hexenhammer + hexenhammer +
77
BLOG

trochę poważniej - o religii w szkole

hexenhammer + hexenhammer + Kultura Obserwuj notkę 6

... i pamiętajcie dzieci:
Bóg jest transcendentny!
Powtórzcie: TRANS-CEN-DENT-NY

pewien ksiądz uczący religii
w przedszkolu

 

 

Temat jest nieco bieżący - nie zapomniałem o poprzednio otwartych dyskusjach, ale po prostu nie mam czasu poskładać odpowiedzi pod kreską w spójną replikę... może pojutrze coś skrobnę...

1. Jako nauczyciel (nie, nie katecheta...) - w dodatku nauczyciel w prywatnej szkole katolickiej - temat religii jako przedmiotu mam załatwiony od reki. Jeżeli ktoś nie chce dziecka posyłać do mojej szkoły to absolutnie nie musi. Szkoła ma organ założycielski w postaci zgromadzenia zakonnego więc statuty i regulaminy mogą sobie głosić wszem i wobec w zasadzie dowolne reguły i ustalenia - nikt nie ma obowiązku lubić takich rozwiązań, a jak mu się nie podobają to jest wiele innych szkół...

2. Oczywiście mam jednak pewne swoje przemyślenia na temat nauczania religii w szkołach publicznych - chociażby dlatego, że jestem obywatelem RP i szkoła publiczna to także moja szkoła... W zasadzie od tego może zacznijmy...

3. Szkoła publiczna nie jest szkołą państwową. To znaczy: nie jest instytucją pozostającą w wyłącznej własności aparatu państwowego i realizującą zadania związane z administracją i rządzeniem. Instytucje publiczne są scedowaniem na administrację zadań, które określają obywatele.

Rodzic niekoniecznie ma czas, ochotę i kompetencje aby uczyć dziecko samemu (ale jeśli ma to czemu mu tego zabraniać?), często też uczenie dzieci w pojedynkę jest zbyt drogie i nieefektywne... skoro nieefektywną i droga produkcję można usprawnić zrzeszając się i tworząc spółki... to czemu nie szkołę? Ponieważ potrzeba edukacji jest z punktu widzenia społeczeństwa powszechna i konieczna (ale jak ktoś baaardzo nie chce to niech się nie uczy - dlaczego przymus?) ludzie wymyślili, że stworzą system szkół, które będą funkcjonować na większej grupie dzieci, przez co staną się opłacalne, dostępne i wystandaryzowane - to ostatnie ma swoje znaczenie jeśli chce się zapewnić jakiś model kontroli jakości...

Niech ta uproszczona historyjka nie mydli nam jednak oczu - szkoła publiczna jest zawsze instytucją, która realizuje oczekiwania jej właścicieli. Tymi są pospołu rodzice i uczniowie. O ile uczniowie są na ogół niepełnoletni, o tyle rodziców trudno posądzać o to, że nie wiedzą, czego chcą.

4. W Polsce rodzice chcą aby ich dzieci uczyły się w szkole religii. W zasadzie na tym można by temat zakończyć - skoro chcą, mają do tego prawo.Tym niemniej należy się kilka wyjaśnień...  Otóż ze względu na fakt, że szkoła publiczna jest 'własnością' wszystkich obywateli, a fundamentalnym celem jej tworzenia jest zapewnienie powszechnej dostępności kształcenia, przeto szkoła taka nei może wykluczać żadnych rodziców... 

I nie wyklucza! Wszystkie przepisy regulujące proceder nauczania religii w szkole publicznej odnoszą się do dowolnych, zarejestrowanych związków wyznaniowych w Polsce. W każdej szkole publicznej, jeżeli zbierze się przepisana prawem grupa (minimum to chyba siedem osób) zainteresowanych rodziców, dyrektor ma obowiązek zapewnić im nauczanie takiej religii, jakiej zażądają. Dzieje sie tak w porozumieniu ze związkami wyznaniowymi w Polsce. Jeżeli gdzieś w Polsce do jednej szkoły trafi siedmioro młodych Adwentystów to mają oni prawo do osobnych lekcji religii. 

5. Oczywiście pojawia się problem osób, które nie przynależą do żadnego związku wyznaniowego (bo nie chcą na przykład) - co z dziećmi tych osób. Możliwe są dwa rozwiązania - albo dziecko nie uczęszcza na lekcje religii (decyduje rodzic), albo też uczęszcza na lekcje etyki.

Sprawa jest czysta - może czasem zdarzyć się, że ilość chętnych do otworzenia oddziału nauczania religii jest niewystarczająca. Wtedy religia traktowana jest tak samo jak każdy inny przedmiot: albo klasy się nie otwiera, albo też dzieci zostają dołączone do innej grupy w najbliższej szkole. Przedstawiciele małych wyznań w Polsce często tak sobie radzą.

6. Oczywiście pojawia się kolejny problem - kto ma uczyć religii? Tutaj decydują przepisy MEN. Ponieważ w zasadzie każdy nauczyciel może stworzyć własny program nauczania, przeto do momentu egzaminu przedmiotowego sprawa jest jasna. Nie wiem jak z maturą radzą sobie mniejsze denominacje - Kościół Katolicki ma własne komisje programowe, które opracowują programy nauczania. Domyślam się, że jeżeli powiedzmy Ewangelicy mają grupę dzieci uczęszczającą na religię w ich wydaniu, są w stanie zapewnić zarówno kadrę, jak i programy nauczania.

Nieco prześlizgnąłem się nad tematem zdawania egzaminu z religii na maturze... Zrobiłem tak dlatego, że zupełnie nie rozumiem, co mogłoby być nie tak z maturą z religii. Jeżeli przyjmiemy, że można jej uczyć, zatwierdzimy program nauczania, zatrudnimy kadrę nauczycielską... to nie ma żadnego powodu, dla którego uczeń nie mógłby zdawać matury z religii. Zwłaszcza, że istnieją przecież kierunki teologii (katolickiej, prawosławnej, etc...) na różnych uczelniach w naszym kraju. Matura ma w zamyśle zastępować egzamin wstępny na studia (co mi się akurat wcale nie podoba, ale niech już będzie, jak jest...), a skoro są studia, to musi być i matura...

Tym samym ignoruję również problem wliczania oceny z religii do średniej na świadectwie - tak długo jak religia (choćby i Zen) jest nauczana w szkole, tak długo powinna być traktowana jako pełnoprawny przedmiot...

7. Naturalnie powyższe rozumowanie budzi sprzeciw. Spróbuję zrozumieć, skąd się  ten sprzeciw bierze i jakoś się do niego ustosunkować...

Po pierwsze sprzeciw bierze się z obserwacji stanu faktycznego. Nie chodzi mi o fakt uczenia religii przez marnych katechetów - marna kadra nauczycielska to problem różnych przedmiotów - ale raczej o pewną immanentną nierówność  wynikającą z samej istoty porównywania różnych denominacji, oraz religii w ogóle z etyką. Niewątpliwie większość ludzi w Polsce przyznaje się do związków z katolicyzmem co zyskuje odzwierciedlenie w decyzjach rodziców, którzy posyłają swoje dzieci na religię prowadzoną przez księży lub katechetów wykształconych i zaaprobowanych przez Kościół Katolicki. Zwłaszcza ten Kościół Katolicki budzi jakieś niezrozumiałe emocje... przecież religii w rozmaitych szkołach publicznych w Polsce naucza się na podstawie przepisów, które równo traktują wszystkie denominacje. Oczywiście niektóre wyznania są mniej popularne, tym niemniej wszystkich obowiązuje ten sam zestaw reguł. Trudno oczekiwać, że katolicy zrezygnują z nauczania religii tylko dlatego, że powiedzmy baptystów jest mniej. Zresztą akurat w znanych mi przypadkach baptyści radzą sobie dobrze - potrafią wykształcić własnych nauczycieli, którzy uczą potem religii.

Znacznie lepiej widać różnicę na przykładzie ateistów, którzy na ogół chcieliby wybierać etykę. Kościół Katolicki na ten przykład (a każde inne wyznania podobnie) jest z natury swej organizacją. Ma jakieś struktury, dysponuje budżetem, infrastrukturą, kadrą, etc... Ateiści takiej organizacji na ogół nie posiadają. Stąd znalezienie katechety uczącego religii katolickiej nie jest problemem - są oni kształceni i certyfikowani, bo katolikom na tym zależy.

Z nauczaniem etyki jest natomiast problem... dokładnie wiadomo czym jest religia katolicka... natomiast pojęcie 'racjonalistycznej etyki ateistycznej' na ten przykład jest strasznie rozmyte. Nawet jeśli zgodzimy się na jakiś konsensus to trzeba by jeszcze znaleźć jelenia, który chciałby tego uczyć w szkole. Sama Magdalena Środa nie wystarczy za kadrę dla wszystkich szkół publicznych w Polsce. Pojawiają się więc głosy, że ze względu na obiektywną trudność w zdefiniowaniu zakresu etyki oraz  techniczne trudności w dobraniu kadry nauczycielskiej należy zrezygnować z religii w ogóle. Ponieważ dzieci katolików mają zorganizowane lekcje religii, a dzieci powiedzmy ateistów nie mają się jak uczyć etyki, przeto należy dzieciom katolików zakazać uczenia się religii w szkole w imię równości.

8. To absurdalny argument - z tego, że na przykład producenci gwoździ nie mają własnej organizacji, która certyfikowałaby i standaryzowała produkcje papiaków nie wynika jeszcze, że należy zakazać ujednolicania formatów zapisu plików graficznych! Jeżeli jedna grupa potrafi się dogadać i zorganizować, a inna nie, to ewentualne różnice w sile oddziaływania społecznego nie powinny być sztucznie niwelowane. Z tego, że ci hipotetyczni ateiści nie są w stanie zorganizować kształcenia własnej kadry nauczycieli i wychowawców nie wynika, że katolikom należy tego zakazać. W końcu niezborność jednych nie jest przeszkoda dla działalności drugich.

Dotyczy to zarówno opozycji religii katolickiej wobec etyki (w domyśle:  niekatolickiej), ale także opozycji religii katolickiej wobec innych denominacji obecnych w Polsce. Z tego, że w Polsce jest niewielu zielonoświątkowców nie wynika jeszcze, że należy sztucznie ograniczać działalność katolików!

9. W takiej sytuacji pojawia sie jednak drugi argument - znacznie poważniejszy i naturalnie znacznie ciekawszy. Mianowicie pada stwierdzenie, że religia w ogóle nie powinna być nauczana w szkole bowiem nie da się jej nauczać. Religia nie jest nauką, a szkoła ma promować światopogląd naukowy.

Na wstępie chciałbym zaznaczyć, że w pełbni zgadzam się ze zdaniem, iż religia nie przystaje do standardów naukowych i nie jest w rozumieniu ścisłym dziedziną wiedzy. Istnieje nauka, zwana religioznawstwem, ale nie o to chodzi rodzicom, którzy dzieci swoje posyłają w szkole na naukę religii. Przedmiot zwany 'religią' oprócz przekazywania pewnej weryfikowalnej wiedzy ma za zadanie wspomagać rozwój duchowy dziecka - takie stwierdzenie w ogóle wykracza poza ramy wyznaczone przez podstawy programowe typowego przedmiotu nauczania.

Tak, oczywiście, religia nie jest przedmiotem w rozumieniu dziedziny wiedzy.

Nie zmienia to w żadnej mierze faktu, iż rodzice - wiedząc, o co im chodzi - oczekują (zapisując swoje dzieci na religię) dokładnie tego, co jest im oferowane przez rozmaite grupy i organizacje religijne. Jeśli rodzice oczekują czegoś innego niż wychowanie religijne to nei zapisują dziecka na religię. Ale rodzice zapisują swoje dzieci na religię wiedząc, czego sie po niej spodziewać.

Wracamy do kwestii tego, czym jest szkoła publiczna. Otóż szkoła publiczna nie jest narzędziem krzewienia określonego światopoglądu, choćby i w najszczytniejszych celach. Rodzice, pozbawieni kompetencji w nauczaniu biologii, oczekują od szkoły, że kompetentnie przekaże ich pociechom wiedzę z zakresu biologii. W tym celu struktura szkolnictwa wytwarza instytucje certyfikujące nauczycieli tego przedmiotu - tytułem akademickim zdobytym w trakcie studiów. Nauczyciel wykształcony i kompetentny robi więc to, czego oczekują rodzice - uczy biologii. Z drugiej strony rodzice oczekują, że ich dzieci zostaną poddane pewnej określonej procedurze przekazywania wiary religijnej - procedurze opartej o zdobywanie wiedzy, wykonywanie pewnych czynności, etc... z punktu widzenia nauczania biologii wymagania stawiane na lekcjach religii mogą być kompletnie irracjonalne... I tak często jest! Natomiast nijak nie deprecjonuje to nauczania religii. Rodzice sa przekonani, że religii można nauczyć. Znajdują organizację, która zgadza sie certyfikować proces nauczania religii - organizacja ta przygotowuje kadrę, program nauczania, czuwa na procesem nauczania... ocenia wyniki i ostatecznie egzaminuje. Gdyby szkoła nie istniała zapewne rodzice sami lub z pomocą osób kompetentnych robiliby to samo.

Z punktu widzenia nauczyciela biologii procedury nauczania religii mogą być nie do przyjęcia... ale są one do przyjęcia dla rodziców, a oni po prostu oczekują od szkoły przeprowadzenia procesu kształcenia, a nie zadawania pytań. Być może niektórym łatwiej byłoby zaakceptować proces kształcenia etyki (cokolwiek to oznacza), ale to rodzic deklaruje, czego chce swoje dziecko uczyć, i rodzic wskazuje instytucję kompetentną do certyfikowania tego procesu. W wypadku programu nauczania biologii kompetentne gremia pochodzą z wydziałów biologii uczelni wyższych i nikomu nie wydaje isę to niestosowne. W wypadku religii kompetentne gremia pochodzą z wydziałów teologii uczelni wyższych... Gdzie problem?

10. Problem zaczyna się wtedy, gdy z pozycji zewnętrznych dokonamy oceny wartości przekonań religijnych i procesu ich przekazywania. Jeżeli stwierdzimy, że nie ma sensu się modlić, to ocenianie modlitwy  wyda nam się absurdalne... tymczasem problem tkwi w nas i w kryterium oceny. Dla katolika modlitwa jest czymś sensownym i dobrze zdefiniowanym, nie ma on więc problemu ze zdefiniowaniem kryteriów oceny w stosunku do modlitwy. 

Pytanie, które powinniśmy sobie zadać brzmi:  czy mamy prawo dokonywać oceny procesu kształcenia religii nie będąc wyznawcami tej religii? Więcej: czy możemy oceniać sensowność kształcenia w zakresie przedmiotu religia, jeśli jesteśmy powiedzmy ateistami?

Jeszcze dalej: czy istnieje jakiś odgórnie ustalony wzorzec tego, czego powinniśmy uczyć w szkole? Czy istnieje jeden nadrzędny wzorzec światopoglądowy, który powinniśmy przekazywać dzieciom w procesie kształcenia? Na przykład Richard Dawkins w swej książce 'Bóg urojony' stwierdza, że oczywiście tak! Uznaje on kształcenie religijne za przejaw szkodliwej indoktrynacji, która prowadzi do 'psucia' umysłów dzieci - twierdzi, żę jest to działanie, którego należy zabronić.

To jeden z możliwych poglądów na tę sprawę. Pogląd dość skrajny - nietrudno zgadnąć że do pary istnieje i pogląd dokładnie przeciwny, żywiony przez niektóre grupy  wyznaniowe (ewangelikalni protestanci w USA, islamiści, etc..), który skrajnie dezawuuje wartość materializmu i empiryzmu jako wartości przekazywanych w procesie wychowania. Pogląd, do którego moim zdaniem powinniśmy zmierzać winien uciekać od obydwu tych skrajności, a w każdym razie od narzucania tychże wszystkim wokoło. Zarówno Dawkins, jak i fundamentaliści religijni mają za cel narzucenie swoich poglądów - swego rodzaju 'walkę o umysły'.

Myśmy to już jakiś czas temu przechodzili. Mieliśmy system szkolny, którego celem było wychowywanie w jedynie słusznym duchu (akurat chodziło o materializm, ateizm i dodajmy - marksizm-leninizm) i zdaje się na jakiś czas mamy dosyć odgórnie narzucanych modeli wychowawczych. Jeżeli godzimy się na pluralizm życia społecznego (niektórzy pluralizm uważają za chorobę społeczną - ja akurat nie) jako wartość, na której budujemy nasze wspólnoty, powinniśmy chyba przyjąć umiarkowane rozwiązanie w dziedzinie systemu szkolnego. 

Jeżeli za dobra monetę wziąć pojęcie 'publicznej' szkoły, to może najlepiej byłoby pozostawić decyzję rodzicom dzieci. W gruncie rzeczy każda próba ograniczania wyboru jest formą wchodzenia w ich kompetencje. Jest oceną wartości modelu wychowawczego i światopoglądu. A skoro - jak to się wcześniej rzekło - chcemy zachować pluralizm światopoglądowy, warto traktować poważnie nawet to, co jest dla nas osobiście niezrozumiałe i pozbawione sensu.

11. W dużej mierze krytyka religii jako przedmiotu szkolnego bierze się z chęci dokonania oceny światopoglądu religijnego, czy tez: dopuszczającego religijny punkt widzenia. Po pierwsze: nie uważam, żeby dokonywanie takiej oceny było zasadne, chociażby w świetle tego, co się mówi na temat pluralizmu i tolerancji dla różnych grup etnicznych i nie tylko. Po drugie: uważam, że szkoła publiczna jest de facto własnością rodziców i - przynajmniej na poziomie modeli wychowawczych - to oni powinni decydować, czego chcą dla swoich dzieci. Jeżeli chcą religii jako przedmiotu - religia powinna zaistnieć jako pełnoprawny przedmiot szkolny.

12. Osobną kwestią jest wewnętrzna (na przykład wewnątrz Kościoła Katolickiego) dyskusja na temat sensowności nauczania religii w szkole. Póki co obowiązuje oficjalna wersja, wedle której religii katolickiej da sie w szkole nauczać. Ale są za i przeciw. Wydaje mi się, że co do (nie)obecności nauczania religii katolickiej w szkole, decyzję powinni podjąć sami katolicy, tak jak niekatolicy podejmują decyzje co do obecności etyki i jej zakresu.

W końcu to jednak teologowie i duszpasterze katoliccy sa kompetentni w kwestii wiary katolickiej. W każdym razie nie słyszałem, aby jakikolwiek ksiądz katolicki wyrażał sprzeciw wobec treści zawartych w programach nauczania fizyki... ja też nie podejmuję sie autorytatywnie oceniać lekcji religii. Mam jakieś tam swoje zdanie, ale daję się przekonywać w rozmaitych kwestiach.

 

 

do bólu logiczny absolutnie przekonany o konieczności myślenia * * * Nie gardzę ludźmi * * * Moje poglądy: Moral Politics - lepsze przybliżenie Political Compass - gorsze przybliżenie By courtesy of Jacek Ka. * * * Mała prywata: poszukuję kogoś, kto jest w stanie sprzedać mi klingę dobrej jakości (dwuletnia gwarancja na UŻYWANIE do walk). Najchętniej rapier lub pałasz, względnie lekka szabla.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura