Wydaje się to dość dziwnym ruchem. W końcu cła podnoszą ceny towarów, co do tego nie ma wątpliwości, zwłaszcza stosowane z takim rozmachem. Po co więc popełniać aż taką głupotę?
Kwestia dogadania się z nakładającym cła. Firmy mają wytłumaczenie dla podnoszenia cen towarów – wiadomo cła, na władzę nie poradzę, muszę wyżywić dzieci. Można tym wyjaśnić wszystko – od cen butów po abonament na telewizję.
Ogłasza się więc wszem i wobec wielkie, patriotyczne cła na wszystko. Ceny rosną. A potem się dzwoni do oclonego kraju i mówi a na to i na to dajemy niższe albo zerowe stawki. Oczywiście ceny zostają te same. Prezesi i właściciele korporacji zarabiają więcej, a ludzie przecież nie będą liczyć czy 100% droższy pomidor wynika z 0,7% cła na sprowadzane warzywa. Dobrze jest tu wprowadzać, obniżać i podnosić cła bez ładu i składu, żeby się publika pogubiła.
Nic więc dziwnego, że dla Trumpa cła to ulubione słowo. Ma czym obdarować swoich kolegów miliarderów bez jawnej korupcji, równocześnie wciskając wyborcom, że to dla ich dobra i muszą znieść „przejściowe trudności”.
Dlaczego więc inne skorumpowane kraje nie wprowadzają ceł? Bo są elementem niszczenia relacji USA z innymi krajami, który najwyraźniej dla Trumpa jest głównym celem wojny handlowej. Ale do rządzenia potrzebuje wsparcia oligarchi, a ta z radością powita wielki strumień pieniędzy płynący od amerykańskich obywateli do ich kieszeni.
Inne tematy w dziale Gospodarka
