Jan Herman Jan Herman
295
BLOG

Lewonożni, leworęczni, lewoskrętni

Jan Herman Jan Herman Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Tyle szkody polskiej polityce w ogóle, a w szczególności tzw. Koalicji Obywatelskiej, ile wyrządzają pasjonaci lewicowości egzaltowanej – dawno już nikt nie wyrządził.

Dla uporządkowania wywodu poniższego – podaję uproszczoną historię Lewicy i lewicowości. Jej początek „sprawczy” umieszczę w „pięciopaku francuskim”, a początek ideowy – w osiągnięciach francuskich Encyklopedystów.

PIĘCIOPAK (przytaczam treść swoich licznych notek o „pięciopaku”)

Począwszy od czasów, kiedy zwykli ludzie „żywej pracy” poczuli, że ich wspólne, skoordynowane działania mogą poprawić ich położenie ekonomiczne i socjalne oraz miejsce pośród dobrodziejstw cywilizacyjnych – do grona „sprawców politycznych” dołączyły tzw. „masy”, zwane uczenie Multitude (patrz: twórczość takich asów jak Machiavelli, Spinoza, Negri).

Padło na Francję, która nie zawahała się wzruszyć z posad podstaw ustroju społecznego opartego na „ziemi i monarchii”, a najpoważniejsze akcenty polityczne przeniosła z „włości” do miast, na ulice.

Fronda – to dwa rozdania polityczne (fronda parlamentarna i fronda książęca), które w latach 1648-1653 manipulacyjnie uruchomiły „masy” w interesie elit przeciwko absolutyzmowi monarszemu. „Masy” były wtedy zaledwie narzędziem w rękach parlamentarzystów, a następnie mega-feudałów, ale „produktem ubocznym” tych rozgrywek na szczytach władzy było poczucie siły sprawczej motłochu (fr.: foule, peuple);

Rewolucja Francuska – to okres rozruchów, powstań i zamachów stanu w latach (1789-1799), które doprowadziły do (póki co chwilowego) upadku monarchii i ustroju stanowego: swoją reprezentację ustrojową zyskał tzw. Stan Trzeci (nisko urodzonych), niejednorodny społecznie, któremu monarcha „przydzielił” w Stanach Generalnych (rodzaj Sejmu, doradzającego monarsze) miejsce po swojej lewej stronie, naprzeciw Zgromadzenia Notablów (szlachta, kler);

Les Trois Glorieuses (fr., 'trzy dni chwały') – to odpowiedź Ludu manipulowanego przez Stany Generalne (lipiec 1830) na monarszą próbę przywrócenia „ancien regime’u” (absolutyzmu), kiedy to król wykorzystując tzw. „ordonanse” (nadzwyczajne środki autorytarnego zarządzania Państwem), odmówił mieszczanom i właścicielom manufaktur praw politycznych (w tym głosowania): ostatecznie burżuazja „wynalazła” nowego króla, bardziej uległego wobec „zaplecza elit”;

Wiosna Ludów – to kolejna fala „demokratyzacji” (luty, potem czerwiec 1848), zakończona abdykacją króla: we Francji było już w powszechnym użyciu słowo „prolétariat”, a doświadczenia trzech poprzednich odsłon uświadomiły Proletariatowi jego podmiotowość klasową (jako mas wyzyskiwanych) i zarazem siłę sprawczą tkwiącą w masowych buntach, rebeliach, rokoszach, manifestacjach, zamieszkach, zwanych ogólnie z grecka „epanástasi”: zaraźliwa fala proletariacka rozniosła się tym razem po całej Europie;

Komuna Paryska – to próba „pociągnięcia dalej” reform ustrojowych (1871) w kierunku uczynienia Paryża (w konsekwencji też prowincji) samorządem-samorządów: jednak „suweren-multitude” nie był jeszcze przygotowany mentalnie, zbyt wiele było w nim roszczeniowości, zbyt nieliczni znawcy zagadnień codziennego administrowania sprawami publicznymi: niemniej ostatecznie Francja pożegnała się z monarchią, stała się republiką;

Warto dodać, że choć republikańska Francja stała się nowoczesnym wzorcem dla rozwiązań ustrojowych – to w wielu krajach owe rozwiązania przybrały postać sztafażu, fasady, zwykłej mimikry, a rzeczywistość w niejednym kraju (w tym w Polsce) nadal jest feudalna, rozpostarta między patrymonializm Władców i roszczeniowość Ludu. Nawet rozmaite „socjalizmy” zaprowadzane w „krajach rad” – były i są nadal bardziej domniemane niż realne, są demokracjami a’rebours, którymi dowolnie rozporządzają samozwańcze, uzurpatorskie elity, nawet jeśli nazywają się „partią robotniczą-proletariacką” czy jakoś tak. Szczytem ściemy ustrojowej jest USA, gdzie rządzi soldateska i mega-biznes, łamiący rutynowo prawa człowieka i obywatela – ale Amerykanie wciąż żyją mitem założycielskim uosabianym przez podarowaną Statuą Wolności, przywieziona z kolebki demokratyzmu, Francji.

ENCYKLOPEDIA (cytuję swoją notkę z 20 grudnia 2018)

Zgodnie z helleńskim znaczeniem słowa – encyklopedie wprowadzają swoich „czytelników” do osobliwej bibliotecznej „rotundy” oświatowej (tym właśnie różni się encyklopedia od zwykłej biblioteki). Kto przybywa do tej świątyni – może sięgnąć po dowolną pozycję (hasło) i zapoznać się z jego różnorodnymi redakcjami. Gdyby o tym pamiętali użytkownicy Wikipedii i – dla porządku – interesujące ich hasło przeczytali w trzech-pięciu językach – uniknęliby wielu nieporozumień, a czasem uchroniliby się od śmieszności czy zarzutu niekompetencji.

Francuska „Encyclopédie” była pierwszą encyklopedią powszechną, a jej edytorami byli Jean d'Alembert i Denis Diderot. Encyklopedia ta została ukończona w 1772 roku (między Frondą a Rewolucją). Liczyła ona 28 tomów, 71818 artykułów i 2885 ilustracji. Jej współautorzy są często nazywani kręgiem francuskich encyklopedystów, a wielu zostało później współorganizatorami (inspiratorami) Wielkiej Rewolucji Francuskiej.

Encyklopedyści nie byli dobierani-selekcjonowani „jak leci”: ich wiedza profesjonalna była zaledwie wstępem do zaproszenia. Najbardziej liczyła się ich otwartość co do tematyki, metody-warsztatu pracy oraz niezgoda na mono-archizm merytoryczny (tematyczny). Choć większość z nich współpracowała (za – można powiedzieć – jurgielt) z monarchią-arystokracją – to jednak prezentowali co najmniej duży dystans wobec „politycznej poprawności” i w tym sensie byli rozsadnikiem, dezintegratorem ustroju.

Gdyby jakimś cudem zainstalować encyklopedystów w Egipcie – zaczęliby zapewne od falsyfikacji Maat, podważenia Maat jako konstytuanty ustroju: w tym sensie Żydzi byli dla Egiptu encyklopedystami. W takim też kontekście ponownie rzućmy okiem na Biblię: kultura rabiniczna opiera(ła) się na sztuce targowania się z Jahwe (jeśli czegoś zabroniono – to znaczy, że nie wolno, chyba że się bardzo chce – to wtedy można), natomiast konstrukcja Nowego Testamentu, pozornie pluralistyczna (wielu autorów), ostatecznie zatwierdziła jednomyślność, nie pustą bynajmniej, skoro Ludzkość doświadczyła Inkwizycji i wojen krzyżowych. Szczęściem, pojawił się też ruch zakonny, dość swobodny-twórczy, będący nawiązaniem do niechrześcijańskiej tradycji klasztornej, w tym medytacyjnej.

Encyklopedia francuska stała się zatem kręgiem wolnomyślicielstwa, do którego można było zacumować pod jednym warunkiem: należało wylegitymować się konstruktywnym krytycyzmem wobec monarchii (mono-archizmu). Wtedy dopiero takiego kogoś przyjmowano do tego osobliwego „zakonu” praktykującego debatę o ludowładztwie..

Nową-starą jakość encyklopedyczną przywraca-odtwarza chiński projekt Bǎidù Bǎikē, który zawiera dziś ok. 13 mln haseł (najwięcej na świecie, najwięcej w Historii), towarzyszy mu pakiet środowiskowo-społecznościowy oraz prewencyjna cenzura. Dla Europy nic nowego: właściwie wszystkie europejskie encyklopedie były cenzurowane. To samo można powtórzyć w przypadku innego chińskiego projektu – Hùdòng Zàixiàn (jak na razie 6 mln. haseł).

* * *

Uważam, że skoro ludność (masy) nawet najbardziej roz-demokratyzowanych krajów woli obierać sobie tyranów i patronów zamiast konsekwentnie kierować się samorządnością, woli udawać się po zatrudnienie do przedsiębiorców dysponujących kapitałem zamiast samoorganizować się w pracy, bezpieczeństwie, urbanizacji, infrastrukturze, ubezpieczeniach społecznych – to o lewicy możemy mówić wyłącznie w kategoriach przyszłości.

Sformułuję to inaczej: na przykład mormoni nazywają się „świętymi” nie dlatego, że są „najlepszej próby” moralnej i społecznej, tylko dlatego, że taki sobie wyznaczyli cel (doskonalić się). W tej samej konwencji myśleć trzeba o lewicy: składa się ona z osób i środowisk głęboko przekonanych o wyższości demokracji (samorząd, spółdzielczość) nad dotychczasowymi doświadczeniami świata, a zarazem rozumiejących, że „masy-lud” nie mają w sobie determinacji pozwalającej odrzucić „samo-poddańczą” rezygnację z suwerenności politycznej, że społeczeństwo współczesne nadal woli abdykować z samo-władzy i samo-kontroli, wyłaniać swoich reprezentantów-przedstawicieli i że zadowala się takim powiernictwem, porzucając bieżącą, ustawiczna kontrole nad poczynaniami „wybrańców”.

Polska lewica zajęta jest – zajadłą w formach – debatą o tym, co to jest w ogóle lewicowość i „kto z nas” jest w swojej lewicowości prawdziwy, a kto nie. Ten jałowy spór wykorzystują skrzętnie zarówno zwolennicy feudaliów (np. konserwatyści społeczni, pielęgnujący fenomen społeczno-politycznego Patrona, Mecenasa, Mistrza, Kapłana, Opiekuna, Szafarza, Monarchy), jak też zwolennicy ładu kapitalistycznego, podtrzymujący mit o najwyższej efektywności społecznej Przedsiębiorcy, Finansisty, Gracza patentami, markami, firmami, Kolekcjonera instytucjonalno-prawnych tytułów do dochodu uzyskiwanego niezależnie od rzeczywistego wkładu do Społecznej Puli Dostatku.

I jedni, i drudzy zgodzili się na kuriozalne nazewnictwo, za pomocą którego postponują wszystkich „lewaków-komuchów-darmozjadów-naiwniaków”. W tym sensie Polska jest na etapie między Frondą a Rewolucją, niektórzy „ludzie lewicy” zaledwie przysiedli się do idei, gotowi w każdej chwili odczepić się od niej z odrazą, jak to czynią w pocieszny sposób Nowacka, Biedroń, Czarzasty, Zandberg, nie mówiąc już o przechrztach ideowych, których symbolem są dla mnie Balcerowicz, Rosati, Święcicki, Miller, Arłukowicz – a tragiczną postacią jest Ikonowicz, któremu wciąż od nowa marzy się rola „apostoła lewicy” (wraz z kultem jego zacnej osoby).

Utopię socjalistyczną - która z czasem utopią być przestanie (kiedy dojrzejemy do samorządności prawdziwej), a Kraje Rad staną się rzeczywistością, codziennością - porzucili dla utopii liberalnej - która już nigdy utopijności się nie wyzbędzie, bo neguje naturalny odruch prywatyzowania-monopolizowania wszystkiego "pod siebie".

Całe to towarzystwo spokojnie „opuściło” zajęcia praktyczne, ćwiczenia w postaci spazmów antykapitalistycznych Tymińskiego, Leppera, Kukiza – tylko dlatego, że oni sami wyparli się jakichkolwiek związków z soczystą lewicowością, co najwyżej stali na tle lewicowej fasady. Towarzystwo to również wyznaje zasadę „lepsze koryto i fucha u wroga Proletariatu, niż długotrwała walka o świadomość proletariacką”, która przynosi owoce w tym samym tempie, co francuski „pięciopak”, czyli w okresie liczonym stuleciami. Takie poświęcenie nie jest w modzie u większości ludzi lewicy, stąd skłonność do niecierpliwości, aby koniecznie zebrać owoce jeszcze za swojego życia.

Niestety: te wczesne owoce są zatrute jadem apodyktyzmu, dekretowania stanu rzeczywistego zamiast sumiennej pracy w ramach powolnych procesów społecznych i kulturowych. Nie bez powodu Polska raczej daleka jest od Encykopedii, a najwięksi myśliciele lewicowi raczej skłonni są do dumania, niż do pracy z „materiałem proletariackim”.

Nie bez wpływu na polską lewicowość są losy Solidarności: zaczynała ona wszak od „socjalizm tak – wypaczenia nie”, jej dobrym ideowym dorobkiem jest projekt Samorządnej Rzeczpospolitej, zrzeszała ona ponoć 10 milionów ludzi, którym przewodził korpus „wielkoprzemysłowej klasy robotniczej” (to ona dostała pokojowego Nobla, a Wąsaty go tylko przyhołubił). I taka oto Solidarność sprowadziła na Polskę upadek praw pracowniczych, masowe bezrobocie i dziesiątki innych nie znanych wcześniej wykluczeń, dotykających dziś znaczną większość Społeczeństwa, sprowadziła ekonomiczną kolonizację (rozkład i wyprzedaż za bezcen), militaryzację (na usługach zamorskiej soldateski), chorobliwy „antykomunizm bez komunizmu”, chorą nienawiść do PRL – i podobne brewerie.

Dziś Solidarność pełni w Polsce rolę przyparafialnego apostolstwa. Też ładnie. Diabłu ogarek, a jak zostanie, to może coś się Proletariatowi trafi...

Prawa człowieka i prawa obywatela – to w Polsce dzisiejszej jakaś niepojęta strefa zakazana. Dowolny obwieś z forsą albo legitymacją czy urzędem – może pomiatać dowolnym proletariuszem, całymi środowiskami. Tym bardziej kimś, kto się za Proletariatem wstawia. Ładne czasy, oj, ładne!

Najbardziej boli, że wraz z całą „dekomunizacją”, noszącą cechy Inkwizycji, Opryczniny, Maccartyzmu – wywieziono z Polski na taczkach całą samorządno-spółdzielczą tradycję ruchu robotniczego i ludowego. Tradycję proletariacką, podkreślmy, chociaż ludowcy się obruszą. Ale może zmiękną, kiedy im wyjaśnię, ze proletariusz to nie nędzarz, tylko kolektywny współautor rzeczywistości lepszej niż dotychczasowa.

Dzisiejsza lewica burzy się na słowo „proletariusze”. Czyż jest lepszy dowód na to, że żyjemy w czasach, które Europa przeżyła 150-200 lat temu? Szukamy jakichś wytrychów słowno-pojęciowych, byle nie „komuszyć”. Daliśmy sobie wmówić, że lewicowość powinna ograniczać się do wrażliwej egzaltacji nad losem maluczkich, a już stawianie rzeczywistych demokratycznych (ludowładczych, gminowładczych) postulatów to „radykalizm”. Daleko cofnęliśmy się od „przedwojnia”. Zbyt daleko.

* * *

W ogóle więcej w tej polskiej lewicowości jest inżynierii politycznej (szczyty osiąga Tęczowy), niż choćby wrażliwości społecznej, nie mówiąc już o jakichś dojrzałych racjach...

Wydaje się, że mimo wszystko czekamy na „epanástasi”, chociaż „przywódcy” zdolni do wezwania mas proletariackich – brzydzą się nędzą, wykonują chętniej „roboty zlecone” dla „wroga klasowego”. I wtedy „jakimś cudem” są medialnie „popularni”. To nagroda za służalstwo.

Ja zaś wolę iść drogą Abramowskiego, tego po-szwajcarskiego, który podjął się roboty w obszarze przebudowy świadomości proletariackiej, z roszczeniowej na samo-przedsiębiorczą (kolektywną).

Jak to mówią: całego świata nie zbawisz – ale starać się wypada.

Jan Herman
O mnie Jan Herman

...jaki jestem - nie powiem, ale poczytaj blog... Więcej o mnie znajdziesz w książce Wł. Pawluczuka "Judasz" (autor mnie nie zna, ale trafił w sedno). O czym jest ta książka? O zmaganiu się człowieka z własnym losem, wiecznością, z Panem Bogiem. O miłości, zdradzie, rozpaczy i ukojeniu. Saszka, prosty chłopak z białoruskiej wioski, po rewolucyjnej zawierusze, podczas której doświadczył wszystkiego, wraca w rodzinne strony i próbuje żyć tak jak inni. Ale kiedy spotyka samozwańczego proroka Ilię, staje się jego najwierniejszym uczniem i apostołem... Opowieść o ludzkich głodach - seksualnym i religijnym - o związkach erotyki i polityki, o tłumionej naszej prawdziwej naturze, o nieortodoksyjnej, gnostyckiej i prawosławnej religijności, tajemnicy i manipulacji wreszcie.................................................... UWAGA: ktokolwiek oczekuje, że będę pisał koniecznie o sprawach, które są "na tapecie" i konkurował na tym polu ze znawcami wszystkiego - ten zabłądził. Piszę bowiem dużo, ale o tym najczęściej, co pod skorupą się dzieje, a widać będzie za czas jakiś.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo