Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski
249
BLOG

Czy w Szwecji lubi się katolików?

Krzysztof Edward Mazowski Krzysztof Edward Mazowski Kultura Obserwuj notkę 2
Dziś Stalin i jego następcy przewracają się w grobie pokonani przez wodza, który nie miał ani jednej dywizji. Państwa, które wierzyły, że przetrwają tysiąc lat, upadły, ideologie, które uważały się za „naukowe” trafiły na śmietnik historii. Najstarszą i najbardziej trwałą instytucją okazała się struktura wypracowana przez rzymskich katolików...

W Szwecji prześladowano kiedyś zarówno katolików jak i żydów. Tu należało być tylko protestantem, tak jak dziś można tylko być, albo przynajmniej powinno się być socjaldemokratą. W Szwecji wypada mówić źle o katolikach także i teraz, zresztą o religii w ogóle też. No, bo co to takiego ta religia, zwykły średniowieczny przesąd, który egzystuje jeszcze gdzieniegdzie, ale tylko w głowach ludzi, którzy nie zauważyli, że mamy za sobą epokę oświecenia. Co tam oświecenie, mamy za sobą także mniej czy bardziej naukowy socjalizm, który w wydaniu szwedzkim toleruje jeszcze, co prawda rozwodniony protestantyzm w kościołach, prowadzonych przez niewierzących w Boga pastorów, głoszących niejasne przesłanie o miłości bliźniego.... Religia to przejaw fanatyzmu, to wojujący islam, to zakaz przerywania ciąży i używania środków antykoncepcyjnych, to coś, z czym należy po prostu walczyć, to coś, co należy odrzucać z obrzydzeniem, piętnować... Tak  rozumieć religię powinni przecież wszyscy myślący poprawnie politycznie...

Po wyborze Ratzingera szwedzka prasa zastanawiała się, jak można było wybrać kogoś, kto wierzy w ogóle w coś... Przecież to prowadzi tylko do konfliktów, tylko osoby „niewierzące” mogą być po szwedzku bezkonfliktowe. Prawdziwy szok przeżyli jednak Szwedzi obserwując to, co działo się w Rzymie na początku kwietnia 2005 roku. Szwedzkie środki masowego przekazu, co prawda nie transmitowały mszy żałobnej po śmierci Jana Pawła II, natomiast było to wydarzenie, którego nie sposób nie było zauważyć także w „bezbożnej” Szwecji. Zauważyć, to jedno, zrozumieć, to drugie. Całe to wydarzenia, ba cała historia polskiego papieża i Jego misji, wydawała się być niezrozumiała w Szwecji

Tymczasem w Rzymie zebrały się milionowe tłumy zwykłych ludzi, których obecności w tym miejscu i w tym momencie nie można było zbyć byle jakim wytłumaczeniem. O co tu w ogóle chodzi? Jak religia, która jest tylko zwykłym przesądem, o czym już dawno napisano w Dagens Nyheter, czyli szwedzkim odpowiedniku "Gazety Wyborczej" z pochodzącym z Polski redaktorem naczelnym, może mieć taki wpływ na ludzi. Nie tylko na ludzi, na rządy państw, na politykę światową, na światopogląd setek milionów ludzi na całym świecie. No może z wyjątkiem rozsądnej Szwecji.

– Szwedom wydawało się, że stanowią normę, tymczasem okazuje się, że są raczej wyjątkiem, napisał kiedyś szwedzki publicysta Carl Rudbeck w eseju „Inte bara Da Vinci-Koden” (Nie tylko kod Da Vinci) oczywiście w Dagens Nyheter. Pretekstem do napisania tego tekstu była lektura wydanej wówczas w Szwecji książki Görana Hägga „Påvarna – Två tusen år makt och helighet”. (Papiestwo - dwa tysiące lat władzy i świętości)

Zdaniem włoskiego publicysty Ernesto Galii, który usiłował zrozumieć szwedzkie podejście do „świętości”, chodzi po prostu o to, że szwedzcy socjaldemokraci zmuszeni zostali w pewnym momencie do porzucenia prawdziwych celów politycznych takich jak rola związków zawodowych w społeczeństwie, rynek pracy, państwo dobrobytu, aby zastąpić to wszystko pozorną ideologią, której jednym ze składników są nośne kwestie związane z seksem. Stąd np. przywiązywanie takiej roli do równouprawnienia homoseksualistów, prawa do przerywania ciąży i innych marginalnych kwestii, które odpowiednio nagłośnione wypełniają debatę społeczną i odwracają uwagę od istotnych kwestii, z którymi tak naprawdę nikt nie potrafi sobie poradzić. Zawsze jednak powinno się sprawiać wrażenia, że wszystko jest pod kontrolą, i że wszystko idzie w dobrym kierunku. Byle tylko dobrze wyglądać przed kamerami w głównym wydaniu wiadomości telewizyjnych.

Tak naprawdę, to szwedzki socjaldemokratyczny model już dawno poniósł porażkę, którą usiłuje się pokryć zasłoną dymną szumu medialnego wokół mało istotnych kwestii. Teraz zresztą socjaldemokraci przegrali także wybory i jest tu polityczna "dobra zmiana"... Na razie jednak słabo się rozkręca... 

Wracając do książki o papiestwie. Autor zaczyna swoją opowieść w czasach rzymskich i pokazuje nam migawki z 2000 lat historii kościoła ilustrowane dość pikantnymi szczegółami z życia papieży. Są to historie mniej czy bardziej mrożące krew w żyłach, historie o obłudzie, kłamstwie, nepotyzmie, seksie, zboczeniach itd. Wszystko jakby w duchu szwedzkiej doktryny zohydzającej katolicyzm od kilku stuleci...

Czyta się to bardzo dobrze, bo historyjki są dość pikantne i człowiek zaczyna przekonywać się pomału, że katolicyzm to coś paskudnego, a w każdym razie paskudnie wykorzystanego przez nieuczciwych ludzi na papieskim tronie. Luter jawi się nam w tym kontekście, jako „opatrznościowy” człowiek, który chciał po prostu obronić wiarę przed... katolikami i papieżami. Autor oddziela jednak papiestwo od całej organizacji kościoła katolickiego, która jego zdaniem wytrzymała i nie załamała się nawet w wyniku wielkich skandali, choćby za pontyfikatu Aleksandra VI Borgii.

Fenomen katolicyzmu polega jego zdaniem na tym, że może on funkcjonować „nawet jeżeli korpus zostanie pozbawiony głowy”. Instytucja ta ma po prostu niespotykaną w historii zdolność samo odradzania się i przezwyciężania wszelkich porażek, a nawet wykorzystywania ich do odnoszenia sukcesów. To papiestwo może budzić odrazę w pewnych momentach historycznych, ale nie doktryna kościoła katolickiego i jego organizacja. I właśnie dzięki doktrynie i rozległej organizacji w całej Europie, a także i poza Europą, kościół katolicki był w stanie przetrwać swoje najgorsze momenty i odrodzić się w najczystszej formie.

No tu pewnie zaprotestują przeciwnicy aktualnego papieża, uznawanego za zbyt lewicowego. Ostatnim prawdziwym papieżem jest dla nich zmarły właśnie Joseph Aloisius Ratzinger czyli Benedykt XVI!

Hägg przechodząc do czasów bliższych nam historycznie zaczyna pisać coraz lepiej o kolejnych papieżach. Ceni wysoko Jana XXIII, Pawła VI, a Jana Pawła II wynosi niemal pod niebiosa i wydaje się, że zakrzyknie za chwilę „santo subito”! Książka nie jest więc krytyką instytucji papiestwa i krytyką katolicyzmu, jak podejrzewałem na początku lektury, ale raczej próbą obiektywnego podejścia do historii kościoła, pisaną z pozycji intelektualisty szwedzkiego, ze wszelkimi tego uwarunkowaniami i konsekwencjami, który stara się po prostu zrozumieć na czym polega fenomen katolicyzmu, na czym polega fenomen Jana Pawła II.

Hägg jest w pewnym sensie prowokatorem, który chce wykazać przeciętnemu Szwedowi ignorancję kiedy z pewnością wygłasza poprawne politycznie banały na temat religii, katolicyzmu, seksu, przerywania ciąży, środków antykoncepcyjnych, równouprawnienia homoseksualistów, zupełnie nie zdając sobie sprawy, że jego gazetowy światopogląd może odbiegać od poglądów setek milionów ludzi na świecie, którzy nie mają prenumeraty Dagens Nyheter.

Wygląda na to, że autor chce złapać Szweda w pułapkę dając mu ma początek sensacyjną dawkę seksu, mordu, przekupstwa i zboczeń i tak jak w telewizyjnym serialu, czeka się na kolejny odcinek, tak Hägg pokazuje czytelnikowi kolejne sensacje związane z kolejnym papieżem i już nie ma wyjścia. Trzeba zobaczyć ostatni odcinek serialu, aby dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy... Czytelnik daje się wciągnąć w tę pułapkę i z pewnym zdziwieniem zauważa, że ostatnie odcinki to już zupełnie inna historia. Ale może nakręcą kolejny sezon z emisją w przyszłym roku?

Kiedy nastąpi koniec świata?

Właśnie skończył się kolejny sezon serialu, którego bohaterem był Benedykt XVI. Ratzinger był konserwatystą i „inkwizytorem” z „Dottrina della fede”, ale przede wszystkim kontynuatorem, żeby nie powiedzieć epigonem, dzieła wielkiego Jana Pawła II, człowieka, który zasługuje na bycie świętym, choćby z samego faktu pokonania komunistycznego smoka. Ratzingera wybrano po to, aby tę świętość usankcjonował zgodnie z doktryną kościoła. Dla Polaków był to też papież polsko-niemieckiego pojednania, pierwszy Niemiec, którego szczerze pokochali, zresztą z wzajemnością, pamiętając, że podczas drugiej wojny światowej w porę zdezerterował z formacji obrony przeciwlotniczej, aby nie trafić do Waffen SS. Czy Polacy kochają teraz jego następcę - a to już inna historia.

„Papiestwo nie jest przywiązane do Włoch czy jakiegoś innego konkretnego miejsca. Przetrwałoby atak atomowy na Watykan. Wszystko na ziemi przemija. Wszystko może się nieoczekiwanie zmienić. Ze wszystkich jednak światowych organizacji kościół rzymsko katolicki ma najlepsze prognozy na przetrwanie przy zachowaniu swojej tożsamości.”

Według przepowiedni „Malachias profetia” z roku 1140 dotyczącej 111 przyszłych papieży doprowadzonej do roku 2026, papież Benedykt XVI miał być przedostatnim papieżem, określanym przez profetę jako „drzewko oliwne”, czyli niosący pokój. Jan Paweł II określany był jako „czyniący światło”.

Po Józefie Ratzingerze aktualny papież, Jorge Mario Bergoglio czyli Franciszek, ma być już ostatnim Ojcem Świętym, a w roku 2026 nastąpi koniec świata, (co nie jest wykluczone)... Takie i inne historyjki wplatane w tekst przez autora „zmiękczają” dodatkowo ton publikacji, czyniąc ją bardzie „zachęcającą” dla czytelników „Kodu Da Vinci”, przestraszonych może powagą okładki ze zdjęciem Benedykta XVI. 



Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura