Jan Herman Jan Herman
406
BLOG

Referendum – wafelek bez kremu

Jan Herman Jan Herman Prawo Obserwuj temat Obserwuj notkę 15

Pan Andrzej zapowiedział, że zapyta nas wszystkich w kilku sprawach konstytucyjnych, licząc na to, że mamy wystarczające rozeznanie w sprawach, o które zapyta. Na to Pan Paweł powiedział: zapytaj ich tylko o to, czy chcą zmiany Konstytucji. Pan Jarosław się temu wyrozumiale przygląda z wyżyn, jego drużynnicy przyglądają się Panu Jarosławowi, a Opozycja Totalna jak zwykle stoi w rozkroku, bo niby zmienić można, ale akurat tak jak by się chciało zmienić – nie do wykonania. Zaś owi Wszyscy, których się będzie „referendowało” przez kilka miesięcy aż do jakiegoś skutku – szukają sposobów, by przeżyć do jutra, starając się wbrew wyobrażeniom Pana Andrzeja nie mieć w ogóle rozeznania w tych sprawach.

 

*             *             *

Jest jasne, że każde wyobrażalne referendum ma sens, jeśli ludzie wiedzą coś w sprawach, o które są pytani. Wiedzą „z życia”, a nie z gazet i telewizji.

W niewielkich społecznościach, tam gdzie występuje tak zwana bezpośrednia orientacja społeczna (każdy widzi, kim są, co mają i co robią sąsiedzi) – referendum odbywa się niemal co dzień. Cokolwiek się „zadzieje” – przez podwórka, skwery, spożywczaki, fryzjernie, targowiska, autobusy-tramwaje – niosą się ludzkie komentarze. Szczere, spontaniczne, zaangażowane.

Tych referendów nikt nie ogłasza, one się uruchamiają na konkretne zdarzenie, które coś znaczy dla społeczności lokalnej (nazywam ją „sołtysowską” albo „swojszczyźnianą”). Jeśli przedstawiciel administracji lokalnej (w oczywisty sposób uzależnionej od „czynników rządowych”) okazuje się dobrym gospodarzem – to uchyla przed „rozplotkowanym żywiołem” furtkę samorządności. Podobnie robi biznes, któremu zależy na aprobacie społecznej.

Ale nawet te ochłapy podmiotowości wspólnotowej są niezwykle rzadko skuteczne: administracja lokalna – taki mamy klimat – kłania się w pas „społeczeństwu” wyłącznie podczas kampanii wyborczych, a i tak jest to ukłon na pokaz, większość wyborów jest „znana z wyniku” zanim się odbędą.

30-40-tysięczne miasteczko znane nam jako Ateny – było 2,5 tysiąca lat temu „ulem”, w którym decydowały się losy Attyki. Ta kraina (zarządzana administracyjnie przez „polis”, staro-helleński samorząd) była bowiem w pełni politycznie suwerenna wobec krain sąsiedzkich, nawet w czasach, kiedy powstawały różne „zadaniowe” Symmarchie (zwane w języku polskim związkami). Ateny otoczone były terenami rolniczymi  (o technologiach wczesno-agrarnych) oraz przystaniami-portami i kopalniami. Właściciele pozamiejskich ziem, przystani czy kopalń czuli się Ateńczykami i brali aktywny udział w samorządowym życiu miasta, przenosząc jego owoce na całą Attykę.

Struktura polityczna Aten była zupełnie inna niż – równie podmiotowa, równie suwerenna, równie autonomiczna – struktura polityczna Sparty, Epiru, Beocji, Tesalii, Etolii, Akarnanii, Eubei – i jeszcze ładnych kilku krain, choć podobne było wszędzie to, że cała kraina skupiała swoją aktywność polityczną w „stołecznym” mieście.

Biorąc poprawkę na te różnice – niekiedy znaczne – przyjrzyjmy się Atenom. Dwaj reformatorzy ustroju Attyki – Solon (VII-VI wiek p.n.e.) i Perykles (V wiek p.n.e.) – pełnili w Attyce rolę nie przewidzianą, nie opisaną w ustroju Aten: byli Redaktorami, którzy – mając nieformalne przyzwolenie attyckich „ludzi godnych szacunku” -  (obywateli najwyższej próby) – eksperymentowali z ludzkim zaangażowaniem w sprawy publiczne.

Trzeba wiedzieć, że choć nikt nie badał frekwencji na placu Agory – to Ateńczycy brali dość poważnie swoje obowiązki wobec „polis” (polegały one na wysiłku zbrojeniowo-militarnym oraz na  organizowaniu dostaw dla miast). Helleńskie pojęcie „demokracja” nie miało żadnego związku w wyborami personalnymi (rady, sądy, urzędy) – tylko oznaczało „kilka poziomów równości”: hppeis (konni), zeugitaj (hodowcy wołów), pentakosiomedimnoi (średnio zamożni), teci (mało zamożni). Poniżej tych czterech warstw „obywatelskich” były jeszcze warstwy pozbawione formalnego wpływu na rozstrzygnięcia „Agory” (miejsce nieustających debat i głosowań, które dziś ujęlibyśmy w słowo „referendum”): byli to metojkowie, wyzwoleńcy, wieśniacy-chłopi oraz niewolnicy.

W tym uproszczonym modelu (analiza ustroju Attyki – i każdej innej helleńskiej krainy – to robota dla ludzi gotowych poświęcić dużo czasu i uwagi) – trwało zatem nieustające referendum, w którym brało udział kilka tysięcy „największych podatników”, kilkanaście kolejnych tysięcy zabierało głos, ale „mało ważny”, pozostali zaś przyjmowali to wszystko z dobrodziejstwem inwentarza. Jeszcze raz podkreślmy: Attyka liczyła kilkadziesiąt tysięcy „miastowych” (przede wszystkim Ateńczyków) i kilkaset tysięcy ludzi odsuniętych od deliberowania i głosowań.

 

*             *             *

Referendum konstytucyjne rozpocząłbym od lokalnych, świetlicowych zajęć przy wafelkach z kremem na temat praw obywatelskich i w ogóle obywatelstwa. Stawi się na te zajęcia kilkunaścioro żelaznych dyskutantów osiedlowych, chyba że włączą się w to podmioty mające na co dzień do czynienia z ludzkimi kieszeniami: szkoły, banki, wodociągi, energetyka, burmistrze i wójtowie. Nie, szczegółowej instrukcji szkolenia nie podam, ale jeśli się „przeciętnemu” nie uświadomi szokująco, jak rozległa może być jego „władza stanowienia”, jeśli tylko pojmie on na prostych przykładach, co znaczy być SUWERENEM – to możemy dowolne referendum przeprowadzać w izbach gospodarczych i w gronie pracowników administracji  i dodatkowo w „pozarządowych” Forum Dialogu Społecznego – a skutek będzie odzwierciedlał tzw. opinię publiczną równie dobrze, jak alert z urnami i głosowaniem „po mszy”.

Konstytucja – to nie jest Matka Boska Parlamentarna, tylko polityczny (państwowy) falochron. Powinna zawierać przysłowiowych 10 Przykazań oraz wyznaczać kluczowe – a zarazem niezawisłe w stosunku do siebie – organy Państwa, nie więcej niż 10, opatrzone ogólną zasadą służebności wobec Społeczeństwa. I – przede wszystkim – powinna jasno, zrozumiale stawiać w roli Rozstrzygającego Suwerena wszelkie wyobrażalne wspólnoty obywatelskie.

Referendum w tej sprawie powinno się odbywać nie „w Kraju”, tylko „w Gminie-Powiecie”. A dopiero „summa” (wielowymiarowa wypadkowa) referendów lokalnych może być ogłoszona jako Głos Ludu.

Bo Konstytucja, bo System-Ustrój, bo Ład Polityczny – to nie jest sprawa Pana Andrzeja, Pana Pawła, Pana Jarosława, Pana Totalnego Grzegorza, Pana Żelaznego Dyskutanta.

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka