Jan Herman Jan Herman
208
BLOG

Obywatelstwo w praktyce. Przyczynek do poważnej refleksji

Jan Herman Jan Herman Sądownictwo Obserwuj temat Obserwuj notkę 17

Jan Herman                                                                             Grodzisk Mazowiecki, 30 grudnia 2017

e-mail: jan-herman@vp.pl

GSM: 697 685 336

 

 

Sz.P.P.

Minister Sprawiedliwości

               /przełożony struktur sądowych/

Prokurator Generalny

               /stróż praworządności/

Premier Rządu RP

               /organizator struktur Państwa/

Prezydent RP

               /powołujący-nominujący sędziów/

Rzecznik Praw Obywatelskich

               /wedle nazwy funkcji konstytucyjnej/

Krajowa Rada Sądownicza

               /strażnik statusu „najwyższej kasty”/

Trybunał Konstytucyjny

               /regulator ustroju RP/

Do wiadomości:

Prezes Sądu Rejonowego dla Warszawy-Żoliborza

 

Niniejszym, z obywatelskiego obowiązku (bez oczekiwania na jakąkolwiek nagrodę czy względy), tą drogą zwracam uwagę Ministra i Prokuratora oraz pozostałych przedstawicieli wyżej wymienionych organów – na patologię „zarządzającą” polskim wymiarem sprawiedliwości, którą można opisać w trzech wymiarach:

1.       Dowolna osoba, nazywana potocznie klientem, petentem, interesantem – jest w sądach, prokuraturach oraz w podobnych instytucjach traktowana z POGARDĄ, co dotyczy szczególnie osób nie będących prawnikami, ale „nie omija” również adwokatów, radców, pełnomocników procesowych. Obraża to wiele artykułów Konstytucji;

2.       Wymienione instytucje nawet w oczywistych przypadkach, UNIKAJĄ ODPOWIEDZIALNOŚCI za swoje błędy, pomyłki czy stronniczość (nawet najdrobniejsze) – broniąc się wszelkimi środkami (w tym niedozwolonymi) – przed tzw. „wytykiem”, poszczególne osoby z tych instytucji bronią też siebie wzajemne kosztem pogardzanych petentów;

3.       Wnoszone przez petentów pod rozwagę sprawy – są tuż po wniesieniu przejmowane całkowicie przez owe instytucje, co powoduje, że INICJATOR PROCESU (nie mówię o sprawach „z urzędu”) TRACI KONTROLĘ I ORIENTACJĘ WE „WŁASNEJ” SPRAWIE, jest poddany poniżającej opresji wymiaru sprawiedliwości (nie pomyliłem słowa „opresja”);

Bezpośrednim powodem niniejszego wystąpienia jest moje dzisiejsze doświadczenie, ale też ważą na nim moje doświadczenia wcześniejsze.

WYJAŚNIENIE WSTĘPNE

W dniu dzisiejszym, w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Żoliborza, z błahego powodu (kilka dni temu wygasła ważność mojego dowodu osobistego) odmówiono mi wglądu w zamówione wcześniej akta sprawy, którą wniosłem do Sądu Pracy. Było niewielkie prawdopodobieństwo, że nie jestem osobą uprawnioną do wglądu w akta:

a)      Miałem swój dowód osobisty (z moją fotografią), który nadal pozostaje moim dowodem tożsamości, tylko jako dokument formalny od kilku dni jest nieaktualny;

b)      Znałem szczegóły dotyczące wniesionej sprawy, jakie jak nazwa pozwanego, termin wniesienia pozwu, adres pozwanego – nieznane osobom postronnym;

c)       Przyszedłem osobiście, o uzgodnionej porze, wejrzeć w akta sprawy, które wcześniej „ktoś” zamówił do czytelni (nikt inny „nie powinien” znać tych szczegółów organizacyjnych);

d)      Niemal niemożliwe jest, by ktoś w takiej sprawie podjąłby wysiłek na moją szkodę, polegający na pozyskaniu mojego dowodu osobistego, wyśledzeniu terminu przesłania akt do czytelni, itp.;

Te cztery okoliczności – w moim przekonaniu ze znikomym ryzykiem błędu szacowanym w „promille” – pozwalały rozstrzygnąć każdemu myślącemu, że osoba zgłaszająca się do czytelni jest osobą właściwą, a nie obcą, „niezainteresowaną”, mającą z nieznanych powodów „szpiegować” czy „sabotować” proces, który jest jeszcze w fazie wstępnej (uzupełnianie braków formalnych). To oznacza, że odmówienie mi wglądu w akta – choć poprawne formalnie (za chwilę udowodnię dyskusyjność tej poprawności) – były wyrazem zwykłej ludzkiej złośliwości pracownika czytelni (który czuje się w niej jak „władca”, co mogę opisać odrębnie), a także dyskwalifikuje tego pracownika jako kogoś, kto może wykonywać pracę w kontakcie z ludźmi (interesantami).

Interwencja u bezpośredniej przełożonej – nie dała rezultatu, zostałem odesłany do „pani Prezes”, czyli na wysoki szczebel interwencyjny.

Pani Prezes Sądu „rozmawiała” ze mną w ten sposób, że pracownik sekretariatu – odesławszy mnie do poczekalni – po kilkakroć wracał do mnie i następnie do Pani Prezes – (w normalnym, ludzkim trybie rozmowa trwałaby trzy minuty), aby ostatecznie podtrzymać decyzję szeregowego pracownika czytelni.

Odrzucono moją wyraźną prośbę, wyrażoną publicznie przy wielu osobach, aby – skoro mój przeterminowany dowód nie jest wystarczający – wezwać policję, która ma swoje sprawdzone techniki ustalania tożsamości, szanowane przez wszystkie polskie służby i organy, a nawet podmioty niepaństwowe (banki, windykacje, firmy komercyjne).

ZGRUBNA ANALIZA FORMALNA

/czyli (nie)poprawność formalna odmówienia wglądu w akta/

Postępowania sądowe – zarówno „merytoryczne” (wynikające z treści pozwu), jak też administracyjno-proceduralne (organizacyjne), opierają się na analizie „żelaznych” dowodów (niekiedy dodatkowo weryfikowanych) oraz na analizie OKOLICZNOŚCI (to nie jest postulat, tylko obowiązek w postępowaniu sądowym). Używa się tu sformułowania „dokładne wyjaśnienie stanu faktycznego sprawy”. Niedokładne wyjaśnienie stanu faktycznego – obciąża organ do tego zobowiązany (patrz: instytucja „wytyku”).

Tu mowa o dokładnym wyjaśnieniu „za i przeciw” udostępnieniu mi akt.

Obowiązek ten jest realizowany dzięki nakazowi zebrania i wyczerpującego rozpatrzenia przez organ administracji sądowej całego materiału dowodowego (a w procedurze interwencyjnej, zwłaszcza doraźnej, mogą to być oświadczenia i okoliczności). Obowiązek ten spoczywa również na organie administracji sądowej uprawnionym do wydania decyzji uznaniowej (tu: dopuścić „nieznaną” osobę do akt lub odmówić).

Organ obowiązany jest do przestrzegania obowiązków dotyczących postępowania dowodowego, a więc podjęcia wszelkich kroków niezbędnych dla dokładnego wyjaśnienia stanu faktycznego, jako warunku niezbędnego wydania decyzji o przekonującej treści.

Z mojej strony (biorąc pod uwagę moje zaskoczenie tym, że mój dowód nie jest już formalnie aktualny) wykonane były wszelkie konieczne, a zarazem wystarczające czynności (doraźne, w doraźnej interwencji), które prowadziły do korzystnego dla mnie rozstrzygnięcia. Miałem w ręku dowód osobisty z moją fotografią, znałem przedmiot postępowania i jego strony, gotów byłem odpowiadać na wszelkie wyjaśniające pytania, a nawet poddać się weryfikacji tożsamości przez policję, przybyłem do czytelni akt w terminie uzgodnionym wcześniej osobiście (nie telefonicznie). Pracownik, jego przełożona bezpośrednia, a także pani Prezes sądu – nie wykazali zainteresowania moją argumentacją, czym naruszyli swoje obowiązki. Formalnie to brzmi: niedopełnienie obowiązków, a w przypadku pracownika czytelni – nadużycie kompetencji, sabotujące moje prawo do sądzenia się.

Dodam, że znam literaturę fachową, na mocy której wiadomo, że wszelkie struktury, sieci, systemy, procedury, algorytmy – sprawdzają swoją jakość nie w sytuacjach typowych (wtedy mógłby nimi operować praktycznie każdy rozumiejący mowę artykułowaną), ale w sytuacjach nietypowych, nadzwyczajnych (wtedy operator ma pole do popisu, MOŻE i MUSI wykorzystać całe bogactwo źródłowe).

DODATKOWE OKOLICZNOŚCI TEJ KONKRETNEJ SPRAWY

Z powodów mało tu istotnych (nie mam miejsca stałego pobytu, korzystam z „zaprzyjaźnionego” adresu do korespondencji) – zgłosiłem się na pocztę z tzw. awizo, ale niestety dokładnie w dniu, w którym chwilę wcześniej odesłano korespondencję sądową do nadawcy. Podjąłem więc natychmiast czynności zmierzające do zapobieżenia umorzeniu sprawy z mojego pozwu (nieodebranie korespondencji „poleconej” pozwala sądowi na umorzenie postępowania). Udałem się zatem osobiście i niezwłocznie do sądu (na peryferiach dużego miasta, z trudnym i kosztownym dojazdem), tam w punkcie informacyjnym dowiedziałem się, że pismo dotyczyło uzupełnień braków formalnych, w wyniku czego zapisałem się na dzień dzisiejszy do czytelni, aby precyzyjnie odpowiedzieć na pismo, którego nie mam w ręku, jest tylko w aktach. Całość działania obliczałem na 20-30 minut (napisałbym na miejscu uzupełnienia typu „numer PESEL, itp.). Zatem zachowałem się jak ktoś, komu zależy na utrzymaniu postępowania, nie przerywaniu go. Zresztą: gdyby tę sprawę umorzono – nowy pozew złożony byłby już po wymaganym przez sądownictwo pracy 3-letnim okresie, co oznaczałoby „przepadek roszczeń”.

Odmowa wglądu w akta (w nich jest pismo sądu do mnie, na które odpowiedziałbym na miejscu, składając swoje pismo z uzupełnieniami do właściwego „okienka”) – stwarza realne i poważne zagrożenie przedawnienia roszczeń.

Paradoksalnie: zupełnie inaczej sąd zachował się, kiedy to on, sąd, popełnił oczywistą pomyłkę. Kilka miesięcy temu (sprawa, jak widać, już jest „stara”, choć jeszcze nie zaczęły się rozprawy merytoryczne) sąd wysłał do mnie korespondencję na imię Jerzy (to jest pomyłka zawiniona przez sąd). Dlatego nie mogłem odebrać na poczcie korespondencji z sądu i zmuszony byłem do ówczesnej interwencji w sprawie mojego imienia. Przez ponad trzy miesiące sąd „poprawiał” moje imię na prawidłowe, co odbieram jako mitręgę biurokratyczną (suma czynności przy poprawianiu imienia trwała może 10 minut, ale miesiącami trwało „procedowanie” formalne). Oczywiście, nikomu w sądzie się w tej sprawie nie stała krzywda. Ale jeśli te trzy zawinione przez sąd miesiące „odjąć” od dnia dzisiejszego – to mój dowód osobisty nie byłby „przeterminowany” i dzisiejsze problemy nie powstałyby.

CIEKAWOSTKA

Mój pozew dotyczy „ustalenia stosunku pracy”. Zostałem przez Zarząd pewnej izby gospodarczej powołany na trwającą jeszcze kadencję do funkcji Dyrektora Generalnego tej izby. W obecności Rady i delegatów Kongresu. Po miesiącu okazało się jednak, że Prezes „zrozumiał swoją pomyłkę” rekomendowania mnie na tę funkcję: widząc kiepską kondycję kadrową i finansową Izby (oraz matactwa „nadrabiające” tę kiepskość), widząc, że Izba służy Prezesowi i kilku osobom do robienia prywatnych geszeftów – stałem się niewygodny, zwłaszcza że aktywnie realizowałem zadania przypisane do mojej funkcji (np. opracowanie strategii naprawczej), toteż po pół roku, wynagradzany „zaliczkami” (brak jakiejkolwiek umowy) – zostałem jednoosobowo odwołany, z pozorami decyzji kolegialnej, z poświadczeniem nieprawdy w dokumentach.

Mój pozew miał więc – obok pracowniczego – wymiar społeczny: wykażę podczas procesu, jeśli go nie „utracę”, na czym polegały nieprzypadkowe naruszenia prawa i zasad współżycia społecznego w Izbie.

UWAGI NATURY OGÓLNEJ, POLITYCZNO-SPOŁECZNEJ

Jest oczywiste, że sądownictwo (wymiar sprawiedliwości) jest nasycony przepisami, standardami, certyfikatami, upoważnieniami, kompetencjami, procedurami, regulaminami. W moim przekonaniu, nasycony przesadnie.

Jest oczywiste, że polski wymiar sprawiedliwości uporczywie – jako „wymiar-aspekt” państwa-ustroju – odmawia rozróżniania prawa rzeczywistego (nakazy, zakazy) od prawa „organizującego” (warunki, regulaminy, instancyjność, procedury, itd.). Taki brak rozróżnienia jest wygodny dla „szczególnej kasty”: pozwala – w większości uznaniowo – prowadzić sprawy-postępowania w sposób dowolnie wybrany przez decydentów, czyli prokuratorów, sędziów, administrację sądową. Równorzędnie (a więc niekiedy decydująco) traktowane są formalia merytoryczne oraz formalia „organizacyjne”.

Kiedy w wymiarze sprawiedliwości „rządzą” patologie wspomniane na początku – los spraw wnoszonych pod rozwagę sądów zależy od woli (osobistej, prywatnej) konkretnych sędziów, konkretnych prokuratorów, funkcjonariuszy, itd. To oni – najczęściej – „dekretują” sprawy wedle własnych kaprysów, a bywa (mam na to dowody), że manipulują sprawami w „pięciokątnym” porozumieniu-zmowie: policjant-sąd-prokurator-adwokat-egzekutor.

Jeżeli z ustroju sądów i podobnych organów nie wyeliminuje się wszechobecnej pogardy dla petentów (czasem skrywanej za pozorną uprzejmością), jeżeli rzeczywiste nakazy i zakazy będą „zatopione” w gąszczu procedur itp. – to wymiar sprawiedliwości nie przestanie być zbiorem wzajemnie komplementarnych „państw w państwie”.

I sytuacja opisana powyżej przeze mnie, która z łatwo dającego się rozwikłać przypadku urasta do wielkości zagrażającej mojemu prawu do sądu (to jedno z moich praw obywatelskich) – staje się codziennością, którą każe się obywatelom znosić z pokorą (człowiek niepokorny – powiadają – „nie ma czego szukać w sądzie”).

 

*             *             *

Wyraźnie zaznaczam, że niniejszym nie ubiegam się tą drogą o jakąkolwiek interwencję w mojej konkretnej sprawie. Na życzenie przedstawię szczegóły, ale wyłącznie jako argument na rzecz wyeliminowania patologii, a nie dla ewentualnych „względów”.

W dobie, kiedy zbliża się „święto demokracji” w postaci głosowań na administracje lokalną (głosowania te nazywa się „wyborami samorządowymi”) – opisany przypadek wydaje się pouczający. Zwłaszcza, że kilka lat temu opisywałem równie banalny przypadek, który z winy policji i sądu urósł do rozmiarów „wagi ustrojowej” z podobnego powodu (pogarda, itd.)

Jan Herman

PS.

Moje wcześniejsze, podobne doświadczenie można śledzić na moim blogu, na przykład wpisując do kratki wyszukiwania „wywoływacz” Anna Małgorzata Szymacha-Zwolińka (http://publications.webnode.com/search/?text=anna+szymacha+zwolińska )


Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo