Jan Herman Jan Herman
1130
BLOG

Morawiecki - apostoł niedopieniążkowania

Jan Herman Jan Herman Rząd Obserwuj temat Obserwuj notkę 22

Mam bogatą kolekcję „ekspozesów” polskich: bo z formalno-prawnego punktu widzenia są to jednostronnie podpisane – przez wygłaszającego – umowy: ja Narodowi to i to, a Naród – w osobach Posłów – zatrudnia mnie jako wszechwładnego Premiera.

Żadnemu z autorów „expozesów” nie kontrasygnowałbym umowy: bo w żadnym nie spotkałem choćby zdanie na ten temat, jak spowodować, by Ludzie-Rodziny-Wspólnoty wyzwolić spod drenażowej władzy dysponentów Patentów-Marek-Pieniądza, jak udostępnić każdemu z nas niezbywalną i wciąż odnawialną zdolność akumulowania.

Byśmy przestali być wreszcie oswojonymi pupilami, z których jedne trzyma się w pokoju, dając kojec i karmę, a inne trzyma się na łańcuchu, głodząc i traktując kijem, by były bardziej „obronne”.

 

*             *             *

Zacznijmy od początku

Fachowcy są zgodni: w dobie, kiedy Komercjalizm wyparł na dobre Wzajemnictwo i Gromadnictwo – życie w Mrowisku skupia się na ustawicznej walce ze wszystkimi o wszystko – o dostęp do wszystkiego co finansowe: zarobek, kredyt, budżet, gwarancje, ubezpieczenie, fundusz.

Kiedy zaś Komercjalizmu było jak na lekarstwo (czyli wcześniej niż półtora tysiąca lat temu) – Mrowisko zajmowało się poszukiwaniem Transakcji Społecznych: ludzie, zrobię co(kolwiek), co wam posłuży, jeśli w zamian dacie mi strawę i możliwość pobudowania się.

Nie wiem jak tam prawdziwi ekonomiści (bo ja to jestem taki bardziej filozof, choć obyty z matematyką, fizyką, chemią i biologią, czyli podstawowymi „wspornikami” myślenia ekonomicznego) – ale jak się przyjrzeć – to widać „sprzeczność antagonistyczną” (sprzeczność nie do „zagłaskania”) między postawą poszukiwania pieniążków a postawą oferowania dobra użytecznego za dostęp do Społecznej Puli Dostatku (dostęp do stołu).

ZATRUDNIENIE

WSPÓŁPRACA

Codzienny cel doraźny: zdobyć jakikolwiek rodzaj pieniądza (najczęściej: wynagrodzenie)

Cel doraźny: zdobyć prawo do współ-uczestnictwa w konsumpcji

Nastawienie do pracy: z konieczności – sposób na zdobycie pieniędzy

Nastawienie do pracy: wpisowe pozwalające na uczestnictwo w spożyciu

Podmiotowość: żadna, pełna gotowość służenia dysponentowi pieniędzy

Podmiotowość: partnerska: oferuję swoje zdolności czynienia pożytecznego

Zdolności akumulacji – uzależnione od wynagrodzenia, czyli dysponenta pieniędzy

Zdolności akumulacji – uzależnione od użyteczności własnych działań

Pozycjonowanie społeczne: zależne od trafnej akumulacji (obarczonej ryzykiem)

Pozycjonowanie społeczne: zależne od wczorajszych zasług i dzisiejszej użyteczności

 

Użyłem w tabeli pojęcia „akumulacja”, kluczowego dla niniejszej wypowiedzi. W ekonomii słowo to oznacza koncentrację wolnych środków, czyli tych części dochodów, które możemy bez szwanku dla własnej kondycji wyłączyć z bieżącej konsumpcji. Wskazałem też na ryzyko, czyli na to, że kiedy akumulujemy (np. oszczędzamy) – to nie zawsze potem możemy oszczędności w całości znów przekształcić w dochód realny.

Człowiek, który chce uchodzić za racjonalnego – przynajmniej przed lustrem – powinien w czasach współczesnych (Komercjalizm) podejmować się wyłącznie takiej „roboty”, która umożliwi mu akumulację, odłożenie wolnych środków na czas choroby, na większy zakup, na (roz)budowę lokum i na podobne przypadki. A dodatkowo powinien umieć oszacować, jakie jest ryzyko takiej czy innej formy oszczędzania.

Powyższe porównanie między Zatrudnieniem a Współpracą wypada zdecydowanie na niekorzyść Zatrudnienia. Niemal zerowa podmiotowość „pracownika” wiąże się z kilkoma paradoksami, na przykład z takim, że:

Przy pracy „techniczno-fizycznej” pracodawca (dysponent pieniędzy) polega na umiejętnościach pracownika (poszukiwacza pieniędzy), a nawet wymaga, by doglądał procesu pracy poza zakresem obowiązków, niczym współwłaściciel, by interweniował „poza obowiązkami” tam, gdzie coś szwankuje – ale wynagradza mu to zawsze zdecydowanie poniżej tego, co on – pracownik – rzeczywiście robi, wkłada do puli

Przy pracy „koncepcyjno-umysłowej” pracodawca niemal zawsze „wie lepiej” od pracownika, co on ma robić (np. wmusza mu procedury, wykładnie, standardy), czyli go na bieżąco zniewala, nie pozwalając mu nierzadko na wykorzystanie kompetencji „przydzielonych umową o pracę” – ale za to wynagradza mu to zdecydowanie lepiej (w większości przypadków) niż pracownikom „techniczno-fizycznym”

 

Paradoks ten umiem wytłumaczyć tylko w ten sposób, że praca „techniczno-fizyczna” jest łatwo mierzalna, jej efekty można ocenić „gołym okiem” i niemal zawsze natychmiast, a praca „koncepcyjno-umysłowa” jest – co do efektów – nieuchwytna bezpośrednio, wymaga weryfikacji, czasu. Stąd „biurowym” łatwiej jest się „pozycjonować, choć uwiera ich zniewolenie , a „pracujący w „ruchu” rozliczani są z „wykonania, ilości”, a więc i dodatkowo z tego, że „nie stoją bezradnie”, tylko wyręczają „szefa” interwencjami tam, gdzie trzeba „podtrzymać proces”.

Paradoksu tego nie można znaleźć w literaturze ekonomicznej czy w ogóle społecznej.

Dodajmy, dla jasności obrazu, że duża część Zatrudnionych (około 20-30%) ma formalnie status Przedsiębiorców, i mowa tu nie tylko o paskudnym procederze „samo zatrudnienia, ale też o tym „biznesie”, który w rzeczywistości obsługuje na własne ryzyko rekinów gospodarczych, w pełni podporządkowując się w działaniu „liderom rynku”.

 

*             *             *

Każdy, kto myśli kategoriami „dobra ogólnego” (nie każdy musi, choć każdy powinien) – widzi jasno, że gwarantem rzeczywistej wolności (tej pisanej Dużymi Literami) jest swobodny dostęp do akumulacji własnej: jeśli już gaworzymy o Rynku – to mniej ważna jest „swobodna konkurencja asortymentem” towarów i usług, swoboda przepływu towarów, usług, majątku wytwórczego i dochodów-zysków, swoboda przemieszczania się i wyboru „zakotwiczenia” kooperacyjnego – a najważniejsza jest właśnie swoboda akumulacji własnej.

No, więc przyjrzyjmy się światu współczesnemu, komercjalnemu (ostatnie półtora tysiąca lat). W świecie tym stopniowo uzyskała dominacje formuła Zatrudnienia kosztem formuły Współpracy. Otóż w warunkach Zatrudnienia decydentem określającym ile, kto i na jakim ryzyku może akumulować – jest dysponent pieniądza, czyli pracodawca.

Jeśli pieniądz zdefiniujemy jako kredyt, gotówka, ubezpieczenie, budżet, fundusz, płynne papiery wartościowe, gwarancje – to rozumiemy aż nazbyt jasno, dlaczego Dowolna przestrzeń gospodarcza jest przecież aż gęsta i lepka od „niezwykle pożytecznych i poręcznych” regulacji finansowych, na przykład takiej drobnej, że gotówkę z kasy należy na noc zdeponować w banku, a nie we własnym sejfie. To są tysiące takich właśnie regulacji. Wszystko po to, by pracownik miał ograniczone możliwości akumulacji, a jeśli już – to użyje własnych środków pod ścisłą kontrolą finansjery – i aby finansjera zawsze dysponowała „cudzą akumulacją”.

Rozumiemy już teraz, że tzw. pracodawca (w rzeczywistości zatrudnieniodawca) – eksploatowany tu w charakterze przykładu – jest zaledwie trybem w maszynerii akumulacyjnej. Co nie zmienia faktu, że uczestniczy – i to na pierwszej linii frontu – w procederze gospodarczym, którego istotą jest NIE DOPUŚCIĆ DO AKUMULACJI WSZELKICH ZATRUDNIONYCH, chyba że są już „oswojeni” i za wynagrodzenie umożliwiające niewielką akumulację – będą dociskać innych zatrudnionych do granicy dochodowej nie pozwalającej oszczędzać.

Wspomnijmy tylko, że brak warunków akumulacji, to jedno, a drugie – to status pariasa, któremu umożliwia się (albo i nie) osiąganie dochodów na poziomie „poniżej wszystkiego”).

Jeśli 80% zatrudnionych nie ma możliwości akumulowania (bo są nagradzani na poziomie „survivalu ekonomicznego”), a pozostali zatrudnieni (mający większe wynagrodzenie, oszczędności) mogą akumulować tylko poprzez usztywnione systemowo procedury – to o Rynku gospodarczym możemy wyłącznie pomarzyć. Bo tylko ten, kto dysponuje własnymi – a najczęściej cudzymi – oszczędnościami – ma swobodę podejmowania działań gospodarczych z całej dostępnej cywilizacyjnie palety, a do tego mają narzędzia przerzucania ryzyka na tych słabszych akumulacyjnie (np. przepisy pozbawiające szans odzyskania oszczędności, kiedy zbankrutuje instytucja finansowa).

O samej akumulacji piszę tu niewiele. Ale trzeba wspomnieć, że są – współcześnie – trzy podstawowe kierunki „inwestowania”: patenty (prawo do korzystnego używania „know-how”), marki (zarówno „dobre imię” firm i przedsięwzięć, jak też towarów i usług) oraz pieniądz (czyli łatwo wymienialny-przetwarzalny ekwiwalent dochodu czy majątku). Mniej-więcej od 100 lat (I Wojna Światowa) są to podstawowe pola gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko, i ktokolwiek chce być najmniejszym choćby decydentem w jakiejkolwiek gospodarce – pozycjonuje się wobec tych trzech fenomenów.

Zarazem – to inny paradoks, znany z podręczników, choć w innym ujęciu – są to najważniejsze „pompy ssące”, drenażownie gospodarcze. Kiedy więc mówimy o tym, że warto gromadzić patenty, marki i pieniądz – to przestajemy myśleć jak Wokulski czy Borowiecki, o handlu czy fabryce – tylko myślimy jak Gates albo Soros, który może filantropijnie rozdać wszystko – bo i tak jutro będzie owo wszystko miał z powrotem u siebie.

 

*             *             *

Mieszkam w Polsce, którą nawiedził „Chrystus” w osobie Mateusza Morawieckiego. Wczoraj wysłuchałem jego – naprędce skleconego, pełnego „szlachetnych banałów” – projektu politycznego. I zastanawiałem się, jakimi niedorajdami są jego krytycy spod znaku „totalnego”, skoro nie zauważają najbardziej oczywistej rzeczy: ten wysoko płatny agent Globalnej Komercji dołożył – po prostu – do kontroli nad „rozwojem” i „finansami” – najwyższe kompetencje polityczne (czyli narzędzie prawnej alokacji (i zarazem generowania) patentów, marek i pieniądza w różnych postaciach.

Mateusz Morawiecki – używając języka niniejszego artykułu – jest jednym z najbardziej cenionych w świecie pracowników, którego „zniewolono” w procedurach, algorytmach, wskaźnikach, parametrach, tabelach, normach, standardach, wykresach (powiadają ostatnio: w slajdach, he-he), a który świadomie i z wyrachowaniem uruchamia (własne i zadane) projekty wyjaławiania Człowieka z potencjału akumulacyjnego. Coś za coś. Przy całym szacunku dla szlachetnych racji ideowych wyniesionych z Domu i z Etosu.

Mam bogatą kolekcję „ekspozesów” polskich: bo z formalno-prawnego punktu widzenia są to jednostronnie podpisane – przez wygłaszającego – umowy: ja Narodowi to i to, a Naród – w osobach Posłów – zatrudnia mnie jako wszechwładnego Premiera.

Żadnemu z autorów „expozesów” nie kontrasygnowałbym umowy: bo w żadnym nie spotkałem choćby zdanie na ten temat, jak spowodować, by Ludzie-Rodziny-Wspólnoty wyzwolić spod drenażowej władzy dysponentów Patentów-Marek-Pieniądza, jak udostępnić każdemu z nas niezbywalną i wciąż odnawialną zdolność akumulowania.

Byśmy przestali być wreszcie oswojonymi pupilami, z których jedne trzyma się w pokoju, dając kojec i karmę, a inne trzyma się na łańcuchu, głodząc i traktując kijem, by były bardziej „obronne”.

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka