w ustawie konstytuującej Sąd Najwyższy, ze szkodliwym, absurdalnym wręcz, parytetem Prokuratora Generalnego w ustalaniu jego składu. Naraził się tym, na stworzenie wrażenia poważnego konfliktu z własnym środowiskiem politycznym, by:

    Po trzecie: wykorzystać to, do urealnienia zapisów konstytucyjnych dotyczących pełnionego przez siebie urzędu; do ożywienia tych zapisów.

    I od końca zaczniemy. Spór z ministrem Antonim Macierewiczem - choć ma twarz "Pewni źli ludzie omotali Prezydenta" versus "Antoni Macierewicz promuje niekompetentnych pułkowników" - to w istocie, jest, tak naprawdę, najbardziej merytorycznym sporem w polskiej polityce od wielu wielu lat. Ten konflikt ma miejsce nie dlatego, że Dudę omotało WSI, albo, że Macierewicz jest uparty. Ten konflikt był możliwy, gdyż, de iure, według Konstytucji, Prezydent RP jest zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, ale de facto nim po prostu nie jest.

    Sytuacja Duda - Macierewicz pokazuje, że nawet rozwiązanie części problemów stworzonych przez współpracujących rzekomo Komorowskiego i Siemoniaka, w postaci choćby rozpiżdżonego dowództwa wojskowego sensu stricte, nie zapewni nam stabilnego budowania Sił Zbrojnych. Rozwiązywanie problemów barłogu poprzedniej ekipy, tworzenie rozwiązań bezpośrednich na wypadek konfliktu - to ważne dzieło i konieczne, kapitalnie, że je podjęto. Ale wciąż, przynajmniej teoretycznie, jesteśmy w fazie przedwojennej, a ta wymaga jeszcze działań na poziomie strategicznym. Konstytucja zaś, na poziomie strategicznym Sił Zbrojnych tworzy dwuwładzę. Dobra wola ministra i prezydenta tutaj nie wystarczy. 

    Urząd Prezydenta RP posiada duży "mandat społeczny" - taki "mandat społeczny", to nie tylko korzyści, jak duża liczba wyborców, głosów, za plecami, ale też, a może przede wszystkim - bardzo duży ciężar odpowiedzialności - jednego konkretnego człowieka.

    To tworzy ambicje. Ale nie tylko w takim quasipsychologicznym ujęciu osobowego ego. Ambicją, albo tym, co może się postronnym nią wydawać, jest też owy ciężar odpowiedzialności - baaaardzo dużo ludzi stoi za plecami jednego człowieka, konkretnej żywej osoby - jednej jedynej. Te "mnóstwo ludzi" oddało mu władzę, jemu konkretnie, poparło jego nazwisko i twarz... ale też wyprowadziło za jego plecami "do władzy" jego "gabinety": cały BBN, ten prof. Szczerskiego od polit. zagranicznej, zesp. doradców z prof. Zybertowiczem, czy całą resztę ludzi w otoczeniu Prezydenta RP, i w jego Kancelarii. 

    Dlaczego oni tam są? Bo mają umocowanie - bo są narzędziami pomazańca obywateli. Jeśli poważnie traktować konstrukt konstytucyjny jego urzędu, to są mu potrzebne. Gdyby nie był np. zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, to by nie było przy nim BBN'u. Gdyby nie był wybierany w wyborach powszechnych, to pewnie wystarczyłaby sama Kancelaria, itd. Ale problem polega na tym, że te narzędzia, wynikające wprost z Konstytucji, są tępe, a w niektórych przypadkach wręcz bezzębne. 

    To musi rodzić frustracje, w takim BBN'ie np. pewnie powszechne i organiczne.

    Prezydent mając do dyspozycji tępe narzędzia w zakresie obronności, nie poświęcał tym zagadnieniom wielkiej uwagi - skupił się na innych obszarach. Ale Andrzej Duda nie jest ignorantem - poznaliśmy jego kompetencje w polityce zagranicznej choćby, a odpowiednia świadomość geopolityczna jest elementem niezbędnym w strategicznym myśleniu o obronności. 

    Jest jednak pole i moment, w którym tępe kosy prezydenckich ciał mają swoje żniwo. I gdy ten moment się zbliża, Prezydent staje pod ogromnym ogniem własnego, totalnie sfrustrowanego, swojego własnego otoczenia - części swojego dworu, który wespół z nim czuje się wyrazicielem woli milionów. Uaktywnia się ciało, które nazywa się, jakby było dysponentem kodów startowych do rakiet balistycznych, a które jedyne, co tak naprawdę może, to pisać analizy i blokować nominacje generalskie. 

    Widzę tu poważny problem merytoryczny - problem kompetencji Pierwszego Urzędu RP, widzę problem w tworzeniu i realizacji strategii obronnej RP i widzę problem stanu prawnego.


    Prezydenckie veto ustaw o Sądzie Najwyższym i KRS ma swoje ujęcie, którego nie widziałem podanego nigdzie wprost. Nazwałem to tworzeniem tymczasowości prawnej. Mieliśmy z tym do czynienia w ustawach Ministerstwa Sprawiedliwości w wydaniu wyjątkowo obskurnym.

    Wszystkie rewolucje zawsze tworzą tymczasowość prawną: Tylko na razie, Inaczej się nie da tego rozwiązać, Dopóki nie pozbędziemy się kułaków/burżuazji/czy tam komuszych złogów - te "argumenty" brzmią w każdej rewolucji, i zawsze kończą się tak samo: przepisy uchwalone przejściowo tworzą kolejne nowe, też przejściowe... coraz to nowe przepisy ułatwiają powstawanie kolejnych - łatwo je zmieniać, obalać, tworzyć kolejne, gdyż ciągle zmieniające się przepisy nie tworzą żadnego prawa, coraz to nowe przepisy nie sprawiają, że mamy STAN PRAWNY. Jeśli coś się ciągle zmienia, to nie jest stanem. 

    Będąc konserwatywną, wiara w stan prawny, jest jak wiara w złą naturę człowieka. Bez tej wiary nie da się ułożyć reszty konserwatywnego światopoglądu. Rozlezie się w szwach. 

    Całość ustaw MinSpr tworzyła sytuację, w której dzień po przegranych (dzień po zaprzysiężeniu Sejmu RP, ale fraza jest efektowna, więc ją zostawiam) wyborach, nowa władza miałaby możliwość odwrócenia wszystkich "reform wymiaru sprawiedliwości" - od tak! Bez żadnych problemów. Po prostu. Jeśli to nie jest krótkowzroczność, to nie wiem, co nią jest....

    Projekty ustaw prezydenckich, które, nawiasem mówiąc, nie podobają się żadnemu (!) środowisku (stosując erystykę GP, powinno to być argumentem ZA ich wprowadzeniem), z pewnością nie są bez wad, ale tej akurat wady, przeczącej w istocie konserwatyzmowi Dobrej Zmiany, wady tymczasowości prawa, kiedy dotyka ono sprawiedliwości (cóż za symbolika!), są pozbawione.

    Czy jest to spór merytoryczny o kompetencje organów państwa, o stan prawny w RP?


    Wreszcie: referendum. Po napisaniu tego wszystkiego, co powyżej, merytoryka pomysłu, by referendum rozwiązało problem kompetencji czołowych organów państwa w jego stanie prawnym, jest oczywista. I spektakularna. W konserwatywnym ujęciu, to że PiS "obraził się" na prezydenta Dudę po zgłoszeniu pomysłu referendum jest czymś absurdalnym: półtoraroczna debata wszystkich środowisk w kraju, dużych i małych, prężnych i leniwych, tych ideowych, i tych praktycznych - klubów dyskusyjnych, obywatelskich, ngosów różnej maści, środowisk intelektualnych i związków zawodowych.... debata o tym, jaki model państwa wybrać, debata o tym, który jest skuteczniejszy... debata o tym, kto ma rządzić - Rząd z Parlamentem, czy Prezydent z Parlamentem.... To była szansa na ogólnonarodowe wiecowanie. Starcie koncepcji państwa. PiS z tego zrezygnował, choć mógł to spokojnie dźwignąć, i organizacyjnie, i merytorycznie. Zrezygnował z wielkiej republikańskiej szansy. Szkoda. (Na marginesie, byłoby to dodatkowo ciekawe, gdyż tradycyjnie przez ostatnie lata większość polityków PiS opowiadała się za prezydenckim systemem rządów).


Wszystkie trzy pola konfliktu prezydenta z obozem dobrej zmiany są bardzo merytoryczne. A co za tym idzie: warte podchwycenia i poważnego potraktowania. Wszystkie dotyczą kompetencji najważniejszych organów władzy w Polsce - a więc jej efektywności, skuteczności, i wynikają z, oraz obnażają niespójność i ujawniają różnice w definiowaniu stanu prawnego w RP, a mam wrażenie, że wszystkie trzy zostały potraktowane jak element bieżącej utarczki podwórkowej. 


Konserwatyzm to dalekowzroczność. Politycy dobrej zmiany latami wykazywali się dalekowzrocznością w trzeźwych ocenach rzeczywistości i możliwej przyszłości Polski i świata. Zakrawa na absurd, że pierwsza konserwatywna ekipa przy władzy w Polsce, może tak szybko paść ofiarą kierowania się mądrością etapu.

    

Fan Tottenhamu Hotspur, LA Lakers i starych Mercedesów od ponad trzydziestu lat. Kontrabasista folkowy i hiphopowy. Teolog. Uwielbiam Zmartwychwstałego Chrystusa. Kocham żonę i dzieci. Bardzo lubię dobrą muzykę, koszykówkę, mądre książki i efema. Nie chcę dyskutować o moich opiniach. To, co chciałem napisać, to napisałem. Kasuję komentarze trolli. Tutaj ja decyduję kto jest trollem. Pracowałem jako moderator forum ogólnopolskiego bardzo poczytnego serwisu, więc mam ciężką rękę - jeśli Ci się to nie podoba, to jest to zapewne strasznie smutne.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka