Jan Herman Jan Herman
3664
BLOG

Tuska wywiozło do końca, czy co…?

Jan Herman Jan Herman PO Obserwuj temat Obserwuj notkę 103

To, co napiszę poniżej, „uprawiam” od co najmniej kilkunastu lat, więc niech mi nie mówią, że się przyłączam do czegokolwiek.

Gdybym miał aż taki wpływ na moje dzieci – chciałbym żeby Donalda Tuska zapamiętały jako:

1.       Faceta, który bezwzględnie eliminował albo „wygaszał” każdego „swojego”, kto mu stawał na drodze kariery, a na liście jego ofiar są współzałożyciele Platformy (M. Płażyński, A. Olechowski), P. Piskorski, J.M. Rokita, G. Schetyna – i to dopiero początek długiej listy. Mimo to nadal uchodzi pośród swoich ofiar za kandydata na przywódcę formacji euro-liberalnej;

2.       Faceta, który podczas słynnej wałęsowskiej nocy puczu antyrządowego (3/4 czerwca 1992), kiedy to zupełnie poważnie zabrano się za odsunięcie Premiera Rządu RP za to, że jego minister okazał się szaleńcem – to wtedy pan Donald rzucił słynne „policzmy głosy”, współ-popychając tych kilkanaście osób do puczu (działając „wspólnie i w porozumieniu” na rzecz obalenia legalnego organu władzy);

3.       Faceta, który w tuż przed 50-tką przypomniał sobie, że jest katolikiem, i zaciągnął swoją żonę (z którą wiele lat żył w związku niesakramentalnym) – przed ołtarz. Podobnie instrumentalnie potraktował swoją „przynależność” do wspólnoty kaszubskiej;

4.       Faceta, który dla „postawienia na swoim” w polityce państwowej – gotów był współpracować z obcymi państwami, aby tylko uniemożliwić normalne funkcjonowanie Prezydentowi RP (co oznacza recydywę, jeśli uwzględnimy Rząd J. Olszewskiego), a czego pośrednim skutkiem była Katastrofa – którą też uprzejmie pozwolił „zagospodarować” służbom obcego państwa;

5.       Faceta, który patronował tak ewidentnym i tak bezczelnym aferom, że aż dziw, iż go za to nikt nie opluwa, a tylko jego paskudne postępowanie z Grzegorzem Schetyną powstrzymuje polską formację „euro liberalną” przed hurra-optymistycznym postawieniem na tego szalbierza w kolejnej, nadchodzącej odsłonie;

6.       Faceta, który – trąbiąc „zielono-wyspowe” sukcesy swoich rządów, premierując drugą kadencję – ni stąd ni zowąd, niczym bantustańczyk, porzuca etat premierowski, zabiera wicepremier(kę) i jedzie na suty żołd biurokracji unijnej, pozostawiając kraj lizusowskiej kłamczuszce (po mnie choćby potop), stąd sądzę, że jego życzliwość wobec Ojczyzny jest raczej „stonowana”;

7.       Faceta, który na swoją drugą kadencję premierowską (najważniejszy wątek exposé, 18 listopada 2011) wymyślił, że pozostałość majątku wspólnego (co zostało po Balcerowiczu i Buzku) – zapakuje w worek Polskich Inwestycji Rozwojowych odda – metodą partnerstwa publiczno-prywatnego – obwiesiom łaknącym biznesowego żeru, którym w Europie zablokowano rozmaite „kanty”: na szczęście na czele tego chachmętu postawił narcyza i niedouka Mariusza G, który mu ten projekt koncertowo spartolił;

/czy ja już uprawiam mowę nienawiści, czy tylko dokumentuję fakty…/

W moich oczach jest to bezwzględny, nie znający żadnej lojalności państwowej i koleżeńskiej, łachudra polityczny, gotowy sprzedać dobra wspólne, sumienie i przyjaciół oraz rodzinę dla swoich doraźnych zagrań kariero-twórczych. Przykład sformatowania, którego należy się strzec w dowolnej formacji politycznej, na lewicy-prawicy i środkowicy.

Ostatnio się zaktywizował.

Tylko ślepy nie widzi, że w łonie biurokracji unijnej nie ma dla niego żadnej propozycji, która czyniłaby go bezpiecznym w rozliczeniach prawno-sądowych z państwem RP, a które to rozliczenia wydają się nieuchronne. Próbuje więc złapać jakiekolwiek koło ratunkowe, aby jego zupełnie kryminalne rozrywki przestawić na tory co najwyżej odpowiedzialności konstytucyjnej, którą trzebaby przegłosowywać, możnaby negocjować, a na pewno będzie się w tej sprawie kolektywnie „odwracać kota ogonem”.

Toteż Donald Tusk zaznacza swoją obecność w polskiej przestrzeni dyskusyjno-plotkarskiej. Tu złoży kwiaty, tam coś palnie na „świerszczyku”. "Alarm! Ostry spór z Ukrainą, izolacja w Unii Europejskiej, odejście od rządów prawa i niezawisłości sądów, atak na sektor pozarządowy i wolne media - strategia PiS czy plan Kremla? Zbyt podobne, by spać spokojnie" - napisał w niedzielę na swoim prywatnym koncie na Twitterze.

Jego wpis – to pozornie jest zwykłe bla-bla-antykaczorowe. Nie ma czym się zajmować – pomyślałby kto. Ale warto temu wpisowi się przyjrzeć. Bo to jest wpis oceniający – oczami byłego Premiera – działania obecnego Rządu. Jeśli piszę teraz niejasno, to dodam: czasem jest tak, że jeśli w swoich zawodowych sprawach wypowiada się osoba powszechnie znana w fachu – to jej wypowiedź ma znaczenie i komercyjne, i polityczne, jakiego nie dostąpi nawet najmądrzejsza wypowiedź kogoś mniej znanego.

1.       Po pierwsze” Donald Tusk niedwuznacznie sugeruje – może ciche – porozumienie polityczne rosyjsko-polskie w sprawach regionu;

2.       Po drugie – Donald Tusk, mający „chyba coś wspólnego” z biurokracją unijną – zarzuca Rządowi RP doprowadzenie do izolacji naszego kraju w Europie;

3.       Po trzecie – wejście w „narracyjno-ideologiczny” spór z Ukrainą (z administracją ukraińską” Tusk wyraźnie znakuje jako błędne;

4.       Po czwarte – wskazuje Donald Tusk na to, że „pod rządami” najnowszej formacji rządzącej niezawisłość sędziowska cierpi;

5.       Po piąte – zauważa Tusk (a nie każdy to sygnalizuje) – że uszczerbku doznaje obecnie kondycja organizacji zwanych pozarządowymi;

Jak na „twit” – strasznie gęsty komunikat. Taka ilość tez w moim przypadku zajmuje czasem kilka ładnych stron. Tyle że ja staram się wyjaśnić, o co mi chodzi, a Tusk ogranicza się do zagrania stereotypem i zbitką słowną. Więcej zaciemnia niż podaje.

Polsko-rosyjska komitywa

Mimo podejrzeń rzucanych – nawet książkowo – na jednego z obecnie ważnych ministrów – trudno jest obronić tezę o tym, że Rząd polski – ten akurat rząd – jest skłonny do wspólnej gry politycznej z rządem rosyjskim. Zresztą, kto to mówi!?!

Z trojga kierunków „fokusowych” niezbędnych w Europie Środkowej – Rosja jest dla polskiej dyplomacji „na cenzurowanym”, Orient (Turcja, Bliski Wschód, Kaukaz) jest „odfajkowywany”, a jedynie Europa jest codziennym, zwykłym kierunkiem zainteresowań gospodarczych i politycznych, zresztą „pod wiatr”. Do tego Polska – poprzez swoją rządową reprezentację – staje się drużynnikiem Ameryki, biorąc na siebie wszelkie tej Ameryki paskudztwa wyrządzane wszystkim chyba na świecie. O tym Tusk nie napisze (a czemu?), choć to chyba ubodłoby bardziej….

Polska jako drużynnik USA współpracuje z Ameryką na rzecz skompromitowania i zablokowania giga-inwestycji chińskich w Europie, Afryce, Azji i Ameryce Południowej. Bo przyjęliśmy jak swój – amerykański sposób myślenia o inwestycjach, że to jest narzędzie zniewalania. Może to teza dyskusyjna, zawsze chętnie pogadam.

Rosja zaś jest drużynnikiem Chin, poprzez BRIC(S). Gdyby się obecny rząd miał skumać z Rosją w jakiejś europejskiej rozgrywce – to chyba tylko na polecenie z Waszyngtonu. To polecenie musiałoby być silniejsze niż „wrodzona” polska niechęć do „kacapów” którzy jakoś nie zaakceptowali polskiej szlachty na Kremlu, i od tego czasu są dla „światłych” Polaków „bolszewikami”.

Ale akurat Tusk-Europoid nie musiał pytać Amerykanów, kiedy się kumał serdecznie z gospodarzem Kremla, miał w swoim rządzie czynnego agenta wpływu…

Izolacja Polski w Europie

Moja biografia sięga lat pięćdziesiątych XXC wieku, więc nie wiem z całą pewnością, nie naocznie, co się działo w dobie Grunwaldu, ale mam prawie pewność, że Polska z Litwą traktowane były wtedy zarówno przez Papiestwo, jak też przez władców i rycerstwo – jak przesadnie ambitnych, stawiających się Europie pół-barbarzyńców. Papież wyraźnie stanął po stronie cwaniaków krzyżowych, którzy wykonawszy zlecenie – zarazem ograbili zleceniodawcę. Od czasu Grunwaldu niewiele się zmieniło, choć my sami zaklinamy rzeczywistość. Kupujemy na pniu uśmiechy i poklepywania po plecach od tych, którzy są uprzejmi tylko dlatego, żeby sobie nie robić sąsiedzkiej poruty. Słowo „Polak” rzadko jest w politycznej Europie używane z powagą i estymą. Na pewno nie podbudował go ślepo usłużny wobec euro-biurokracji Donald Tusk.

Niemcy – które jak dotąd trzymają sobie Europę w kleszczach Traktatów Rzymskich – mają co do połowy Polski bardzo konkretne zdanie: nawet jeśli nam nie oddacie Pomorza, Śląska i Prus Wschodnich – to i tak będziecie wasalić nam haraczami i „tuskami” (sprawdźcie w  „Atlasie językowym kaszubszczyzny i dialektów sąsiednich”). A jeśli podskakiwać będziecie – to będziemy was tak doświadczać, że zapomnicie o równoprawności. Więc nie podskakujcie, tylko się jak burki i azorki łaście do „naszej” Unii, nawet jeśli ona marchewkę uzna za owoc, najeźdźcę za imigranta (wiem, wiem, niektórzy uciekają przed straszną wojną), a „łapówkę za przyzwolenie na łupiestwo” -  każe nazywać funduszami pomocowymi.

No, to akurat nie jest izolacja, he-he?

Spór z Ukrainą

Ukraina ma wielowiekowego pecha. Jej suwerenność – po tym, jak Waregowie potraktowali ją jak „most zwodzony” do Bizancjum – polegała już potem zawsze na tym, że jej mieszkańcy odrzucali czyjekolwiek władztwo nad sobą. To była broń obosieczna: żadne z mocarstw nigdy ukrainnych terenów na północ od Εύξεινος Πόντος (Morza Gościnnnego) nie traktowało jako ewentualnego Państwa: Litwini, Polacy, Rosjanie, Turcy, Chanowie – trzymali Ukrainę w odwodzie, jako krainę „kozaków”, czyli chudopachołków, wędrownych i osiadłych straceńców, wciąż niepewnych jutra.

Nie dziwota, że kiedy pojawiły się szanse na własną państwowość (1917, potem 1992) – Ukraina okazała (i ma) niezbyt wielką dojrzałość państwową (pewnie się Ukraińcy na to obrażą, więc dodam, że polska państwowość, cudem odzyskana po I Wojnie, też była nienajlepszej jakości).

Po raz pierwszy pojechałem na Ukrainę jako mieszkaniec Wilna, gdzie osiadłem po 1990 roku na jakiś czas w celach biznesowych. To był czas feerii ruchu „kooperatorów”, który w ZSRR łączył w sobie nano-biznes i pozory spółdzielczości. Na Litwie już wtedy (początek lat 90-tych) połapano się w fałszywości tej formuły, ale Ukraina myślała wolniej, w dodatku o czym innym. Nie przeszkodziło mi to ostatecznie pozyskać siedziby w teatrze obok Stadiony Republikańskiego, a także kontraktów z ważną wtedy firmą z pogranicza „zbrojeniowości”.

Ukrainiec spożywa potrawy podobne jak moje. Mówi językiem dużo bliższym semantycznie niż Rosjanin. Żyje w kraju o prawie takiej samej liczebności mieszkańców. Ma dostęp do „własnego” morza i „własnych” gór. Sąsiaduje trochę z Rosją, a trochę z Kaukazem i Turcją, tak jak my z Bałtami i Niemcami. Jest zatem Ukrainiec moim bratem i siostrą. A że daje się ogłupić „narracji” nacjonalistycznej, tak jak Polacy – narodowej i legionowej – to co?

Trzeba patrzeć na ręce siłom daleko „znaczniejszym” niż Polska i Ukraina – wtedy łatwiej będzie o braterstwo. Tego jakoś Tusk nie proponuje, choć ze swojego obecnego mieszkanka częściej słyszy o „Polnische Konzentrazionlagern” (Vernichtunglagern).

Niezawisłość sędziowska

Na fenomen – i zarazem instytucję – niezawisłości sędziowskiej patrzymy w Polsce przez pryzmat aktualnych bojów o konstytucyjne „nakładki” na wymiar sprawiedliwości (obszar rozliczeń prawno-legislacyjnych), takie jak Trybunał Konstytucyjny czy Krajowa Rada Sądownicza.

A przecież niezawisłość sędziowska opiera się na tym, że – wyposażeni w nadzwyczajne prerogatywy instytucjonalne i majątkowo-dochodowe – sędziowie mogą spokojnie trwać w niezawisłości, chyba że ich poza-zawodowe ambicje doczesne stają się niepowstrzymane. Zwykły sędzia zarabia wystarczająco dużo, wystarczająco też trudno jest go usunąć z zawodu, ma też wystarczające zabezpieczenie na starość – by nie musiał chodzić na pasku ministrów, czy nawet prezesów sądu.

Ale kiedy chce zarabiać jeszcze, i jeszcze więcej, albo robić karierę polityczną (w tym partyjną) – to cała ta sprawiedliwość, czy jak ja zwą – tonie w korupcji, nepotyzmie, stronniczości, grach personalnych, podstawianiu nóg jedni-drugim. Taka jest właśnie prawda o niezawisłości, i to samo można powiedzieć o dziennikarstwie, artystyce, menedżerstwie, a nawet o zawodach inżynierskich: kogo uwiera rozdęte ego – ten sprawy zawodowe podporządkowuje racjom poza-zawodowym.

A jeśli oznaką tak spreparowanego ego stają się wypowiedzi samych sędziów o jakichś „kastach” – to już mówimy o pacjentach, a nie o sędziach. Bo „czwarta władza” – to nie jest pojęcie politologiczne, ale społeczne, nie o „mocy stanowienia” mówi to pojęcie, tylko o „sumiennej praworządności”.

Zamachu na swoją suwerenność skuteczniej dokonują chciwi i żądni mocy – a nie ci, którzy na tym żerują, manipulując nad-ambitnymi.

Pozarządowcy

Jestem od prawie 50 lat aktywnym społecznikiem, bezustannym i wciąż coś chcącym. W dodatku na swoim społecznictwie nie dojechałem do polityki (kadrowej), świadomie wysiadając, kiedy moja „społecznikowska niezawisłość” mogłaby ucierpieć. Mam wrażenie, że coś o organizacjach pozarządowych wiem.

Jestem autorem niegdysiejszego opracowania (na użytek warszawskiego Forum Dialogu Społecznego), w którym, na przykład, jasno postawiłem sprawę: społecznik, który własnoręcznie przebiera się za kolaboranta urzędu – staje się „społeczną agenturą wpływu Państwa”, a nie reprezentantem Ludności, dla której zobowiązał się działać. Takim bolszewickim „pasem transmisyjnym”. Władcy prowadzą taką politykę wspierania społeczników, w której przewidziano beneficja, a nawet kariery dla usłużnych, a dla zbyt samodzielnych – przewidziano „trędowatość”.

I kiedy „usłużnym” zmienia się Kadra Urzędu – często zachowują się nie jako społecznicy, tylko jak opozycja. Jeśli „poprzedni” urzędnicy byli niesprawiedliwi, niekompetentni, apodyktyczni programowo – uznawano to za teren gry (tu się podliżę, tam zyskam). Jeśli to samo robią „nowi” urzędnicy – podnosimy larum. I polityka gotowa. Bo urzędnik – zły czy dobry – nie ma ochoty walczyć ze społecznikami o racje, tylko zaprząc ich w swoje „obowiązki” urzędniczo-nomenklaturowe jako „czynnik społeczny”. Dla mnie to proste, ale Tusk nigdy nie był społecznikiem.

 

*             *             *

Ton tego tuskowego „twita” jest jednoznaczny: ALARM. Nienajlepiej to świadczy o jego refleksie: jest taka, tracąca ostatnio kapitał społeczny – organizacja, która następnego dnia po głosowaniach jesiennych 2015 podniosła larum „fascismo arrivo!”. Jakoś faszyzm nie nadszedł (albo się dobrze schował), a owa organizacja już nie wie, czy bardziej bronić demokracji, czy swojej gotowości wyborczej.

Wiem, że „siły demokracji” zawyją, jeśli tezy zamieszczone powyżej wejdą do publicznej debaty (ja mam małe przebicie, ale może ktoś je dojrzy). Mąż stanu (albo i kilku państw), polityk sprawny (kiedy ma swój w tym interes), patron geszefciarzy politycznych i biznesowych, mający problem z patriotyzmem, koniunkturalista wyznaniowy – to wszystko są tak przeogromne zalety…!

Szczerze mówiąc, brakuje mi w „rządowych” mediach etatowego kronikarza działań i wypowiedzi „tuskoidów”: nie chodzi o oficera wywiadu, tylko o kogoś, kto regularnie będzie ogłaszał, co mówią apologeci i byli „macherzy” formacji odsuniętej w 2015 od sterów.

 

 

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka