Cokolwiek mówić o „ubekach”, czyli służbach inwigilacyjno-represyjnych PRL – mieli oni swój własny etos: wobec swoich ofiar, starannie typowanych, zachowywali się jak wobec podludzi, ale do swojej profesji mieli wielką estymę. Wiem, wiem, nie mam prawa widzieć w nich ludzi, itd. Bzdura.
Tymczasem słyszę, że facet biorący udział w smarowaniu masłem demokracji czerstwego PRL-owskiego pieczywa – niczym pierwszy-lepszy geszefciarz odsysał z archiwów co lepsze kąski i po straganiarsku oferował je każdemu, nawet wrogowi zza oceanu.
Właśnie to nie mieści(ło) się w etosie „ubeckim”. Uruchomili różne afery gospodarcze, doskonalili sztukę znęcania się nad opozycjonistami, również niezbyt dorosłymi, mieszali w spisach treści nakładając „zapisy” na autorów (pisarzy, dziennikarzy, artystów scenicznych) – czyli ogólnie obrzydzali ludziom życie i okradali ich z szans życiowych, a nam wszystkim ujmowali z duchowego tortu – ale zarobkować na wyniesionej ukradkiem tajemnicy służbowej – to był nie-honor.
I oto „szef wszystkich szefów”, który ciężko zapracował na to, że stał się Postacią (mroczną, ale zawszeć) – latał z trefnymi papierami po bazarach, wkręcał w to rodzoną żonę, jakby mu do pierwszego nie wystarczało, jakby był na niego „zapis”…
O tempora, o mores…! Honores mutant mores, sed raro in meliores!
Komentarze