Jan Herman Jan Herman
2489
BLOG

Jak Zybertowicz ominął Kurskiego

Jan Herman Jan Herman Media Obserwuj temat Obserwuj notkę 59

Mowa o Andrzeju zasłużenie noszącym tytuł profesorski i o Jacku pełniącym funkcję, która go przerasta.

Miałem wczoraj dużo konsumpcji „najwyższego sortu”, obserwując pełen iskrzących chwil spektakl polityczno-dyskusyjny. Ewa Łętowska, Jerzy Bralczyk, Adam Boniecki i rzeczony Andrzej Zybertowicz. Jacek Kurski niech się jeszcze pouczy, jak spowodować, by taki akurat „zestaw” (tak różnorodny, tak wartościowy) zechciał ze sobą rozmawiać przed kamerami. Zebrana „publiczność” też nie była od macochy.

Wbiję szpilkę w słabiznę organizatora (amerykańskiej stacji polskojęzycznej): widać było trud, jaki włożyła w to, by program „Arena idei” był prowadzony przez jakąkolwiek osobę zdolną powstrzymać się od szczucia rozmówców na siebie: takich „mediastów” ma ta stacja ładnych kilkoro, dobrze się stało, że żadne z nich nie przebiło się swoimi „wpływami”, by stać się twarzą audycji.

Zadano panelistom, zebranej „publiczności oraz telewidzom pytanie prosto brzmiące, ale jedno z trudniejszych dziś: „Czy Polacy to jeden naród a dwa plemiona?”

Tak zwana „pierwsza runda” ustawiła panelistów i ich poglądy w jakichś „orientacjach” wobec siebie. Zanim to przedstawię – wyrażę się w tej sprawie od siebie.

JH OD SIEBIE. Sformułowanie „dwa plemiona”, zgrabne i poręczne publicystycznie – jest zwodnicze i podpiłowuje jakąkolwiek debatę. Bo „dwu-biegunuje” tam, gdzie akurat nie ma na to miejsca. Niech 38 milionów mieszkańców Polski „myśli odruchowo”, rzuca na chybił-trafił jakieś niedotrawione uwagi polityczno-filozoficzne. I niech 100 tysięcy mieszkańców Polski próbuje na ten niedofermentowany tygiel nałożyć jakiś „reżim myślowy”.  Choćby nie wiem, jak manipulować – wyjdzie nie dwie, a kilkanaście zgrubnych „instrukcji myślenia i sądzenia”, takich jak (nakładające się „brzegami” na siebie): chrześcijaństwo, socjalizm, komercjalizm, mesjanizm, europeizm, ludowość, mieszczańskość, solidarność-roszczeniowość, itd., itp. Próba zwoływania „na gwizdek” tej różnorodnej gromady do dwóch zaledwie narożników – nazywając je przy tym „plemiennymi”, co wskazywałoby na zapiekłą wrogość – jest wmawianiem „niedofermentowanej” rzeszy ludzi nienawykłych do debatowania, że reprezentują jakąś „wojenną masę”. TO NA RAZIE OD JH

Dwoje z panelistów „prawidłowo” odczytało zadany temat i ustawiło swoje piki ostrzem przeciw A. Zybertowiczowi[1]. Nie musieli: mają swój poważny i niekwestionowany dorobek, mogliby na użytek telewidzów pamiętać, jak zróżnicowana jest polska rzeczywistość społeczna i ideowa. Ale widać uznali, że należy się bura „kaczorom” i akurat doradca Prezydenta nadaje się do tego znakomicie. Słusznie Andrzej Z. zauważał raz po raz, wskazując konkrety, że ćwiczone są na nim retoryczne sztuczki. Natomiast chwała A. Bonieckiemu, że choć kojarzony jest jednoznacznie z nurtem chrześcijańskim – traktował wszystkie inne sposoby „fermentacji” jako równouprawnione.

Chcąc-nie-chcąc A.Z. stał się bohaterem spotkania, w każdym razie to on był najczęściej indagowany, zaczepiany, „komentowany” mimiką i językiem ciała.

Oto cztery „pierwszo-rundowe” wypowiedzi, w największym skrócie (korzystam z zamieszczonego w Internecie zapisu[2]):

Ewa Łętowska: demokracja to rządy większości przy zaspokojeniu elementarnych potrzeb mniejszości.

Andrzej Zybertowicz: nie ma dwóch plemion, jest wiele plemion a naród jest jeden.

Adam Boniecki: hasło plemiona mnie bardzo martwi, tak dalece, że niechętnie o tym mówię. Naród jest podzielony, nie ma wątpliwości, zastanawiam się, jakiego użyć określenia na to. Łączą nas klęski, religia, troska o dobro ojczyzny, tradycje, język. Hasło "plemiona" jest bardzo niedobre i musimy się od niego oddalić. Musimy znaleźć to, co nas łączy. Są podziały, ale nie są to podziały plemiennie, zbyt wiele mamy wspólnego. 

 Jerzy Bralczyk: plemię to za łagodne określenie. Plemiona mogą współistnieć, a nawet wchodzić w pewnego rodzaju relacje. Plemiona w tym właśnie sensie, konstytuują się przez to, że odmawiają komuś praw.

Zwracam Czytelnikowi uwagę na to, co później stało się charakterystyczne dla całej debaty: Adam Boniecki woli używać języka nie konfliktującego, Andrzej Zybertowicz stanowczo opowiada się za „wieloplemiennością” przeciw wmawianej dychotomii, Jerzy Bralczyk naciska, by używać jeszcze bardziej dzielącego nas języka, a Ewa Łętowska pozornie nie na temat mówi, ale w rzeczywistości napomyka, że większość nie postępuje demokratycznie.

Na to wszystko redaktor(ka) prowadząca idzie za Prof. Bralczykiem: Kolenda-Zaleska: spróbujmy się zastanowić: z czego wynika to przeświadczenie społeczeństwa polskiego, że jesteśmy podzieleni właśnie na dwie części. Mimo tego, że AZ i AB wyraźnie odmawiają rozmowy o „plemienności”, a EŁ abdykowała od tematu wekslując w inną stronę – pojedynczy głos J. Bralczyka zaważył na kontynuacji. Już wiesz, Czytelniku, jak się to robi?

I teraz mamy smaczek: AZ wskazuje na socjalny ponton w postaci 500+ (czyli dalej umyka od rozważania plemienności), a EŁ jątrzy: nie tu jest problem: co się robi tylko: jak się robi. Weźmy na przykład uchwalanie ustaw; na kolanie, po nocy.

Kolenda-Zaleska wreszcie przytomnieje i zmienia temat: nasuwa się pytanie, dlaczego w kraju katolickim zabrakło wrażliwości społecznej po '89 roku? AB zauważa na to: mieliśmy zachłyśnięcie się perspektywą dobrobytu, ale wiele robiono (dla zwykłego człowieka – JH).

Po krótkich przepychankach słownych, które mogły rozmowę ponieść w kierunku bliżej nieznanym – Andrzej Zybertowicz wypowiada kwestię, która zdefiniowała dyskusję: Polakom jest potrzebne suwerenne państwo, po drugie trzeba doceniać historyczną, narodotwórczą rolę Kościoła Katolickiego i po trzecie: stosunek do historii Polski, którą można krytykować, ale nie można jej fałszować, ani się od niej odwracać. W moim przekonaniu uratował redaktorce program.

DYGRESJA JH: znam Profesora Andrzeja Zybertowicza mniej-więcej od 1984 roku (to jest dobra, kształcąca mnie, choć „nieczęsta” znajomość). Zawsze był „nieokiełznany” w wyrażaniu myśli, bardziej interesowała go tzw. prawda niż forma, i choć ideowo nieco się rozmijamy, to moje chyba jedyne poważne zastrzeżenie do jego dorobku wiąże się z jego przerostem ostrożności wobec „niejasnych sił” sterujących Polską. KONIEC DYGRESJI

Włączyła się publiczność, zapytując np. o używane w publicznej (medialnej) debacie epitety (taki czy inny „sort”), o to skąd i kiedy się wzięły „plemienności”. Padło ze strony JB pytanie o to, jak ma się w Polsce czuć nie-patriota (odpowiedź AZ: paskudnie). EŁ próbuje przerzucać rozmowę na temat „ćwiczeń konstytucyjnych” (toczyłam całe życie bój - i to się nie udało - żeby przekonać ludzi, że prawo jest czymś, co może łączyć. I że prawo jest czymś, co warto wyjąć z tego właśnie dyskursu[3]).

Na to wszystko znów AZ: łączy nas niedorozwój genu kompromisu. To, że lubimy się ze sobą spierać, ma mnóstwo wad, ale dopóki jeszcze jesteśmy gotowi się ze sobą spierać, a nie rzucamy się do gardeł, to spróbujmy instytucjonalizować konflikt w sporze idei i nawet emocji, a nie w sporze sięgania po mobilizację z bronią.

I znakomita uwaga Adama Bonieckiego:

To jest jakieś wielkie pytanie właściwie, że społeczeństwo, które jest od tysiąca lat chrześcijańskie nie może znaleźć płaszczyzny porozumienia, czy przynajmniej sposobu, żeby zasypywać te rowy. Kto je bardziej pogłębia? Czy ci, którzy powołują się na chrześcijaństwo i strzelają do innych swoich współplemieńców,  czy ci, którzy się niespecjalnie afiszują ze swoją wiarą? Ale ja jestem przekonany, że to jest misja Kościoła w Polsce: tak pokazana Ewangelia, tak pokazane chrześcijaństwo, że się ockniemy wszyscy z tego zaciekłego sporu.

I wtedy Jerzy Bralczyk skapitulował (pamiętamy początek: postulował zamianę słowa „plemienność” na jeszcze ostrzejsze). Oto co wygłosił: są dwie rzeczy spajające społeczeństwo: język i prawo. W obu tych sferach jest bardzo poważnie zagrożona jedność. Inaczej nazywamy rzeczy, które postrzegamy, mamy różny stosunek do prawa. Dopóki mówimy tym samym językiem i mamy konstytucję, trzeba na to chuchać i dmuchać.

Może się Czytelnik żachnąć, ale fakt, że redaktor(ka) prowadząca podjęła tylko jedną próbę kontynuowania tytułowego wątku – uważam za duże osiągnięcie AZ i AB. I choć pozór był taki, że „ucieramy nosa kaczorom” w osobie AZ – w rzeczywistości utarto nosa judzącemu JB, a EŁ pozostała sama ze swoim nawoływaniem do „prawa ponad wszystko” (w domyśle: kto łamie porządek, ten paskudny jest, choćby zastany porządek był sam w sobie paskudny[4]).

Skąd tytuł tej notki? Ano, bo pamiętam zawołanie „ciemny naród wszystko kupi”. W takiej telewizji trudno byłoby o taką debatę, jak opisana.

 



[1] Jak to się robi – A. Zybertowicz antycypując opisał w książce „Transformacja podszyta przemocą. O nieformalnych mechanizmach przemian instytucjonalnych” (współautor z Radosławem Sojakiem), UMK, Toruń 2008;

[2] W pierwszej sondzie, która zakończyła się przed programem, wzięło udział 8 tysięcy osób. Aż 73 procent uznało, że Polacy to jeden naród a dwa plemiona. 20 procent uważa, że to jest nieprawda, a 7 procent nie ma zdania. W drugiej sondzie, która była prowadzona w trakcie trwania "Areny Idei", 86,2 procent respondentów odpowiedziało twierdząco, na pytanie, czy "Polacy to jeden naród u dwa plemiona". 11,2 procent odpowiedziało przecząco. Odpowiedzi "nie wiem" udzieliło 2,6 procent osób;

[3] Z uporem maniaka zapytam: gdzie była miłująca praworządność i konstytucyjność Pani Profesor, kiedy po przegranych głosowaniach prezydenckich w 2015 roku przygotowano „wiosenno-letnią” korektę ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, w której dano TK prawo zastąpienia „podskakującego” Prezydenta – Marszałkiem Sejmu, którym wedle ówczesnych założeń miał być nadal „ktoś z PO”);

[4] Bardzo łatwo przychodzi niektórym w Polsce „radbruchizm” (jeśli prawo jest nieludzkie – to samo z siebie nie jest prawem), tyle że umieją je stosować wobec ONI-ych, a już wobec MY – niekoniecznie;

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura