Jestem w – łagodnie mówiąc – konsternacji, po wysłuchaniu wypowiedzi „prawych” i "sprawiedliwych" wywodzących się – teraz czy w przeszłości – z PiS. Szczególnie zaniemówiłam słuchając eks-Najsprawiedliwszego ze Sprawiedliwych niejakiego Ziobry, którego nie oburza to, że jego własne służby posuwały się do nielegalnego zdobywania dowodów, wskutek czego dziś złodzieja puszcza się wolno, ale winien jest temu cholerny sąd, który nie chciał takich dowodów brać pod uwagę.
W tej sprawie nie ma żadnego znaczenia, że osoba uznana za niewinną, niewątpliwie winna była. Przeprowadzanie dochodzenia nie należy do sądu. Do sądu należy ocena dowodów. I tych dowodów nie można było wziąć pod rozwagę, tak jak nie można wziąć pod rozwagę faktu posiadania narkotyków u dealera, jeśli paczuszka ze stosowną zawartością tym razem została mu usłużnie podrzucona przez organy ścigania. W ocenie sądu dealer - choćby dzień w dzień chodził wypchany dragami – będzie niewinny.
Podobno dura lex sed lex, jak jednak widać – dla tych najbardziej „prawych” lex jest przede wszystkim relativa, na pawlakowej zasadzie "sprawiedliwość musi być po naszej stronie".