Nieodzownym atrybutem, i zarazem widomym znakiem autorytarnych skłonności (zamiłowań) jest przerost MOJEGO, aż do granic bezdyskusyjności. Puszczam MOJĄ muzykę tak głośno, że całe otoczenie własnych myśli nie słyszy. Ja też ich nie słyszę, bo pewnie nie mam, nie myślę. Autorytaryzm to objaw ubożyzny własnej.
Staram się być największym w parku platanem: w moim cieniu nie uchowa się nic, bo wszystko tłumię. A że sam jestem ubogi we wszystko – mój autorytaryzm prowadzi do pustki w przestrzeni i pustactwa każdego-wszystkiego, co pojawi się w sąsiedztwie.
Kult jednostki – przecież nie tylko o Stalina chodzi – to taki „platanowiec”, nawet jeśli kultem objęty jest „święty”, albo „wybitny demokrata” czy wzięty artysta.
Autorytaryzm kończy się, kiedy staramy się nie przesłaniać sobą innych. To wymaga silnego morale.
A na przykład w Polsce właśnie jest moda na to, by każdego „innego” zakrzyczeć, zadławić, uniewidocznić.
Taki KOD – polegał na próbie zakrzyczenia nie-KOD-u. dlatego zdycha, bo zbyt siermiężny w tym był. U wziął sobie Bolejącego Sławy na nosiciela „chorągiewki w pępku”, czyli brzuchatej KONS-TY-TU-CJI.
To nie jest notka anty-KOD-ownicza. Tyle że ten przykład jest bardzo poręczny: wrzaskiem oto „demokraci” zakrzykiwali „władzę” – aż zachrypli i wyszło, że niewiele chcą powiedzieć. „Naszość” obywatelska – przeciw „Ichniości” -udzieliła się wszystkim, stąd platformiany odkurzacz, wsysający wszystkich innych, wszelką konkurencję, aby ją uziemić, nihilizować…
Dziś było krótko, żeby było dosadniej. Głośniej. Jedynomyślniej. Moja racja bardziej drapieżna od twojej, mój diabeł zawsze najstarszy…
Aha: najśmieszniejszy autorytaryzm to taki, który „innym” zamyka gęby mówiąc: ty to nie dopuszczasz nikogo do głosu, za dużo ciebie…