hexenhammer + hexenhammer +
105
BLOG

O bycie, niebycie i odb... innych waznych sprawach!

hexenhammer + hexenhammer + Kultura Obserwuj notkę 15

To Do Is To Be.
Socrates

To Be Is To Do.
Sartre


Do Be Do Be Do.
Sinatra

 

1. Najprostszą poznawczo ontologię, jaką udało mi się kiedykolwiek poznać, sformułował był Parmenides

To co jest - jest, a to czego nie ma - nie ma.

Trzeba mu przyznać - nikt po nim tak jasno nie wyłożył, na czym w ogóle ontologia polega (no, może Sinatra się zbliżył)... Z ontologią jest trochę tak jak ze standardami w świecie komputerów - każdy ma swój uważa go za w oczywisty sposób najlepszy. A pytanie stawiane przez ontologię bynajmniej do prostych nie należy. Chodzi mianowicie o to, co jest, i co to znaczy, że jest.

Z mrowia rozmaitych ontologii nie będę wybierał ani najciekawszych, ani nawet najdziwniejszych... Zajmę się tylko dwoma aspektami i to w dodatku niezbyt wyczerpująco.

2. Po pierwsze: ontologia jest filozofią pierwszą. Większość innych filozofii następuje po niej. Bowiem filozofia wymaga określenia najpierw przedmiotu wypowiedzi, a dopiero w następnej kolejności pozwala na precyzowanie samej wypowiedzi. Z zasady mówimy o czymś i owo coś sprawia nam ogromne kłopoty.

W zasadzie nie ma zewnętrznych ograniczeń dla przyjmowania jakiejś konkretnej ontologii.  Stąd między dwoma różnymi ontologiami rozsądzać w zasadzie nie sposób - każda najpierw sama precyzuje, co jest, a potem to klasyfikuje w kategorie. Trudno zarzucić wewnętrznie spójnej ontologii, że jakiegoś bytu nie uznaje, albo uznaje jakiś, którego 'tak naprawdę' nie ma...

3. Przypomina to trochę problem matematyczny określenia topologii. Topologia to rodzina zbiorów otwartych... kiedy możemy mówić o zbiorze otwartym? Ano wtedy, gdy jest... elementem topologii! Błędne koło? Bynajmniej!

Topologia na zbiorze X ma spełniać trzy warunki (da się je wyrazić na różne sposoby, stąd różne topologie):

Zbiór pusty jest z definicji otwarty.  Cała przestrzeń X jest z definicji otwarta.

Jeżeli A i B są otwarte to A u B też jest otwarta

Jeżeli A i B są otwarte to A n B też jest otwarty.

W ten sposób można określić wiele różnych topologii.  Czasem jest tak, że dwie topologie wychodzące z różnych punktów startowych są równoważne, a czasem nie.

Matematyk nie wybiera topologii względem tego, ze są jakieś istotne przyczyny dla których  jedna jest 'lepsza' niż druga. Czasem wybiera się topologię uboższą, czasem bogatszą. Czasem żąda się, aby w topologii zawierał się jakiś konkretny zbiór (daj Boże by mógł...), a czasem wręcz przeciwnie - chce się jakiś specyficzny zbiór (lub rodzaj zbiorów) wykluczyć.

Dwie nierównoważne topologie są nieporównywalne w tym sensie,  że nie ma kategorii 'lepszości', która mogłaby uzasadniać wybór... 

A jednak matematycy dokonują takiego wyboru... kryteria są różne, ale na ogół pojawiają się w nich takie słowa jak:

wygodny, estetyczny, efektywny, ma rozwiązanie...

Nie da się ukryć - wybór jest arbitralny i podyktowany względami praktycznymi. Wybiera sie topologię, która najlepiej pasuje do zadawanego pytania. Ba! Jak zmieniamy pytanie, często zmieniamy (bez żalu) topologię!!!

4. Z ontologią jest podobnie -  choć nie spotkałem się jeszcze z kimś, kto zmieniałby ontologię zależnie od problemu... jakoś tak nie uchodzi? Polityczna poprawność filozofii żąda od nas abyśmy na wszelkie (daremne) sposoby uzasadniali machaniem rękoma, że nasza ontologia jest najlepsza... w sumie nie wiadomo czemu?*

To znaczy - wiadomo czemu! Cały czas podskórnie mamy nadzieję, że ontologia stanie sie, lub przynajmniej zawrze sie w naszej Teorii Wszystkiego... A ta z definicji może być tylko jedna. Znowu to słowo - wierzymy, że istnieje jakaś nadrzędna konieczność, która każe ontologii być tylko jedną...

5. Nie da się ukryć - ontologię wybieram tak, jak nam wygodnie. Żadnej 'wyższej' przyczyny nie ma. Jako fizyk wybieram taką ontologię, która jest mi wygodna do uprawiania fizyki. Pewnie teologowi taka ontologia by przeszkadzała... ale obaj raczej uprzemy się, że jest jedna ontologia - co najwyżej będziemy snuć dywagacje na temat tego, że nasze lokalne ontologie niesprzecznie konstytuują jakąś nadonotologię, która stanowi pole 'ekumenicznego pojednania'...

6. Paradoksalnie - jako fizyk odrzucam empiryzm.

Odrzucam przekonanie, że istnieje jakaś absolutnie niezależna ode mnie rzeczywistość - zbiór bytów, który jest. Nie zgadzam się, że jestem osobnym elementem w tej rzeczywistości, który posługuje się jakimś wewnętrznym 'językiem' w celu 'opisu' tejże.  Spróbuję przedstawić przesłanki, które skłaniają mnie do takiej deklaracji...

7. Pierwotna myśl naukowa wywodzi się z obserwacji. Obserwacji zmysłowej - czyli, fachowo mówiąc: organoleptycznej. Widzimy spadający kamień, słyszymy uderzenie o powierzchnię, czujemy drżenie ziemi... Fizyka zaczyna się od takich obserwacji... 

Opisujemy najpierw obiekty, które widzimy i które potrafimy dotknąć. To 'oczywiste', że kamień jest - możemy go chwycić, poczuć... siła tych przesłanek jest ogromna. Całe nasze odczucie 'rzeczywistości' jest strumieniem takich sygnałów. Trudno byłoby je nam zignorować.

Sygnały te zaczynamy organizować na wyższym poziomie - zamiast odczuć obserwacyjnych dotyczących całej klasy obiektów, wprowadzamy kategorie pojęciowe. Są kamienie 'szorstkie' i 'gładkie'. Jedne są 'cięższe', inne 'lżejsze'... nie potrafimy chwycić ręką Ziemi, ale tak sobie koncypujemy, że skoro kamień ma 'ciężar' to Ziemia też 'waży'...

Powoli odchodzimy od prostych obserwacji zmysłowych - w miarę postępu (dodajmy: skutecznego) procesu wyjaśniania, zabieramy się za obiekty coraz dalsze naszej organoleptyce. Możemy to zrobić dzięki innym obiektom, które sami budujemy. Widzimy, że malutkie ziarenka pod mikroskopem odsłaniają nam nowe, nieznane szczegóły... kiedy powiększamy kroplę wody - widzimy, że jest w niej mnóstwo obiektów, których gołym okiem nie widać... czy to znaczy, że ich nie ma? Jeśli nabierzemy zaufania do pewnego 'wyjaśnienia' - o tym, że mikroskop 'powiększa' - to na mocy tego zaufania nabierzemy przekonania, że to, co widać przez mikroskop istnieje, nawet jeśli nie widzimy tego inaczej. Przetestowaliśmy mikroskop na przedmiotach, które widać zmysłem wzroku, więc ustaliliśmy spójną zgodność. 

Z czasem zaczniemy budować mikroskopy elektronowe, być może teleskopy zaglądające Wszechświatowi do kołyski... będziemy przekonani o tym, że 'coś widzimy' ponieważ zdobyliśmy zaufanie do wytworów naszych rąk. Wiedzę pochodzącą z pośrednich pomiarów uznajemy za wiarygodną bowiem utrzymujemy (ograniczone bo ograniczone ale jednak) zaufanie do przyrządów, którymi się posługujemy.

8. Ale to bzdura! 

Po pierwsze: nie ma żadnej przyczyny dla której po dziesięciu testach moglibyśmy ogłosić pewność. Dlaczego nie po jedenastu?  Nie da sie dowodzić 'przez przykład' - znowu wracamy do osławionej Nieuzasadnionej Indukcji Przyrodniczej. Utwierdza nas ona w naszych przekonaniach ale to nie jest dowód! To jest 'wishful thinking'!

Po drugie - nasza metoda łamie się już na samym początku. Być może dałoby się obronić tezę, że istnieje ciąg uwiarygadniających testów prowadzący od obserwacji organoleptycznej do procedury badania kondensatu Bosego-Einsteina w pułapce magneto-optycznej (kto wie, jak się to robi, zrozumie poważne trudności pojęciowe)...  ale kłopoty zaczynają sie znacznie szybciej. Prawdę powiedziawszy zaczynają się już przy tym poręcznym kamieniu...

Wystarczy bowiem rzucić kamień.

Przyjmujemy za pewnik, że prawa ruchu przedmiotów materialnych dobrze opisywane są I-szą i II-ą Zasadą Dynamiki Newtona. Mało kto pamięta, że Arystoteles na podstawie swoich obserwacji też zrobił I-sza i II-ą Zasadę Dynamiki...

 I ZDA:    jeśli nie działa siła, ciało spoczywa
II ZDA:    F = m v.

Dla porównania:

 I ZDN:   jeśli nie działa siła to ciało porusza się ruchem jednostajnym
II ZDN:    F = m a

Która zbiór zasad jest zgodny z naszym obserwacyjnym doświadczeniem? Oczywiście ten 'błędny' arystotelesowski!!! No może nie zawsze... ale na pierwszy rzut oka na pewno.

Żeby 'udowodnić' prawa Newtona trzeba bowiem wykonać eksperyment myślowy i to w idealnej przestrzeni! Trzeba wyabstrahować 'od tego co jest' (to nie moje stwierdzenie - empirysta tak powiedział, sam słyszałem!)... żeby poznać własności tego, co jest?

Pal licho to... Ale jest większy problem! Wielu z nas podśmichuje się  po cichu z tego głupiego Zenona, co to twierdził, że żadnego ruchu nie ma... ależ ci starożytni byli głupi (to przez religię - dorzucił by pewnie przy okazji Dawkins...) i ciemni...

Zenon nie był idiotą. Bynajmniej! Zenon był moi drodzy państwo geniuszem! Oczywiście doskonale wiedział,  że ruch 'jest' - to jednak nie powstrzymało go przed zadaniem kilku niewygodnych pytań... Każda punktowa obserwacja ruchu prowadzi do zarejestrowania... spoczynku. Organoleptycznie ruch jest to ciąg spoczynków... ale jak ciąg spoczynków może być ruchem?

Mało kto, z  kpiarzy potrafi podać prawidłową odpowiedź usuwającą paradoksy Zenona. Newton (a właściwie - bądźmy uczciwi - Leibniz) taką odpowiedź podał. I jest to odpowiedź, która mrozi krew w żyłach każdemu empiryście. Ruch jest mianowicie ciągiem nieskończenie małych przesunięć... infinitezymalnie małych przyrostów. Tak małych, że już są nieskończenie małe, ale na tyle dużych, że jeszcze nie są punktowe... Tja... ktoś pytał o Znikającego Jednorożca i Krasnoludki? ;)

W jakim sensie nieskończenie mały przyrost 'jest'? W takim samym jak kamień, którego ów przyrost bezpośrednio dotyka? Nie ma takiego eksperymentu, który byłby w stanie zmierzyć nieskończenie mały przyrost... a jesteśmy nie w obszarze nowoczesnej fizyki kwantowej, tylko w fizyce rodem z XVI wieku!!! I już mamy poważne kłopoty...

9. Do wytłumaczenia najprostszych - obserwowalnych w praktyce naszymi zmysłami - zjawisk potrzeba nam już pojęć, które szanowny pan nameste winien z miejsca określić mianem 'hipostazy'. Pod płaszczykiem fizykalnego empiryzmu przemycamy instrumentalne użycie pojęć, które przeczą empiryzmowi z samej definicji... a proszę spróbować się ich pozbyć!!!

10. Problemy z empiryzmem są znacznie szersze - jak się dokładnie przyjrzeć to widać, że infinitezymalnie małe przyrosty wykorzystują pojęcie matematyczne granicy. Już tu trochę pisałem o tym, jakie problemy wprowadza dla rozumienia granicy niezależność Pewnika Wyboru.

Dalej: są pojęcia w fizyce kwantowej, które w ogóle nie mają odpowiedników percepcyjnych - na przykład spin. Spin przejawia się w makroskopowym eksperymencie Sterna-Gerlacha, ale nie ma żadnej sensownej reprezentacji poprzez pojęcia dostępne inaczej aniżeli matematyczną intuicją. De facto spin jest obiektem językowym... jak by to empirysta powiedział.

Problem jest ze staruszkiem elektronem - czy państwo wiedzą jaka jest definicja fizyczna elektronu? Ale nie szkolna tylko taka 'prawdziwa'? Proszę:

Elektron jest pewną nieredukowalną reprezentacją  grupy symetrii rozwiązań równania Diraca.

Nnno dobra... na ogół wystarczy że równania Schroedingera... Nawet niespecjalista zauważy, że nie ma tu ani pół słówka o jakiejś cząstce, czy o materii... jest natomiast coś o rozwiązywaniu równań.

Dalej: istnieje w fizyce coś takiego jak przejście fazowe - mierzymy jednocześnie na przykład temperaturę i pewien parametr fizyczny (może być np. opór elektryczny). Jeśli - w największym uproszczeniu na wykresie dla pewnej wartości parametrów nastąpi tąpnięcie to mówimy, że miało miejsce przejście fazowe. Topnienie/krzepnięcie to dobry przykład. W pewnej temperaturze nagle znika ciało stałe... Istnieją tak zwane prawa skalowania, które pozwalają wykresy różnych przejść fazowych oglądać na jednym obrazku. Jeżeli mechanizm fizyczny przejścia fazowego dla dwóch różnych zjawisk fizycznych jest taki sam to po przeskalowaniu w pewien sposób wykresy się nałożą na siebie... Nałożyć na siebie można wykresy przewodnictwa w funkcji temperatury, magnetyzacji w funkcji ciśnienia, etc... ceny instrumentów pochodnych w funkcji pewnego parametru rynku... MOMENCIK! 

Jeżeli rozpatrujemy jakiś mechanizm 'fizyczny' to badamy serie danych z eksperymentu lub obserwacji. Co to właściwie miałoby znaczyć, że dane z giełdy opisują przejście fazowe? Czy giełda to twór materialny? A jak weźmiemy grupę ludzi i ich relacje przyjacielskie? To są kompletnie niematerialne rzeczy... ale z punktu widzenia kryterium naukowego (fizyki) ostatecznie wykazują takie same własności - w dodatku opisywane na tym samym poziomie rygoryzmu naukowego. Czy to znaczy, że na giełdzie 'jest' przejście fazowe? I co to znaczy, że 'jest' proces w czymś, czego 'nie ma'?

C. D. N 


 

 


* Dlaczegóż nie wyobrazić sobie, że dla celów fizyki klasycznej stosujemy najwygodniejszą ontologię, a po przejściu do fizyki powiedzmy kwantowej - inną, która będzie 'lokalnie lepsza'?

 

do bólu logiczny absolutnie przekonany o konieczności myślenia * * * Nie gardzę ludźmi * * * Moje poglądy: Moral Politics - lepsze przybliżenie Political Compass - gorsze przybliżenie By courtesy of Jacek Ka. * * * Mała prywata: poszukuję kogoś, kto jest w stanie sprzedać mi klingę dobrej jakości (dwuletnia gwarancja na UŻYWANIE do walk). Najchętniej rapier lub pałasz, względnie lekka szabla.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (15)

Inne tematy w dziale Kultura