„Potępiamy i apelujemy” – te słowa Unia Europejska uczyniła ostatnio orężem swej dyplomacji.
Unia Europejska chciałaby aspirować do roli naczelnego orędownika demokracji i pokoju. Nie tylko w skali regionu, ale całego świata. Traktat Lizboński miał wyposażyć UE w niezbędne narzędzia: silnego politycznie ministra spraw zagranicznych i skomponowany przez niego korpus dyplomatyczny. Na papierze ładnie to wszystko wyglądało, ale w rzeczywistości europejscy przywódcy z obiecującego projektu europejskiej dyplomacji zrobili farsę.
Dyplomacja skompromitowała się przy okazji kolejnych rewolucji: w Tunezji, Egipcie, a teraz w Libii. Kiedy świat wpatrywał się bezczynnie jak na ulicach ginęli niewinni ludzie, to właśnie Ashton i jej ludzie powinni zastukać do drzwi dyktatorów.
Nie po to, by zaoferować pomoc w stłumieniu zamieszek (jak to zrobiła niefortunnie szefowa francuskiego MSZ), ale by zaproponować współpracę w przeprowadzeniu demokratycznych reform.
Nic takiego nie nastąpiło, a zamiast szybkich i konkretnych działań mieliśmy puste słówka: „potępiamy” i „apelujemy”.
Zastanawiam się więc po co wydawać miliardy na utrzymanie kilkutysięcznej rzeszy dyplomatów-kukiełek. Jedna w zupełności wystarczy.
Inne tematy w dziale Polityka