miraż miraż
305
BLOG

Prawo własności jako przeżytek ewolucyjny?

miraż miraż Gospodarka Obserwuj notkę 4

Pojęcie własności to jeden z filarów naszej cywilizacji, decydujący o jej obliczu i dynamice. Nietrudno wskazać jego korzystne oddziaływanie, zwłaszcza w początkowych stadiach rozwoju – w okresie przewagi potrzeb nad możliwościami ich zaspokajania. Dzięki prawu własności zasady gry o przeterwanie, jaką prowadzimy od setek pokoleń, zostały ustanowione w sposób promujący rozwiązania konstruktywne; rabunki i kradzieże stały się na ogół nieopłacalne w porównaniu do kosztownego przecież procesu wytwarzania dóbr. A tam, gdzie korzystniej jest wziąć się do pracy niż pasożytować, wytwarzane są nadwyżki, tak materialne jak i kulturowe w szerszym znaczeniu. Bez przesady można by uznać prawo własności za kamień węgielny cywilizacji białego człowieka. Upewniają o tym również losy kultur łupieskich, w perspektywie historycznej krótkotrwałych, roztapiających się i asymilujących w podbitych krajach, ze względu na ciężar gatunkowy i bogactwo kultur materialnie ‘samożywnych’. Rozważmy choćby losy Wikingów w Europie północno-zachodniej, Litwinów na Rusi, wreszcie Mongołów.

Im dłużej jednak trwa ewolucja społeczeństwa hołdującego prawu własności, tym więcej ujawnia się niedomagań.

Prawo własności działa pozytywnie w sytuacji niedoborów, stymulując rozwój. Z chwilą jednak dojścia do obszaru równowagi, w którym zasoby wystarczają już do zaspokojenia potrzeb, zaczynają się problemy. Mechanizmy regulacyjne i decyzyjne tak osobnicze, jak i społeczne, są osadzone głęboko we wzorcach ewolucyjnych. Dotyczy to również idei własności, potomka w prostej linii instynktu terytorialnego i walki o pożywienie. A trzeba zauważyć, że biologicznie jesteśmy przystosowani do funkcjonowania właśnie w warunkach niedoborów; życie w stanie zasobności to dla nas terra incognita.

Tymczasem postęp techniczny doprowadził do sytuacji, w której po raz pierwszy nie tylko w historii naszej kultury ale najprawdopodobniej w biologicznej historii gatunku, mamy wszystkiego pod dostatkiem na tak ogromną skalę i nie znajdujemy się pod dyscyplinującą presją przyrody. Owszem, ta planeta widziała kilka stabilnych kultur, wychowujących ludzi do bogactwa i to wcale nie poprzez rozwój materialny lecz poprzez mnogość zdrowych więzi. Aborygeni przed ich zniszczeniem przez Brytyjczyków, niektóre plemiona amazońskie jak lud Yequana opisany w poruszający sposób przez Jean Liedloff jeszcze w latach 70-tych ubiegłego stulecia, kultura wysp Trobriandzkich zbadana przez Bronisława Malinowskiego. Jednak nigdy nie byliśmy tak potężni a przy tym tak bezkarni jak dziś.

W nowych okolicznościach prawo własności działa odmiennie niż poprzednio, prowadzi nie tyle do rozwoju ile do pogłębienia stratyfikacji społecznej. Zjawisko to występowało zawsze, lecz poprzednio mogło być uznane za efekt uboczny, też zresztą nieźle osadzony w dziedzictwie biologicznym z jego różnorodnością predyspozycji, a z naddatkiem kompensowany ogólnym podniesieniem poziomu życia. Teraz jednak postępujące rozwarstwienie jest efektem głównym. Ochrona własności prywatnej, niegdyś działająca na rzecz drobnych wytwórców, mieszczan, chłopów, właścicieli zarabiających pracą rąk i umysłów na swoje utrzymanie, dziś służy umocnieniu przewagi wielkich posiadaczy. Stu trzydziestu członków grupy Bilderberg kontrolujących bodaj 40% światowych zasobów finansowych, gigantyczne grupy kapitałowe transmitujące nadwyżki z całych kontynentów do kieszeni nielicznych, obalające rządy już nawet nie w krajach Trzeciego Świata lecz w starych europejskich demokracjach jak Grecja czy Włochy. Takiej akumulacji władzy nie widzieliśmy nigdy w dziejach.

Motory ludzkiego działania pracują nadal na pełnych obrotach lecz koła buksują.Nie ma racjonalnego powodu, tak właśnie - racjonalnego – by mając powiedzmy pięć miliardów dolarów pędzić żywot na zarabianiu kolejnych dziesięciu. Do zabezpieczenia potrzeb człowieka na całe życie wystarczy dużo mniej. Co więc gna możnych tego świata do stawania się jeszcze możniejszymi? Moja odpowiedź prowadzi do uwarunkowań emocjonalnych, których działanie, wykształcone w mozolnym procesie ewolucji, nie jest już adekwatne do okoliczności. Mamy wszystko czego nam trzeba ale tego nie dostrzegamy. Zarabianie niepotrzebnych pieniędzy jest chorobą cywilizacyjną taką samą jak otyłość; jemy cukry, bo to świetne źródło energii, o które niełatwo w naturalnych warunkach, na naszym instynktownym wyposażeniu znalazła się więc skłonność do spożywania glukozy i fruktozy, za każdym razem kiedy się na nią natkniemy. Dziś mamy pożywienia w bród ale stare instynkty są na to ślepe. Podobnie z możnymi tego świata, zaprogramowanymi jak my wszyscy na gromadzenie dóbr, których i tak im nie zabraknie, troszczenie się o przyszłość dzieci, która nie jest już zagrożona, rywalizowanie o władzę i wpływy, co jest elementem instynktu rozrodczego, choć o względy płci przeciwnej ludzie ci martwić się nie muszą niezależnie od swojej powierzchowności.
 
Szczęśliwie wiemy, że można te uwarunkowania okiełznać, ale czyniono to właśnie w kulturach zorientowanych na stabilność i więzi, nie zaś na zmianę i indywidualizm, jak nasza. Opuszczając w czasach prehistorycznych naturalne miejsce w ekosystemie, wkroczyliśmy na ścieżkę szybkich zmian, by przekonać się po iluś tysiącach lat, że dalej pozostajemy we władzy instynktów, dziś już jednak nie przystających do tego, co sami stworzyliśmy wokoło.
 
Prawo własności wiedzie do akumulacji władzy i bogactwa w stopniu niewyobrażalnym dla przeciętnego człowieka i niewyobrażalnym również dla osiemnastowiecznych teoretyków liberalizmu, poruszających się w koncepcjach drobnej własności prywatnej i osobistej relacji właściciela do majątku i do kontrahenta. W dobie spółek akcyjnych, banków inwestycyjnych i rozbudowanych instrumentów finansowych jesteśmy od tamtych wzorów odpowiedzialności jak najdalsi. Jednocześnie skupianie bogactwa prowadzi do zwijania się gospodarek, gros dochodu płynie do nielicznych, którzy nie są w stanie go skonsumować, a w konsekwencji do ściągnięcia pięniądza z rynku i zmniejszenia popytu. Oto ślepy zaułek instynktu samozachowawczego, który bez należytego zrównoważenia doprowadził do sytuacji absurdalnej – najlepiej przystosowani odnieśli taki sukces, że życie ekonomiczne zamiera. Aby pobudzić popyt pieniądze, które przejęto od zubożałej klasy średniej, pompuje się w nią z powrotem ale już jako pożyczki, których nie będą oni w stanie spłacić. Potem konstruuje się instrumenty finansowe mające ukryć ten fakt przed inwestorami, co doprowadzi po kilku latach do globalnego kryzysu. Ot i mamy scenariusz krachu roku 2008. Pisał o tym Ryszard Bugaj, rozumieją to klasyczni liberałowie, np. Robert Gwiazdowski lub Krzysztof Rybiński.
 
Chciałbym zwrócić uwagę na aspekt zazwyczaj pomijany. Jedną z przyczyn degeneracji wolnego rynku jest fakt, że uznane w nim miejsce – za pośrednictwem tytułu własności – ma jedynie egoistyczna część bazy popędowej człowieka. Z tego punktu widzenia niezmordowana walka lewicy o pomoc socjalną i szeroką budżetową redystrybucję dochodu jest z zasady słuszna. Tragedia ich programu polega na tym, że aby taka pomoc była skuteczna, musi być osadzona w emocjach altruistycznych. Potrzeba nam mądrego współczucia, osobistej relacji dawcy z biorcą, umieszczonej w szerszym kontekście społecznym. Umożliwia to obdarowanemu godne przyjęcie daru, właściwe jego użycie i zwrócenie jego owoców społeczeństwu już w roli dającego, upewnionego o swojej użyteczności i zaradności, zarazem doświadczającego cykliczności, a więc i pewnej umowności ról społecznych. Umożliwia to osobom materialnie bogatszym wymianę pieniędzy na uznanie i poczucie bycia potrzebnym, czyli uzyskanie tych psychicznych zasobów, do których usiłują się obecnie zbliżyć poprzez sprawowanie władzy i kontroli.
 
Niełatwo wyobrazić sobie te postulaty w praktyce współczesnego państwa. Ujawnia się w nim fatalna asymetria egoizm-altruizm. Do wyzwolenia strony egoistycznej znakomicie wystarcza a nawet jej sprzyja atomizacja i zubożenie relacji. Do rozwinięcia i podtrzymania strony altruistycznej trzeba znaczenie bardziej rozbudowanej i subtelnej tkanki społecznej. I znów potykamy się o ograniczenia biologiczne – antropolodzy nie od dziś wiedzą, że człowiek nie jest wstanie utrzymywać więzi z więcej niż około stu pięćdziesięciu osobami. W państwie liczącym miliony obywatel skazany jest w dużej mierze na samotność, ma rodzinę ale nie posiada plemienia, które by go podtrzymywało i zapewniało poczucie bezpieczeństwa. Żywotna część potrzeb pozostaje niezaspokojona środkami, którymi czyniono to przez setki tysięcy lat. Nie zastąpią ich wzniosłe hasła i narodowe wzruszenia. Być może permanentne niedomaganie sfery politycznej wielkich organizmów państwowych spowodowane jest również nieświadomym przeniesieniem na jej teren oczekiwań i tęsknot stosownych dla relacji na bardziej osobistym, plemiennym poziomie, u nas nieistniejącym.
 
Wydaje się, że stajemy w obliczu przesilenia: coraz szybciej krążymy w błędnym kole niezaspokojenia, usiłując uzdrowić się za pomocą przedmiotów. Być może nadchodzi czas, gdy prawo własności trzeba będzie uzupełnić prawem do zdrowych więzi.
miraż
O mnie miraż

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Gospodarka