Jan Herman Jan Herman
554
BLOG

Ja – szary obywatel. Słowo o gusłach i „dziadach”

Jan Herman Jan Herman Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 7


Szlag mnie trafia, że choć po roku 1989 wciąż nad Polską łopocą hasła Demokracji, Rynku, Samostanowienia, Postępu, Samorządności, Przedsiębiorczości, Obywatelstwa – we wszystkich tych sprawach cofamy się do poziomu dziewiętnastowiecznego:

1.       Demokracja – od zarania znana jako rzeczywistość wielu rozproszonych, zdekoncentrowanych instytucji społecznych i administracyjnych, służebnych wobec mieszkańców – w rzeczywistości oznacza wdrożenia umacniające scentralizowane Państwo (urzędy, organy, służby, legislację), brzydzące się służebnością, nurzające się we władzy w każdej wyobrażalnej postaci, zawłaszczanej przez kamaryle polityczne;

2.       Rynek – od zawsze pojmowany jako przestrzeń działania wielu swobodnie konkurujących, różnorodnych podmiotów gospodarujących, każdy podległy tym samy regułom – przeistacza się konsekwentnie i nieubłaganie w feudalne władztwo malejącej liczby monopolistów biznesowych i nomenklaturowych, przy czym Państwo nie jest regulatorem przywracającym rynkowość, ale chodzi na pasku monopolistów;

3.       Samostanowienie – tu mowa przede wszystkim o Kraju, Społeczeństwie, Gospodarce, Państwie, Kulturze – niepostrzeżenie przyjmuje równie paradoksalny, jak absurdalny kształt „poszukiwania pana”. Począwszy od rezygnacji z autorskiej argumentacji w rozmaitych rozmowach, debatach, sporach na rzecz przywołania argumentacji „autorytetów” – skończywszy na bezkrytycznym wpisywaniu się w cudze schematy kulturowe, polityczne, ideowe, dyplomatyczne;

4.       Postęp w dziedzinach techniczno-organizacyjnych w coraz większym stopniu (dominująco) jest w Polsce zapożyczony: autorskie polskie technologie, wynalazki, rozwiązania – stanowią przykrą mniejszość w każdej dziedzinie. W dziedzinach takich jak idee, nauka, edukacja, dorobek artystyczny – sytuacja wydaje się lepsza, ale niepokoi „oswojenie” Polski i Polaków wszystkim co „zachodnie”;

5.       Samorządność jest najważniejszym – obok Obywatelstwa – manifestem Demokracji. W Polsce sprowadzono pojęcie samorządności do dziedziny zarządzania administracją lokalną i organizacjami zwanymi „pozarządowe”. W obszarze terytorialnym samorządność cofa się w zastraszającym tempie Państwo przejmuje coraz więcej i coraz bardziej stanowczo z tego, co stanowi esencję spraw lokalnych. Podobnie z samorządnością „pozarządową” (klientelizm budżetowy), gospodarczą (kiście geszefciarskie wokół Nomenklatury) czy środowiskową (serwilizm lub pokazowa dysydencja);

6.       Przedsiębiorczość – to świadome i odpowiedzialne branie na własny rachunek i na własne ryzyko zaspokojenia jakichś potrzeb społecznych, w oczekiwaniu „renty”. To wymaga ukorzenienia w środowisku zakudnionym przez klintów, kooperantów i kontrahentów. Tymczasem w Polsce Przedsiębiorczość jest wypierana przez Rwactwo Dojutrkowe, działające w formule „skubnij i zniknij”, łapiące na zobowiązania „więcierze mętne” i unikające związanych z tym obowiązków, starające się zachować anonimowość;

7.       Obywatelstwo – to rozeznanie w sprawach publicznych wystarczające do skutecznego, kompetentnego funkcjonowania w przestrzeni publicznej, oraz bezwarunkowa, bezinteresowna skłonność do czynienia tych spraw lepszymi niż są. Takiej Przedsiębiorczości dobrze robi Swojszczyzna, czyli wpisanie się w funkcjonowanie lokalnej społeczności, środowiska. Tymczasem tak pojęte obywatelstwo zanika, w to miejsce pojawia się „plazmatyczna” multi-singularity, czyniąca ze zatomizowanych zbiorowości bezwolną masę plastyczną w rękach świata sitwiarsko-politycznego;

Szlag mnie trafia, że obwołano rzeczywistość gospodarczą i polityczną sprzed 1989 roku jako „komunistyczną”, choć była ona przez kilkadziesiąt powojennych lat przedmiotem wielu masowych anty-wystąpień ludzi pracy i ruchów decydenckich, pod sztandarami odrzucenia wypaczeń i realizacji koncepcji kraju rzeczywistej Demokracji, Rynku, Samostanowienia, Postępu, Samorządności, Przedsiębiorczości, Obywatelstwa, czyli Kraju Rad. Miniona rzeczywistość obrażała wszelkie wyobrażenia o socjalizmie i komunizmie, nazywanie jej „komunizmem” i pod tym zawołaniem przywracanie do życia politycznego i państwowego obrażających praktyk Komunizm – to kpina ze Społeczeństwa, szyderstwo z ludzkich oczekiwań, klątwa rzucona na wolność poglądów i inicjatyw społecznych.

Szlag mnie trafia, że polską Gospodarkę, ale też całą rozciągłość życia społecznego, ogarnął wszechobecny, doktrynalny Komercjalizm, którego istotą jest – po pierwsze – rozpoczynanie wszelkich relacji międzyludzkich od wzajemnego „oszacowania” majątkowo-dochodowego, a – po drugie – ludzkie losy/kariery uzależnione są od zasobności portfela bardziej, niż od przymiotów ludzkich i od kondycji obywatelskiej. Komercjalizm od ponad tysiąca lat (sięgając aż po początki symonii) – sieje na kontynencie europejskim, a potem na całym świecie, spustoszenie moralne, społeczne, polityczne, a przede wszystkim gospodarcze, choć zwycięża pozór, że jest inaczej. Kiedy wszystko – włącznie z ludzkim ciałem, duszą i wartościami – „musi” być poddane komercjalizacji, zanim uzyska tytuł do pełnoprawnego uczestnictwa w grze wszystkich ze wszystkimi o wszystko – zanika istota Demokracji, Rynku, Samostanowienia, Postępu, Samorządności, Przedsiębiorczości, Obywatelstwa.

Szlag mnie trafia, kiedy obserwuję polskie Państwo. Najsmutniejszym i najbardziej wstyd przynoszącym Państwu Polskiemu, najbardziej hańbiącym owe zarządzające Państwem kamaryle aktem polityka z najwyższej półki jest to, że piewca Transformacji, urzędujący drugą kadencję Premier, w połowie trwającej kadencji, mimo propagandy i statystyk wskazujących na ponad-przeciętny dla Unii Europejskiej sukces Polski – z dnia na dzień rejteruje z najmocniejszej politycznie funkcji w Państwie, zabiera ze sobą Wicepremier(kę) i wyjeżdża do Brukseli objąć funkcję wykonawczą w UE, którą jakoś jedynie w Polsce rozpropagowano jako prestiżową i znaczącą, a w rzeczywistości jest synekurą, opłacaną przez byłego Premiera, dziś już oczywistym dla każdego, „bananowym” rzecznictwem wszelkich aroganckich wobec Polski (i Europy Środkowej) posunięć aparatu unijnego, nawet nie udającego, że jest wybieralny. Poza opisanym tu spektakularnym aktem samoponiżenia – mamy do czynienia z permanentnym wyradzaniem się Państwa ponad i poza Ludność i Kraj, z niezliczonymi aktami uzurpacji dotyczącymi prerogatyw, immunitetów, regaliów (kluczowych dóbr wspólnych), z wszechobecnością i wszechmocą tzw. Pentagramu (zblatowane: mega-biznes, mega-polityka, mega-gangi, mega-służby, mega-media), z „nienormalną normalnością” w postaci dojmującego Sitwiarstwa (zatrzaski lokalne, kliki, koterie, kamaryle) – ostatecznie Państwo, które zdaniem jednego swojego ministra „robi laskę” konkretnemu mocarstwu” i nurza się w „murzyńskości”, zdaniem innego jest „państwem teoretycznym” – mimo swojej deklarowanej omnipotencji jest przewłaszczane przez kilkadziesiąt „państw w państwie”, czyli łupieskich szajek.

Jeśli uosobieniem Państwa jest jego Konstytucja – w Polsce mamy z tym najwyższy problem. Obowiązująca „ustawa zasadnicza” pozwala, by Krajem i Ludnością – poprzez konstelację różnej rangi przepisów i procedur – rządziło niepodzielnie kilkunastu zaledwie przywódców kamaryl, skupiając na sobie usłużną uwagę parlamentarzystów, Decydentury i Nomenklatury. Kilka punktów Konstytucji jest uporczywie nie realizowanych, np. artykuł 20. Zaś Artykuł 104 i pochodne – zdejmują z parlamentarzystów jakąkolwiek rzeczywistą kontrolę wyborców nad ich poczynaniami, więcej: to parlamentarzyści nie poczuwają się do odpowiedzialności przed Ludnością, a zamiast słuchać tzw. opinii publicznej – wolą ją pouczać (miałby pan rację, ale pan nie wie tego, co ja wiem z racji swojej funkcji), a nawet obrażać (ciemny lud i tak wszystko kupi).

Szlag mnie trafia, że Parlament, Rząd, wymiar sprawiedliwości i kamaryle polityczne większość czasu poświęcają na niezliczone sprawy, które w oczywisty sposób są kompetencją szeregowych urzędników lokalnych (jak ostatnio kwestia znana jako „handel w niedzielę”). Przy tym ma pokrycie w faktach wrażenie, że pośród tego zamieszania parlamentarzyści, ministrowie, sędziowie i sitwy wykonują „prawdziwe” zadania od „prawdziwego” suwerena, czyli instalują w systemie prawnym i w systemie zarządzania „zlecone” przepisy, decyzje (jak słynne „lub czasopisma”.

Szlag mnie trafia, kiedy widzę, że największym sojusznikiem dyplomatycznym Państwa Polskiego jest awanturnicze, aroganckie wobec całego świata (w tym wobec Polski) mocarstwo, które wyrosło na ludobójstwie i „wymówieniu” metropolii brytyjskiej z niskich pobudek, a w ciągu swojej krótkiej historii zdążyło doprowadzić niewolnictwo i rasizm oraz wyzysk, nagonki, lincze, wewnętrzną inwigilację, tyranię i wiarołomstwo na dotąd niespotykane nigdzie wyżyny, zdążyło wywołać kilkadziesiąt „biznesowych” wojen i zamachów stanu, zrujnować kilkakrotnie globalne kryzysy ekonomiczne, wydrenować z osiągnięć i kadr większość znaczących gospodarek, wywołać wojnę nuklearną i zaprowadzić w świecie „zimną wojnę”, rozsiać po całym świecie kilkaset baz wojskowych i instalacji szpiegowskich, dokonać kilkudziesięciu tysięcy napadów terrorystycznych (poprzez siły specjalne lub drony). Polscy urzędnicy (w tym ministrowie), dyplomaci, obywatele mający wizy, ale też Prezydent RP – doznali upokorzeń ze strony administracji amerykańskiej – i nie wyciągają z tego żadnych wniosków mających przywrócić partnerskie relacje. Polskie państwo wdaje się w nie swoje awantury „sojusznicze”, i chyba jako jedyne płaci za to cenę budżetową i prestiżową bez żadnej rekompensaty.

Szlag mnie trafia, kiedy – szczególnie w porównaniu z sytuacją sprzed 1989 roku – rośnie „lista kategorii” wykluczenia społecznego: do „klasycznego” bezrobocia, bezdomności, nędzy materialnej – doszło kilkanaście co najmniej nowych, wcześniej nieznanych.

Szlag mnie trafia, kiedy postępująca wulgaryzacja mowy potocznej jest „rewolwerowo” wzmacniana przez wszechobecny hejt, będący nie tylko „zwyczajowym” posługiwaniem się „mową nienawiści”, ale przede wszystkim „samo-zamykaniem” się przed tym, co ma do powiedzenia i pokazania interlokutor, traktowany zero-jedynkowo. Hejt i wulgarny język już dawno przestały wyróżniać osoby o mniej eksponowanej pozycji społecznej, ekonomicznej, zawodowej, wiekowej.

A Pan Piotr S. ogłasza w ulotkach, inni zaś to skwapliwie podchwytują – że to wszystko „wina kaczora”.

 

*             *             *

Szlag mnie trafia najbardziej, kiedy obserwuję egzaltowane  „dziady” odprawiane pod pretekstem współczucia dla samospaleńca, który postanowił umrzeć z przytupem. Pozostawione przez niego wyznanie przedśmiertne jednoznacznie wskazuje „winowajcę” jego śmierci: nie jest nim nikt spośród tych, którzy przez całe lata doprowadzili miliony Polaków do samobójstw z nędzy i beznadziei, do masowej emigracji za chlebem, do bolesnej niesprawiedliwości, do przestępczości rozpaczliwo-batonikowej, nie jest nim ktokolwiek, kto konkretnie jego samego pozbawił szans na godne życie – tylko dwa lata rządząca ekipa, która nie dba o demokrację, państwo prawne i polskie lasy, choć sypie groszem dla ubogich i ściga szajki wydrwigroszy. Gdyby nie chodziło o śmierć człowieka – możnaby pomyśleć, że zbzikował. O takie sprawy – stawiając je ponad własne życie – walczyli dzielnie rozmaici ludzie idei w zapleśniałych lochach i w obozach pracy.

Jako, że ta konkretna śmierć samobójcza znalazła tłumy „apolitycznych adoratorów”, choć zdarzyło się takich śmierci niemało, podobnie jak zdarzyło się wiele bezśmiertnych, za to spektakularnych  aktów rozpaczy ludzi doprowadzonych do ostateczności – szlag mnie trafia o bezczelną fałszywość adoratorów. Zadziwiająco często mamy ostatnio z aktami strzelistymi, w których protestującym nie chodzi o siebie, o pieniądze, o władzę, o politykę, o własne sprawy – tylko wywieszają na widok publiczny najszlachetniejsze hasła i zawołania. Sami altruiści, cholera jasna!

Po 1989 roku mieliśmy liczne rządy, z których wszystkie konsekwentnie tuczyły w szarych ludziach strach, rozpacz, bezsiłę, patologie, przestępczość, demoralizację, geszefciarstwo – pod pozorem, że budują świat lepszy niż owa domniemana „komuna”, którą obalono z hukiem i mlaskaniem. I zawsze znalazły się zawołania, które grały na dwa fronty: przemiany są OK., a ich krytycy to „komuchy”. W ogóle na temat „komuny” w Polsce pleni się jakaś chora szajba, połączona z antyżydostwem zresztą

W Polsce po 1989 roku pojawiła się rosnąca w liczebność warstwa ludzi nikomu niepotrzebnych, których zresztą obwinia się o to, że im się nie podoba status „niepotrzebności”. To są ludzie wszelkiej maści: nieuki i wykształciuchy, starsi i młodsi, pobożni i bezbożnicy, pracownicy i przedsiębiorcy, , „lewusy” i „prawusy”, entuzjaści i wrogowie Europy-Rosji-Ameryki, filosemici i anty-żydzi. Ich cechą wspólną jest sytuacja, w której są stawiani, a którą można nazwać „nie dasz rady, nie takich pogoniono na szczaw, zdychaj zdrów”.

W Polsce po 1989 roku przybyło „wszystkiego”, dobrego i złego, zwłaszcza w imporcie, ale na specjalnych warunkach: wszelkie paskudztwa są w pełnej gamie dostępne szarakom i trudno się ustrzec ich lepkiej mazi, zaś wszelkie benefity dostępne są nielicznym, pozostali mogą je sobie pooglądać zza szyby i cieszyć się z tego, że owym nielicznym nieźle się wiedzie.

Wiele się zmieniło w Polsce transformacyjnej. Najbardziej to, że teraz mogę sobie o tych zmianach swobodnie pogadać, a że gada wielu – w tym zgiełku i tak nikogo właściwie nie słychać.

Szlag mnie trafia, kiedy widzę, że takie właśnie problemy nie stanowią wyzwania dla „apolitycznych admiratorów” najnowszego z głośnych samobójców, najgłośniejszego. Liczy się to, że nie uskarżał się w liście na swój los, tylko na brak demokracji i praworządności oraz poszanowania dla przyrody polskiej.

Mam być szczery – to widzę w całej tej sprawie coraz większą nieszczerość…

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo