Jan Herman Jan Herman
298
BLOG

Jesteś mi potrzebny

Jan Herman Jan Herman Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Kiedy na ten temat każą mi wyrazić się „w krótkich słowach” – to mówię: brzydzę się wszelką formą wyzysku i pogardy. Ale wtedy rzucają mi się do gardła, że nie lubię przedsiębiorców, i nie lubię ponadprzeciętnych. Zazdroszczę, itepe.

A przecież to nie tak,  ja nie lubię RWACZY, którzy niszczą przedsiębiorczość, i nie lubię WSZYSTKOISTÓW, którzy tłamszą każdego, kto „dyskutuje”.

No, ale wtedy muszę użyć całej beczki słów…

Zaczynajmy

Świat jest pełen frajerów, którym te trzy krótkie słowa – jesteś mi potrzebny – wystarczą, by podążyć za szalbierzem, gdy on te słowa do nich – frajerów – kieruje. Czasem to brzmi bardziej wyrafinowanie: „chcę z panem współpracować” (powiedziane z piedestału) albo „podoba mi się to co robisz (mówisz), dołącz”.

Teraz będę objaśniał, Wojtku, niebanalnie (kto nie wie: Wojtek to mój przyjaciel, ale i dyżurny adwersarz).

Ogłoszenie komuś, że jest on potrzebny – podstępnie sączy informację, że ten „potrzebny” ma coś, co dla „sączącego” jest wartościowe”. Aby doszło do partnerstwa – to musi się stać krótkie „sprawdzam”: moje usługi wyceniane są na mniej-więcej XXX (widełki), i albo bierzesz, albo zaproponuj stałą funkcję-powołanie, albo nie chrzań tanich komplementów, bo się wkurzę.

Otóż 99% osób, którym powiedziano, że „są potrzebne” – nie robi „sprawdzam”, tylko podświadomie realizuje ukryte w komplemencie POLECENIE: nie rób nic na własną rękę, w każdym razie nic w „mojej domenie”. A czasem: nie myśl nic po swojemu, staraj się w myśleniu nadążać za mną.

Tę właśnie socjotechnikę (i sporą wiązkę podobnych) stosują wszyscy, którzy mają „deficyt uczuć wyższych” (ew. niedobory w sumieniu), a jednocześnie lubią władzę i pieniądze.

Podam przykład – Wojtku – banalny (wszak nie tylko Ty czytasz). Ogłoszono – powiedzmy – nabór na stanowisko pracy (czyli napisano: jesteście nam potrzebni). Małe, duże, takie sobie. Prawie zawsze jakaś ilość chętnych pojawia się, spełniwszy wstępne warunki (wysyłają aplikację). Co to oznacza w praktyce? Otóż dawca ogłoszenia – organizator naboru – dostaje mnóstwo wrażliwych informacji o „aplikancie”, a on w zamian nie dostanie praktycznie żadnej informacji o ogłoszeniodawcy. Czyli jest jasne, kto tu jest petentem, a kto nie. Wspominałem coś o władzy?

Wymiar ekonomiczny tej sytuacji jest jeszcze śmieszniejszy. Sam fakt, że ja – jako aplikant – siedzę w (umownie) poczekalni obok podobnych sobie – prawie na pewno czyni mnie skłonnym do ustępstw, gdyby miało dojść do „transakcji-współpracy”. Czyli niepostrzeżenie „umowa o pracę” przeistacza się chytrze w „umowę o służbę”. I zapewniam prześmiewców, że nawet w sytuacji „niedoboru pracowników” sytuacja się nie zmienia, poza pozorami-mimikrą.

A teraz przykład mniej banalny. Głosowania samorządowe 2018 (zwane potocznie wyborami). Warto na wstępie zapoznać się z moją „glosą” pt. Procedura czy proceder (http://publications.webnode.com/news/procedura-czy-proceder/ ). I oto wchodzimy w świat wielkiej polityki pośród małych opłotków. Już listopadową jesienią, którejś niedzieli, Lud wypełznie spod stery swoich codziennych spraw i odbędzie wyborcze gody, zwane świętem demokracji. Lud nie wie – bo i po co – że w dniu ogłoszenia daty wyborów (czyli „rozpisania ich”) – mniej-więcej wszystko już wiadomo, i tylko jakiś kataklizm może poprzewracać wstępnie poukładane klocki. Prawda, Robercie i Włodku? (Robert i Włodek – Czytelniku – to dwaj moi przyjaciele, którzy „znają tę robotę”, jeden lepiej, drugi też jakoś).

Kiedy „stelaż” wyborczy (główni gracze, główne łupy, główne reguły) jest już „dokręcony” – Włodek ogłasza: jesteście nam potrzebni (i wymienia po imieniu rozmaitych publicystów, aktywistów, apostołów, a nawet tych wątpiących). Nie proponuje im „udziału w zyskach”, nawet tantiemy za „potrzebne” artykuły, tylko ich najnormalniej w świecie „pacyfikuje”: nie róbcie nic na własną rękę, nie myślcie po swojemu, podążajcie za tym, co już „wtajemniczeni” rozegrali.  Skąd to wiem? Ano, widziałem to i owo.

Bardzo by mnie zaskoczył ktoś, kto udowodniłby, że formacja patriotyczno-etatystyczna, liberalno-euro-etatystyczna, lewicowo-niepewna (bo zawsze może się stać liberalno-podobna, albo konserwatywna, zawsze może być bardziej europejska czy bardziej „azjatycka”), no, i formacja ludowa, może ze dwie inne – nie są dziś „prawie gotowe”, i każdy, kto działa i myśli „poza ustaleniami” – jest po prostu przeszkadzaczem, miesza w zupie już uwarzonej.

Czytelnik mnie zrozumiał? Wojtek na pewno, znam człowieka, zmyślna bestia. Od marca do listopada wodzowie i hunwejbini formacji „gotowych”, będą czuwać, by jakiś wariat (np. niżej podpisany) nie popsuł czegoś, by nie okazał się „nieodpowiedzialny”.

Weźmy taką lewicę. Tu jest jasne, że dwa czołowe, przeplatające się żółwie Rada Dialogu i Porozumienia, Porozumienie Socjalistów) opierają się na kilkudziesięciu-osobowej drużynie, w większości z ugrupowania najbardziej kojarzonego, a wokół dwóch owych żółwi – krążą rozmaite „nazwy-skrótowce” pragnące istnieć. I jeszcze – nieco z boku – podąża żółwik, który odcina się konsekwentnie od „złogów komunizmu”, nawet nie widząc, jak bardzo się przez to upodobnia.

W tej zabawie nie bierze udziału nawet połowa elektoratu lewicy, chociaż „poczynione są starania”, by nawet najdrobniejsza grupka została zaspokojona formalnie-fasadowo, co oznacza, że do lata będą trwały gry i zabawy, np. protesty przeciw ustawom, obrona pomników i nazw ulic, itd., itp.

Przypomnę tuzom lewicy, że to jest taki fenomen (mówię o tym, co w doktrynie), który zakłada, że praca własna winna być podstawowym źródłem dochodu i tylko w tym sensie akceptowana jest przedsiębiorczość (bo jak ktoś żyje z tego, że coś ma, to znaczy że zbiera i konsumuje owoce, a nic nie dokłada). Oraz że udział w podziale owoców powinien być proporcjonalny do wkładu (z oczywistymi wyjątkami: nieletni, niesprawni, chorzy, sterani życiem), bo inaczej to ci którzy pobierają nadwyżkowo – oskubują takich, którzy pobierają poniżej proporcji. Doktryna też zakłada, że z czasem (kiedy źródła społecznego bogactwa będą biły obficiej, a poziom obywatelskości każdego z nas wzniesie się na wyżyny) – obumrze państwo (urzędy, organy, służby).

No, to ja czekam na jasną deklarację tuzów lewicy, że oto dążą do sprawiedliwego podziału dóbr (i obowiązków), że tak przygotują obywateli do „sztuk publicznych”, że Państwo zdechnie pod naporem obywatelskich, samorządnych inicjatyw.

Bo jak nie – to ja będę chuliganił, a mam narzędzia i nie zawaham się ich użyć. Te narzędzia, to projekt Osady Obywatelskiej, złożony z trzech zabawek:

1.       Budżet znany jako partycypacyjny – w każdym samorządzie co najmniej 50% całości budżetu: radni co najwyżej są organizatorami „plebiscytów” w sprawie tzw. alokacji, a zarządy gmin, miast, powiatów, województw – fachowo realizują zalecenia Obywateli wyrażone w głosowaniach – albo na szczaw z mirabelkami się udadzą;

2.       Pełne zatrudnienie. Nie, nie chodzi o zatrudnianie na siłę. Ale wystarczą dwa proste mechanizmy: urząd i kilka podmiotów zależnych (wodociągi, szkoły, szpitale, ciepłownictwo) tworzą spółdzielnie socjalne (mogą się dołączyć „prywatni”) – i przyjmują do nich osoby zagrożone wykluczeniem. A drugi mechanizm: każdy kto zatrudni „po bilansie” nowego człowieka – ma ulgę w podatku na czas zatrudnienia;

3.       Świetlice. Chodzi o to, co wdrożył w Polsce Henryk Jordan: skauting, samokształcenie, wpajanie wartości obywatelskich, ćwiczenie w umiejętnościach praktycznych i innych pożytecznościach. Do tego żłobki i przedszkola w formule opartej o koncept Wilhelma Ellisa Raua (jakiś czas działał społecznikowsko i biznesowo w Warszawie);

Żeby nie było jak w dowcipie: Sasza po długiej tułaczce wrócił z Moskwy do swojej głubinki i ogłasza „mirnym” bogobojnym: tak, słuchajcie, teraz już nie ma cara, teraz jest komunizm, on – ten ustrój – dba o człowieka, i wiecie co – ja widziałem tego człowieka!

Podpowiadam też lewicy ogólniej: kasy chorych, „spójnie” mieszkaniowe, ubezpieczenia wzajemne od pożarów, powodzi i podobnych nieszczęść, mikro-kredyty, ogródki rodzinne-działkowe, itd., itp. – to pomocowe, ale jednocześnie edukujące elementy tradycji lewicowo-ludowej, będące „krokiem pierwszym” w przywracaniu ludziom godnego poziomu uczestnictwa we wspólnocie społecznej, bo głodnych, bezdomnych, zmarzniętych, niekumatych i skłonnych do „wybuchów” ludzi – raczej na obywateli nie przerobisz…

A może lewica powie jasno, jak to uczyniło wielu PZPR-owców, którzy „przechrzcili” się na liberałów albo „parafian”: nie, panie Janku, my zawsze myśleliśmy o tym, że najpierw trzeba dać (sobie) zarobić, aby było co dzielić…

UWAHA: zaniedługo napisze też o przykładach przedsiębiorczości i „parafialności”, więc dajcie sobie – komentatorzy – spokój z docinkami i epitetami.

Może szerzej:

BUDŻET PARTYCYPACYJNY > 50% /nic o nas bez nas/

Budżet partycypacyjny wielkości 2-3% całego budżetu – to zły żart z przedsiębiorczości społecznikowskiej. Ideą budżetu partycypacyjnego jest współuczestnictwo mieszkańców-obywateli w wydatkowaniu budżetu dla dobra wspólnego. Idea ta się spełni, jeśli wszystkie sprawy (być może z wyłączeniem spraw zastrzeżonych do kompetencji-kontroli służb specjalnych, np. infrastruktura krytyczna) – są przedmiotem inicjatywy obywatelskiej. Warszawa ma w tej sprawie dobrą strukturę społeczno-organizacyjną, w postaci Forum Dialogu Społecznego (i Komisie Dzielnicowe). Kompetencja jednego z Wiceprezydentów – to dotarcie do wszystkich organizacji pozarządowych w mieście i przekonanie ich, że mogą stać się beneficjentami Budżetu, jeśli zaprojektują coś „wziętego społecznie”: wtedy przetargi i konkursy będą miały pogłębiony społeczny sens, przestaną być polem geszeftów „za plecami” obywateli. Radni powinni współorganizować ten proces, a nie kwitować alokacyjne decyzje Zarządu Miasta.

PEŁNE ZATRUDNIENIE /pośredniaki – rozejść się/

Politykę pełnego zatrudnienia w dużym mieście powinno się zaczynać od tego, że każdy mieszkaniec Warszawy ma otwartą drogę do członkostwa w jednej z 3-ch spółdzielni komunarnych, jaką wspiera administracja każdej dzielnicy (czyli razem 30 spółdzielni. Spółdzielnia nr 1 – to roboty nisko kwalifikowane. Spółdzielnia nr 2 – to prace techniczno-inżynierskie. Spółdzielnia nr 3 – to prace usługowe w dziedzinach edukacyjnych, artystycznych, naukowych, publicystycznych, medycznych). Komunarność polega na tym, że – mocniej niż w przypadku spółdzielni socjalnych – członkowie pracują dla „środowisteczka”, czyli dla swoich najbliższych (każdy członek spółdzielni wskazuje 5-10 osób najbliższych uczestniczących w podziale dochodu Spółdzielni). Wszystkie przedsiębiorstwa „kontrolowane” (udziałowo, nomenklaturowo) przez Miasto – mają obowiązek objąć udziały w spółdzielniach komunarnych, a przedsiębiorstwa nie będące komunalnymi-municypalnymi – mają takie prawo

ŚWIETLICE /samoodnawialna równa szansa dla każdego/

Mowa o ujęciu w logistyczną całość rozmaitych projektów społecznikowskich w dziedzinie „świetlicowej”. Na około 2 mln mieszkańców potrzeba co najmniej 1000 dwu-izbowych lokali całodobowych, niekoniecznie „pełnowartościowych”, (mogą to być kontenery-kioski-unity budowlane), w których każdy może odpocząć pod dachem, ma dostęp do mediów elektronicznych i czytelni, otrzyma pomoc medyczną, informację turystyczną i socjalną oraz zatrudnieniową. Świetlica nie jest alternatywą dla noclegowni czy „wytrzeźwiałek”, ale jest przytuliskiem dla „bezdomnych” organizacji pozarządowych. Każdą świetlicą zarządzają lokalni społecznicy, znający okoliczny teren (wspólnoty mieszkaniowe, parafie, organizacje pozarządowe). Świetlica jest miejscem „odruchowego” gromadzenia się osób mających autorskie pomysły na działalność społecznikowską, a kiedy jest taka potrzeba – użyczają podmiotowości prawnej: w ten sposób stają się alternatywą dla coraz bardziej sformalizowanych i zbiurokratyzowanych instytucji wsparcia unijnego itp.

 

Wszystkie trzy propozycje w tabelce – to „zajawka” grubszego memoriału. Te propozycje nikomu niczego nie odbierają. Ale też nie pozwalają na proceder odbierania (krok-po kroku, grosik za grosikiem) „w drugą stronę”.

Kiedy wczoraj wynurzyłem się szczerze w tekście „Radykalizm moich poglądów” (http://publications.webnode.com/news/radykalizm-moich-pogladow/ ) – to rzuciło się na mnie paru takich, wyzywając od bolszewików. Może teraz, przeczytawszy przytoczony artykuł, a potem jeszcze raz powyższe– zmienią zdanie…? Bo jak nie zmienią – to będę dalej agitował, jeszcze wolno…

Mój bolszewizm polega na tym: nie każdy jest w pełni zaradny, zwłaszcza jeśli przez całe lata jest bezrobotny, wraca do analfabetyzmu, pozbawiany jest godnego lokum. Ale niezaradność jednych nie może być dobrym powodem do tego, by ci zaradniejsi łowili tłusto, radzi temu, że konkurencji nie ma, bo zdycha na brzegu, oglądając zdrowych rześkich łowców, ich nowe kutry, przełykają ślinę na widok wierzgających karpi (właśnie, święta idą…).

 

*             *             *

Podsumujmy: kiedy gracz polityczny albo biznesowy woła, że jesteście mu potrzebni – to on tak naprawdę chce Was zaprzęgnąć do „swoich projektów, na swoim”. Nie chodzi mu o Ludzi i Sprawy, chodzi o to, by rosnąć w wielkie moce i możliwości. A Wy albo będziecie pretendentami do zaprzęgu (bat i siano, na przemian), albo przynajmniej przestaniecie bruździć, wsłuchując się w kolejne wołanie: dam zajęcie konkretne każdemu, kto mnie wspomoże „na moim”. Oj, rzadko który dostanie „nominację”.

Więc wołam, w kierunku Robertów, Włodków, Wojtków: nie ja wam, ale to wy jesteście mi potrzebni. Wy, konkretni. Ja nie udaję, nie wrabiam Was, naprawdę potrzebuję Waszej wprawy w uruchomieniu tego wszystkiego (bo Wy się wprawialiście, kiedy ja ratowałem wykopyrtniętych). Wy zaś mnie nie potrzebujecie, tylko „unieruchomić” mnie chcecie mówiąc, jaki jestem dla Was ważny, no, i w ogóle…


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo