Nic nie zmienia się w religii zwanej nauką. Religijność rozumiem jako nieustający kołowrót pojęć starych jak świat używanych „na nowo”.
Odessa to miasto cudów, ale dla ludzi o silnych nerwach. Wystarczyła chwila zamyślenia-nieuwagi – a za taksówkę zapłaciłem 50 złotych zamiast 7. Zapomniałem, że tu trzeba cenę ustalać zanim się wejdzie do pojazdu. Straciłem po frajersku równowartość dwóch bawełnianych koszul letnich z materiału tu zwanego „sztapel-bambuk” albo „marlowka”. Naprawdę świetne. Nadrobię: bilet autobusowy kosztuje 1 złotówkę, a miasto już mniej-więcej znam z poprzednich wypraw.
„Moja” konferencja-seminarium, organizowana w trybie wyjazdowym siłami uniwersytetu w Czerkasach – da się zakwalifikować jako nowoczesna. Państwo uczeni łączą „prawa przyrody” z „prawami gospodarczymi” i całkiem zgrabnie to wszystko wychodzi. Ilekroć spotykam się w tym gronie (trzon towarzystwa jest stały) – przypomina mi się Jan Grzędzielski, dziennikarz radiowy, amatorsko fizyk i matematyk, który w swojej broszurce zatytułowanej „Energetyczno-geometryczny kod przyrody” (chyba połowa lat 80-tych) łączył dorobek tak różnych dziedzin nauki, że nikt nie traktował go poważnie.
Przyczyniłem się walnie do opublikowania tej broszury i szkoda, że nikt nadal nie rozwija pomysłu zastosowania lemniskaty, czyli owalu Cassiniego do analiz społecznych, na przykład ekonomicznych. Chyba czas dojrzał do tego, abym „sprzedał” temat temu gronu ekonomistów, cybernetyków, fizyków, itd.
Właśnie „siedzę nad nimi” i próbuję ich zapłodnić. W wolnych chwilach pluskam się w Morzu Czarnym (każdego Polaka zaszokuje fakt, że cała plaża poza drobnymi skrawkami jest tu sprywatyzowana, z każdym rokiem coraz ciaśniej).
Poza tym wszyscy stanowimy dość zgraną paczkę, bo spotykamy się przy różnych okazjach od lat. W każdym razie, kiedy „mój” autobus (jest taka relacja Szczecin-Cherson) „złamał się” (zepsuł) w okolicach Chmielnickiego – całe towarzystwo uznało za stosowne przeżywać to boleśnie. No, może przesadzam.
Podjąłem też ważną życiową decyzję: wycofuję się z nałogu w postaci hoop-coli i ostatecznie przerzucam się na tzw. „kwas” (po polsku: podpiwek). Będzie zdrowiej i smaczniej.
Myślisz sobie, Czytaczu, że snuję banalne opowieści.
A ja przecież „uczestniczę”, nie widać?