Jan Herman Jan Herman
1192
BLOG

Radykalizm moich poglądów?

Jan Herman Jan Herman Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 36

Po raz pierwszy zazgrzytało mi coś w sumieniu, kiedy „chodziło o Ursus i Radom”, czyli w roku ’76, od którego zaczął się schyłek popularności polityka nazywanego przeze mnie Dobrypan.

Miałem wtedy lat 19, miałem ugruntowane wychowanie PGR-owskie (rodzice, repatrianci z Wileńszczyzny i Lwowszczyzny, kierowali wielkim trój-sadem), niekulawą maturę w powiatowym miasteczku – i od roku byłem podchorążym WAT, na wydziale elektroniki (potem napisałem tzw. raport o zamiarze porzucenia uczelni i wylądowałem na 2 lata w „prawdziwym” wojsku).

Do tego czasu byłem „pieszczochem socjalizmu” sformatowanym powiatowo” darmowa pod każdym względem szkoła, czas wolny rozpostarty między harcerstwo, siatkówkę, olimpiady szkolne z kilku dziedzin (matematyka, polityka, fizyka, historia), młodzieńczy bunt wyłamujący mnie z rutynowej pobożności, muzykowanie na różnych instrumentach. Żyć nie umierać.

Kiedy jednak poprzez WAT-owskie „filtry” (wtedy WAT był ściśle wojskowy, koszarowy, bez słuchaczy cywilnych) docierały wieści o Ursusie i Radomiu – zacząłem przyglądać się takim pojęciom, które „władza” formułowała poważnie i groźnie, a wesoły „proletariat z inteligencją pod rękę” przerabiał na humoreski, tak jak to było z pojęciem Element Antysocjalistyczny.

Kiedy jakiś czas potem, jako słuchacz SGPiS (dziś SGH) obudziłem się w akademiku podczas ponurego przemówienia ogłaszającego tzw. stan wojenny – byłem już aktywistą „pewnej” organizacji studenckiej (innej nie było, przypominam złośliwcom), a prywatnie – autorem referatów (studenckie koła naukowe) wygrywającym rozmaite konkursy. Miałem sumienie przygotowane o niebo lepiej niż w 1976.

To był czas, kiedy po raz pierwszy testowały się moje przyjaźnie i przedsięwzięcia, które dziś nazwałoby „projektami”. Niemal co dzień musiałem „tłumaczyć się” przed rodzonymi przyjaciółmi, dlaczego robię to, należę tam, dlaczego brakuje mnie tu i ówdzie, choć przecież „wypadałoby”.

Oto, jak wykuwało się w mojej siatce pojęciowej sformułowanie „radykalizm poglądów”.

 

*             *             *

Zauważyłem, że moja konstrukcja – nazwijmy ją moralną – coraz bardziej miała w nosie to, jakiego „wyznania ideowego” (a zwłaszcza politycznego) jest mój rozmówca, współ-aktywista, przywódca „mój i cudzy”, takiż autorytet: odkrywałem, że najbardziej liczy się dla mnie, co taki jeden z drugim myśli o Człowieku (przez duże „C”), o życiu dostatnim jednych kosztem niedostatku bliźnich, co czyni dla dobra ogólnego (nawet kosztem własnym), na ile Sprawa przeważa u niego nad Prywatą.

Wielu ludzi poznałem wtedy „co do ich istoty”, a sformułowanie Bohdana Smolenia, będące tytułem jego książki „Niestety wszyscy się znamy” – jest też sformułowaniem moim.

W dojrzewaniu pomagała mi „kariera” w ruchu studenckich kół naukowych i wydawnictw (ostatecznie zostałem Przewodniczącym Ogólnopolskiej Rady Nauk Społecznych). Kiedy się bywa – bez celebry, po prostu jako uczestnik, czasem współ-organizator – na dziesiątkach poważnych konferencji ekonomicznych, socjologicznych, politologicznych, filozoficznych, historycznych, itp. – to obcuje się z karuzelą najwybitniejszych autorów-profesorów, których normalny student spotyka jedynie na okładkach książek. I można z nimi „obcować” niczym w Akademii Platona albo w arystotelesowskim Liceum. Przekomarzać się na słowa, zachwycać figurami umysłowymi i retorycznymi. Miodzio!

Przeżywam ten raj, ten stan upojenia cudzą mądrością, autentyczną i godną „terminowania” – do dziś. Należę do tych, którzy czytają nieco więcej niż 0.78 książki na rok, z tego większość to dobre książki.

 

*             *             *

Tematem niniejszego wypracowania jest radykalizm poglądów, z podkreśleniem: MOICH. Nie obawiaj się, Czytelniku, będzie krótko.

Najbardziej mnie wkurza, że świat debat dzieli się na tych, którzy z jakichś powodów mogą „przyznać komuś rację” (lub nie) – sami zaś mają rację nawet zanim się odezwą – oraz na tych, którzy wciąż muszą się „ubiegać” nie tylko o słuszność swoich poglądów, ale nawet o to, by w ogóle dopuszczono ich do głosu, do partnerstwa w rozmowie.

Więc pierwszy wymiar mojego radykalizmu jest taki: skąd wiadomo, że na poziomie zdrowego rozsądku, czyli inteligencji – trzeba mieć koniecznie przeszłość akademicką, a na pewno doktoraty, by swoje poglądy obronić jako dobre? Czy człowiek pozbawiony obycia w „słowniku naukowym” nie ma prawa do tego, by trafić celnie, jak – nie przymierzając – Wojciech Młynarski, Andrzej Waligórski, wspomniany już Bohdan Smoleń, Olga Lipińska, Jan Kaczmarek? Wiele scysji wywołałem, kiedy widziałem wyniosłą pogardę ludzi z tytułami, albo – o tempora – z ważnymi stanowiskami „do piastowania” – bo oni mieli rację przylepiona do tytułów i stanowisk. W tym kontekście jestem absolutnym „podskakiewiczem” do dziś.

Ale też mówię o czymś jeszcze bardziej ponurym. Otóż jest wiadomym powszechnie, że jakiś nikły procent największych tuzów-rekinów światowych (i – w odpowiedniej proporcji – lokalnych) – kontroluje przeważający procent majątku biznesowego i związanych z nim zysków, dostatku, w konsekwencji – autentycznej, nie pozorowanej wolności, swobód, udziału w decyzjach dotyczących świata, nas wszystkich.

Skutek jest porażający

Bo ten, kto wygenerował miliony bezdomnych, wykluczonych, pokrzywdzonych, ciemiężonych, bezrobotnych, nędznych – ma poglądy wyważone (inaczej – uśrednione). A ci wszyscy kopnięci przez los – mają poglądy radykalne. No, chyba kogoś pogięło. W rzeczywistości to ci pierwsi są radykałami, działają przeciw większości i dla swoich ekskluzywnych geszeftów biznesowych, politycznych, itp., chodzą w garniakach wartych tyle co zwykły samochód, a każde ich sznurowadło warte jest miesięczny średni dochód w Polsce – i uważają, że wszystko co osiągnęli – jest dziełem ich rąk, umysłów oraz przezorności, no i – nie uwierzycie – poświęcenia.

Nie dalej jak wczoraj omal nie ściąłem się z „bratem w wierze” w podobnej sprawie. Nieopaatrznie rzuciłem w rozmowie, że człowiek, dla którego dochód z własnej pracy jest niczym, przy jego dochodzie z kapitału (czyli z tego, że on ma coś, czego innym „nie przyznano”). Jak to – oburzał się – to ja daję ludziom zarobić ponad dwie średnie, poświęcam swoje dochody żeby okazać im moje chrześcijańskie serce – a ty mnie masz za wyzyskiwacza?

Tak – odpowiadam. Bo te dwie średnie dajesz im z owoców ich własnej pracy. Jako pracodawca każesz im zachowywać się i czuć, jakby byli współgospodarzami, każesz im troszczyć się o wszystko, tu poprawiać, tam naprawiać, czuwać nad prawidłowościami, łatać dziury, aby firma (TWOJA) działała sprawnie (bo jak będzie tylko robił ściśle swoje – to go zwolnisz, bo nie „doglądał” pilnie stanu spraw i stało się coś złego) – ale kiedy waszym wspólnym trudem (no, bo jesteś głównodowodzącym) wypracujecie zysk – to TY-WŁAŚCICIEL decydujesz o tym, jaki będą pozostali mieli udział we wspólnych owocach. Mówisz, że dajesz im dużo. A policz, ile oni tobie dają, byś ty mógł ich łaskawie obdzielić! To właśnie jest najgrubsza z wyobrażalnych niesprawiedliwości społecznych.

Mój rozmówca uścisnął mnie po chrześcijańsku, szczerze i serdecznie – po czym pojechał pojazdem wartym dwie moje pensje, które „uczciwie” zapracował, oddając w poświęceniu część SWOJEGO zysku swoim załogantom. Ja zaś wsiadłem do tramwaju niepocieszony, że nie zdołałem go niczego nauczyć, choć to przecież chrześcijanin.

W tym czasie, kiedy my sobie rozmawialiśmy niedzielnie – ludzie jego „pokroju ideowego”, jego „miary moralnej” ubogacili świat w kolejne tysiące nędzarzy, kaleków powypadkowych, bankrutów, samobójców z bezradności, ofiar policji, skarbówek, tępych przełożonych, gangsterów w dresach i w „garniakach”. I na zawołanie, że dzieje się krzywda – ci właśnie ludzie powiadają: to przecież wałkonie, pijacy, nieuki, nie inwestowali w siebie, nie myśleli przyszłościowo, lekkoduchy, łase na nasze uczciwie uzyskane dobra.

Aby takie myślenie się utrwaliło – ci dobrzy ludzie żyjący z tego co mają, a nie z pracy, zakładają prasę, radio, telewizję i opowiadają – poprzez dobrze płatnych mediastów – jak urządzać świat. Po czym – aby nie płacić podatków na wałkoni – zakładają fundacje, a te fundacje w tych mediach mają zawsze wzięcie. I produkują taniej, za to szkodliwie – bo dla siebie mają wszystko sprawne i ładne – skądinąd.

I ci ludzie zawsze mają rację, a ich poglądy są jak najbardziej wyważone, rzetelne, dojrzałe, nastawione na myślenie o „całościach”, o „wyższościach nad niższościami”.

 

*             *             *

Już Czytelnik wie, co oznacza dla mnie słowo Spółdzielnia (dawniej używano też: Spójnia, albo Kooperatywa). Oznacza dla mnie powrót do „pierwotnej” formuły gospodarowania (zwanej „mutualną”, w której motorem do aktywności gospodarczej są potrzeby „środowisteczka”, grupy ludzi, rodzin, sąsiadów. Każdy wkłada w takie przedsięwzięcie to, co może i potrafi, a owoce takiej pracy dzieli się wspólnie wedle tego „co o sobie wiemy”, przy czym nikomu, nawet najmniej sympatycznemu, nie damy ani umrzeć, ani biedować, ani żyć niegodnie.

I ten pogląd – jako zdecydowanie radykalny – Szanownym pozostawiam do przemyślenia.

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo