Mila Nowacka Mila Nowacka
2491
BLOG

Hipokryzja obrońców zakazu rytualnego uboju

Mila Nowacka Mila Nowacka Polityka Obserwuj notkę 162
Cała ta kampania o ubój rytualny jest nie tylko kompletnie absurdalna, ale przede wszystkim jest podszyta nieprawdopodobną hipokryzją środowisk, które ubój rytualny uśmierciły. Gadanina o „wykrwawianiu żywcem” jest zupełnie absurdalna, mając na uwadze, że w każdej rzeźni duże zwierzęta zabija się właśnie przez wykrwawienie. Pytanie tylko, co przysparza mniej cierpień – ogłuszenie prądem, a później rozcięcie tętnic, czy też przecięcie tętnic, tchawicy i głównych żył szyjnych jednym cięciem w stanie świadomości – czyli gdy zwierzę widzi „narzędzie zbrodni”. Czy mniej się boi z tego powodu, czy może zapach krwi innych zwierząt, który czuje przed ogłuszeniem powoduje podobny stres? Tego nie wiemy, bo żadne martwe zwierzę nam o tym nie powie, podobnie jak również człowiek, któremu poderżnięto gardło. Martwi nie dzielą się z nami wrażeniami ze swojej śmierci.
 
Większość dyskutantów nie ma pojęcia, jak wygląda ubój w rzeźni. I całe szczęście, bo na wegetarianizm mogłoby znienacka przejść kilka milionów Polaków, przynosząc producentom wyrobów mięsnych nieuchronne bankructwo. A ubój w rzeźni wygląda tak, że ogłuszone – najczęściej prądem – zwierzę, wiesza się do góry nogami na haku i przecina mu tętnice, aby się wykrwawiło. Mięso pozbawione krwi  podobno wolniej się psuje.
 
Nie jestem zwolenniczką uboju rytualnego, jako zdeterminowany mięsożerca niestety dopuszczam ubój jako taki, aczkolwiek własnoręcznie zabiłam tylko owady i pająki, karpiowi wigilijnemu darując życie. Ale ad rem. Dlaczego uznaję tych, którzy głosowali za zakazem uboju rytualnego?
Bo ci sami posłowie, którym przeszkadza podrzynanie gardła żywej krowie, jakoś nie pochylają się nad losem ryb, wyciąganych za gardło wprost z wody. Ryb, które później nierzadko są trzymane w przyciasnym wiaderku przez wędkarzy i zdychają w męczarniach z braku powietrza, zanim trafią na stół. Byłam niejednokrotnie świadkiem, gdy wędkarz skrobał rybę jeszcze żywą, bo nie zauważył, że jeszcze całkiem nie zdechła, albo też nieumiejętnie sam ją „zabił” waląc jej głową o pieniek. Słyszałam opowieść, w której „ryba miała głos” – żywego węgorza posypano solą i okazało się, że jednak nawet ryba w pewnych okolicznościach nie milczy. Przeraźliwy pisk tego zwierzęcia wędkarz do dziś słyszy w snach.
 
Ci sami posłowie, którym przeszkadza podrzynanie gardła żywej krowie, jakoś nie pochylają się nad losem zwierzyny łownej, której nie tylko się nie ogłusza, ale nierzadko przysparza niepotrzebnych cierpień niecelnym strzałem. Czy jestem przeciwniczką łowiectwa? Nie, dopóki nie zapewni się w polskich lasach wystarczającej liczby drapieżników, które w naturalny sposób będą likwidowały nadmiar zająca, sarny i jelenia – o spustoszeniach dokonanych w lasach przez te gatunki wiele będzie miał do powiedzenia niejeden leśnik.
Ale posłowie mają na uwadze wyłącznie „niehumanitarny” sposób zabijania zwierząt w trakcie uboju rytualnego, mimo że faktycznej skali cierpienia zwierzęcia nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Natomiast cierpienie ryby, która zdycha z powodu uduszenia się, albo umierającej zranionej sarny widać po prostu gołym okiem. Niemniej nie ma takiego polityka, który zechciałby się narazić kołom łowieckim albo wędkarskim. A podobno wędkarstwo to nawet „sport”.
 
Doprawdy – chrzanić polityków, którzy mają tak wybiórcze dobro zwierząt na uwadze.
 

 

 

Komentarze obraźliwe usuwam. Banuję chamów, klony i trolle bez względu na opcję, z której są. UWAGA NIE MAM KONT NA FACEBOOKU I NK Jakakolwiek wiadomość stamtąd, rzekomo ode mnie - nie jest ode mnie

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka