Wysłuchałem dzisiejszego" 7. Dnia tygodnia" w Radiu Zet i jestem przerażony postawą - Pożal się Boże! – polityków. Wygląda na to, że kampania przed wyborami prezydenta została zdominowana przez kwestię wsparcia Ukrainy, która pada ofiarą agresji ze strony putinowskiej Rosji. Podstawowym wymogiem tejże kampanii jest, aby każdy z kandydatów na urząd prezydenta zadeklarował, że nigdy, przenigdy nie pomyśli o udziale polskich żaonierzy w obronie napadniętego sąsiada.
Mówcie tak dalej, Państwo „Politycy”. Tylko patrzeć, jak zaczniecie się licytować, kto – jak pani premier Kopacz – jest gotów szybciej schować się z dziećmi w domu, który lada chwila może wylecieć w powietrze trafiony rakietą wroga. Może pójdziecie dalej w swoich postanowieniach, np. „Wykluczamy wsparcie Ukrainy nawet w sytuacji, gdy armia rosyjska po zdobyciu Lwowa będzie zmierzać na Przemyśl, Jarosław, Zamość i Chełm”.
Nie twierdzę, że należy zadeklarować taką ewentualność, ale w sytuacji, gdy jeden z kandydatów postawił eufemiczny znak zapytania w kwestii formy wsparcia Ukrainy przez Polskę, reszta z nich wraz ze swoimi zwolennikami powinna – w interesie polskiej racji stanu – skorzystać z okazji, by milczeć. Jak napisałem wczoraj, polityk, który kategorycznie wyklucza możliwość zatrzymania agresora wespół z napadniętym wcześniej sąsiadem, zanim obce wojska przekroczą granicę jego kraju, tylko okazuje słabość zarówno swoją, jak i państwa, któremu przewodzi lub do którego przewodzenia aspiruje.
Co pomyśli Władymir Putin, słysząc takie deklaracje? Po trupie Ukrainy, czas na jej sąsiadów.