"My Naród" "My Naród"
115
BLOG

Gdyby Rokita był chasydem

"My Naród" "My Naród" Polityka Obserwuj notkę 2

 

 
Jan Maria Władysław Rokita wzbudzał zawsze u mnie ambiwalentne uczucia. Trzeba mu przyznać- miał swoje wielkie pięć minut w komisji rywinowskiej. Wcześniej i później przypominał piłkarza który bardziej ceni drybling niż strzelanie bramek. Tacy piłkarze jednak  wcześniej lub później kończą na ławce rezerwowych lub w najlepszym razie zostają sportowymi komentatorami oglądającymi mecze z trybun dla publiczności.
 
 
Rokita to połączenie subtelnej inteligencji, z charakterologicznymi wadami, które wykluczają polityczną skuteczność. Narcyz z Krakowa przegrał swoją wielką szansę z przeciętnym piłkarzem z Wybrzeża, który stosował metody może mało finezyjne ale zadziwiająco skuteczne. Maksymą Tuska była prosta zasada-pokaż mi rywala politycznego a my  z Nowakiem czy innym Miodowiczem skutecznie go sfaulujemy i wyautujemy z Platformy i nie tylko.
 
Płażyński, Olechowski, Piskorski, Gilowska, Rokita otrzymali od Tuska pocałunek politycznej śmierci… czyli spotkało to każdego, który miał ambicje w PO ciut większe niż bycie wiernym wasalem Donalda. Wcale się nie rozczulam nad losem partyjnych rywali obecnego premiera, a zwłaszcza pierwszej dwójki. Podobnie załatwiono na amen pewnego białowieskiego czerwonego żubra, z innego politycznego stada który zagrażał prezydenckim ambicjom piłkarza z Sopotu. Dlatego kiedy Kaczyński mówił o wilczych oczach Tuska, to parę publicznych osób, głośno tego nie potwierdzając, wiedziało że te słowa Prezesa,  nie są li tylko złośliwą figurą stylistyczną, ale prawdziwą diagnozą umiejętności politycznego kilera. Nieprawdaż panie Cimoszewicz? Szkoda tylko że umiejętności marginalizowania politycznych rywali Tusk praktykował tylko na krajowym podwórku…
 
Nie będę ukrywał projekt polityczny zwany Platformą z Janem Marią czy bez niego, nigdy nie wzbudzał mojego entuzjazmu. Ale łezka w oku się kręci, kiedy wspominam stare dobre  czasy, kiedy polityk trojga imion był  twarzą Platformy, złośliwą, ironiczną ale jednak błyskotliwą oraz inteligentną. Rokita wówczas często irytował swoją pewnością siebie, ach ten niezapomniany bilboard z premierem z Krakowa, czy histeryczny głosik w czasie pamiętnych, popisowych pertraktacji o wyciąganiu o świcie niewiniątek, przez opanowane przez wstrętnych pisowców specsłużby. Jak to wtedy media kibicowały Rokicie, jak nigdy wcześniej czy później.
 
Mimo tych serwitutów na rzecz linii partyjnej, w wykonaniu takiego indywidualisty, trzeba przyznać że Rokita ciągle zyskuje na tle obecnych frontmenów PO. Władysław „Bydło’’ Bartoszewski , Stefan „ Małpiarnia’’ Niesiołowski, Janusz „Wibrator” Palikot, biorąc pod uwagę styl i język tych panów, nie da się ukryć, że mając takich kontynuatorów politycznych filipik przeciwko Kaczorom, to   Jan Maria Władysław robi wrażenie klasyka merytorycznej debaty, a nie działań odwracających uwagę od kolejnych wpadek rządu. Czy dla odmiany mających na celu, przykrycie szumem informacyjnym działań opozycji.
 
Po tym przydługim wstępie którego nie mogłem sobie odmówić czas przejść do meritum mojego wpisu. Incydent monachijski jest bagatelizowany przez naszych admiratorów przyjaźni polsko-niemieckiej, czy żeby być precyzyjnym zwolenników bezinteresownej miłości do Niemiec. Lub mówiąc bez ogródek, partii berlińskiej lub jak kto woli pruskiej w Polsce. Łatwo tłumaczyć zaistniałe w Monachium zdarzenia, charakterologicznymi przywarami państwa Rokitów czy powszechnie znaną ekstrawagancją tych słynnych krakowskich ”kapeluszników”. Tylko to tak naprawdę niczego nie wyjaśnia. Ba, dodaje co najwyżej pewnego dodatkowego, pikantnego, krakowskiego smaczku tej aferze. Bo, na ekscentryczność mają placet tylko, inne nacje.
 
 
Polacy z tolerancji na zachowania nazwijmy to ponadstandardowe są wykluczeni. Szkocki dżentelmen w kraciastej spódnicy ze swoją lady w kapeluszu wielkości XXL, mogliby na  pokładzie niemieckiego samolotu liczyć na dużo większe zrozumienie, nawet w sytuacji kiedy kolekcję swoich parasoli zostawiliby w miejscu nazwijmy to niestosownym, czyli w samej klasie biznes. Uznano by to co najwyżej, za niegroźne  dziwactwo, i jeśliby doszło w ogóle  do   interwencji personelu pokładowego, to takowe działania byłyby oczywiście dyskretne i taktowne.  Cały incydent zakończyłby  się na złośliwej konwersacji między niemieckimi stewardessami, jacy to  ci Brytyjczycy skąpiradła i dziwacy.
 
Wyobraźmy sobie inną hipotetyczną sytuację na pokładzie samolotu Lufthansy. Małżeństwo chasydów wraca via Monachium do Tel Awiwu z pielgrzymki do grobu cadyka w Górze Kalwarii. Stewardessa wiadomych linii, ma tak zwany zły dzień, wszystko ją irytuję i drażni. Para ortodoksyjnych Żydów postępuje jak nie przymierzając Jan Maria Rokita z małżonką. On bez ceregieli kładzie obydwa płaszcze w klasie wyższej, a po grzecznym pouczeniu wdaję się w pyskówkę swoim łamanym angielskim, a jego małżonka po niemiecku próbuje załagodzić niezręczną sytuację.
 
 
Pracownica Lufthansy jak już powiedzieliśmy ma swój feralny dzień, interweniuję u kapitana a ten nie wiedzieć czemu, też ma tego dnia zaćmienie umysłu i zgłasza jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z możliwych perturbacji, pokładowy eksces lotniskowej policji. Poprzednie zdanie jest więcej niż hipotetyczne. Stewardessie która znalazłaby się w konfrontacji z upartym, ortodoksyjnym Żydem szybko zapaliłaby się w głowie czerwona lampka- stop.
 
Kapitan udałby się w takiej gardłowej sprawie, nie zadowoliłby się tylko opinią swojej podwładnej, i osobiście ruszyłby tyłek, żeby uniknąć międzynarodowego skandalu, zacząłby mediację, a krewkiej pracownicy profilaktycznie zakazałby zbliżać się do poirytowanego pasażera. Dla świętego spokoju, bez wnikania w szczegóły, wyraziłby ubolewanie i przeprosił ekscentryczną parę. Taki byłby najbardziej prawdopodobny finał płaszczowego incydentu z udziałem chasydzkiego małżeństwa. Załóżmy, wszak wolno nam się ponieść literackiej fantazji, że jednak stewardessa i kapitan  Lufthansy naprawdę zwariowali i postępują konsekwentnie wobec żydowskiej pary tak, jak wobec  Jana i Nelly Rokity.
 
Wezwana policja na pokład samolotu do Tel Awiwu, idzie na miękkich nogach do tej interwencji przeklinając w duchu ten parszywy dyżur. Podjeżdżają pod samolot z nadzieją, że  sprawa jest błaha, że być  może to tylko, jakiś podpity polski pielgrzym do Ziemi Świętej, dopuścił się jakiegoś antysemickiego wyskoku, na który trzeba będzie pryncypialnie, zgodnie z niemiecką praworządnością zareagować.
 
Wtedy w marzeniach sprawa może się okazać banalnie prosta, można wtedy bez ryzyka,  wykazać się  czujnością i zostać pozytywnymi  bohaterami mediów w Niemczech, w Polsce i na kilku jeszcze  kontynentach. Niestety po wejściu na pokład funkcjonariuszy, sprawdzają się ich najgorsze przewidywania. Wezwano ich, żeby zastosować przymus bezpośredni wobec obywatela Izraela. Dowódca policyjnej ekipy, wobec powagi sytuacji klnie w duchu, jakie to kretynki i kretynów zatrudnia narodowy przewoźnik. Nie namyślając się długo. wobec powagi zaistniałej sytuacji, dzwoni do swoich zwierzchników. Po chwili całe dowództwo policji, z komendantem głównym na czele, jest postawione na nogi.
 
Powiadomiony natychmiast prezes Lufthansy, służbowa awionetką w piżamie w trybie pilnym leci do Monachium. W drodze najpierw pisze tekst przeprosin w imieniu firmy za podległy mu personel. Zapowiada również w przygotowanym oświadczeniu dla prasy wyciągnięcie najsurowszych konsekwencji wobec winnych. Wie przecież już, to co  profesjonalne służby dyplomatyczne błyskawicznie ustaliły i poinformowały go, że pechowy pasażer to niedoszły premier Izraela a jego małżonka jest deputowaną do Knessetu. Minister spraw zagranicznych Niemiec kazał przygotować sekretarzowi tekst oświadczenia dla dziennikarzy z wyrazami ubolewania z powodu skandalicznego incydentu w Monachium.
 
Mam dużą wyobraźnię,, ale dywagowanie o skuciu i wynoszeniu przemocą polityka izraelskiego z pokładu niemieckiego samolotu pachnie, tandetną literacką grafomanią. Ciągnięcie wątku kolejnych Niemców, których tak zaćmiło że potraktowali niedoszłego premiera z Tel Awiwu tak jak Rokitę rozumowi i doświadczeniu bluźni. Jan Rokita to rogata i niekonwencjonalna dusza. Jego małżonka walcząca w mediach o dobre imię swojego Janka, na pewno w czasie samolotowej scysji, napomknęła po niemiecku o pozycji męża i swoim mandacie poselskim. Na niemieckim personelu zrobiło to pewnie takie wrażenie, jakby ktoś się przechwalał godnościami i tytułami jakiejś europejskiej kolonii na Karaibach, czy któregoś, dawnego południowoafrykańskiego bantustanu. Dlatego lotniskowe przygody enfant terrible polskiej polityki, partia berlińska dla niepoznaki zwąca się europejską, chce wcisnąć w wąskie ramy wydarzenia o obyczajowym tylko kontekście.
 
O którym natychmiast należy zapomnieć, kiedy tylko opadnie tabloidowa piana. Postkolonialna mentalność tych osobników szukających kolejnego suwerena, po raz kolejny dała o sobie znać, z dodatkowym klimacikiem rodem z polskiego piekiełka. w postaci nieukrywanej satysfakcji, iż spotkało to nielubianego autora hasła –Nicea albo śmierć. My Polacy nie potrafimy się szanować, donosy do europejskich mediów, na swoich politycznych konkurentów, dokonywane przez osoby uważające się za moralny wzorzec, to polska norma. Tradycja tajnych i jawnych współpracowników zobowiązuje. Tak samo włażenie w dupę większym i mniejszym europejskim potencjom, to stały fragment gry pewnych środowisk. No cóż, to zachowanie od dziesięcioleci wyuczone i praktykowane w ramach tej postkolonialnej postawy. 
 
 Z szeroko rozumianego platformianego kręgu politycznego, tylko Rokita sprawiał wrażenie, że nie jest zarażony tym postkolonialnym bakcylem. Incydent monachijski uzmysłowił jednym, a potwierdził drugim  skrzętnie ukrywaną prawdę, o protekcjonalnym, elegancko to ujmując traktowaniu Polaków w tak zwanej zjednoczonej i oświeconej Europie. Niemcy wiedzą, że  Polaków trzeba wychowywać kajdankami i pałką, tak jak w starych patriarchalnych czasach wychowywano niesforne dzieci z gorszych rodzin oraz dzikusów w koloniach. Nie udało się nam przebić ze swoją opowieścią tragicznym polskim losie, do niemieckich i europejskich elit o bezmyślnych, przeżuwających medialną papkę  masach nawet nie wspominając. To teraz trzeba cierpieć z wypisanym na czole stygmatem złodziejstwa, wstecznictwa i polskich obozów koncentracyjnych.  
 
Gehenna polskich Żydów jest częścią masowej świadomości pod każdą szerokością geograficzną. Los ich polskich sąsiadów jeśli jest znany to  głównie z przekłamań. Nasi przewodnicy prowadzący polskie stada do Europy, postawili na amnezję, obawiając się erupcji staroświeckich postaw godnościowych, które mogą im utrudnić brylowanie na berlińskich i brukselskich salonach w roli cywilizatorów zabobonnych dzikusów. Nie stworzyliśmy polskiego Muzeum Wojny i Okupacji. Za to pewnie uda się Tuskowcom zrobić „ekumeniczne” muzeum II wojny światowej, gdzie zrówna się cierpienia ofiar i katów oraz totalitarnych agresorów z obrońcami wolności w imię wspólnej europejskiej historii.. Sami jesteśmy winni sytuacji, kiedy świat bezmyślnie kupuje od lat opowieść o dobrym naziście Schindlerze, nie wiedząc nic o Irenie Sendlerowej.   
 
 
Kto jest winien temu że najbardziej znanym bohaterem antyhitlerowskiego ruchu oporu w Ameryce i Europie staną się po ostatnich hollywoodzkich superprodukcjach bracia Bielscy i pułkownik Staufenberg i gdzie nikt nie będzie znał rotmistrza Pileckiego i bohaterów powstania warszawskiego. Nasze postkolonialne elity są niezdolni do artykulacji i obrony polskiego punktu widzenia  w dyskursie wielkich tego świata. One nadają się tylko do roli pasa transmisyjnego, bez szemrania przenoszącego idee, wartości i ustalenia z centrum do polskich peryferii.   Jeśli godzimy się z rolą podrzędną w międzynarodowej rywalizacji w takich kategoriach jak pamięć, szacunek i znaczenie, to nie dziwmy kolejnym zdarzeniom pokroju monachijskiego.
 
Bo w takich incydentach bez woalu politycznej poprawności, wychodzi nasze podrzędne miejsce w europejskim szeregu. Niemcy w takich na pozór błahych historiach, odkrywają swój rzeczywisty pogląd na Polaków i nie ma on wiele wspólnego z deklarowanymi , bombastycznymi hasłami o uwolnieniu się z nacjonalistycznych uprzedzeń i stereotypów. W Monachium jak w soczewce skupiła się niewykorzeniona niemiecka ksenofobia, do niedawna skrywana ze względu na powojenną świadomość, że Niemcom jednak mniej wolno. Takie przesądy w Niemczech powoli się kończą- Niemcy ponad wszystko, teraz to hasło nie artykułowane jeszcze głośno sprzedaję się  w nowym europejskim opakowaniu.
 
Ta staro-nowa niemiecka mentalność wobec wschodnich sąsiadów nasila się w ostatnich latach w polityce, mediach oraz w relacjach nazwijmy to bezpośrednich w rodzaju -Polak na pokładzie. Można odnieść wrażenie jakby Niemcy chcieli odreagować teraz narzucone im zewnątrz przez aliantów ograniczenia. Politykę niemiecką jeszcze można od biedy zrozumieć- pilnują interesu narodowego i tego się nie wstydzą. Gorzej że w wymiarze społecznym, zabiegając o głosy wyborców sięga się coraz częściej do resentymentów i uprzedzeń cywilizacyjnych i narodowościowych .
 
Może by nasze dyżurne autorytety moralne zaprotestowały na pewnych łamach?  Bazując na antymerykanizmie Schroder wygrał wybory. Projekt Centrum Przeciw Wypędzeniom dostarcza głosów chadecji. Niemieckie media jeżdżą po prezydentach Polski i Czech jak po starej kobyle, ku satysfakcji niemieckiej opinii publicznej. O wyczynach niemieckich europarlamentarzystów w Pradze można powiedzieć tylko tyle, że ton byłby właściwy, gdyby ten kraj ciągle był Protektoratem Czech i Moraw. Niemcy chętnie wystawiają dzisiaj rachunek za powojenne przesiedlenia. Ale to dziwny rachunek krzywd. Impet niemieckich roszczeń, idzie przeciwko Polakom i Czechom. Rosjanie z tej listy niemieckich krzywdzicieli są wyłączeni. Bo Rosjanie to nie postkolonialna II liga, tylko światowa ekstraklasa, a takie drużyny mogą bezkarnie wypędzać i to nawet Niemców.
 
Ponadto mogą się przydać do stabilizacji naszej części Europy według najlepszych bismarckowskich tradycji.  Starają się tego nie zauważać polscy stypendyści niemieckich fundacji. Profesorowie i o mało co profesorowie dorabiają na chałturach w Niemczech, pilnując każdego słówka, które wypowiedziane nieopatrznie, mogłoby pozbawić jednego czy drugiego delikwenta ich niemieckich konfitur. Sam jestem posiadaczem tłumaczenia takiego wykładu, który dosłownie powala….antypolonizmem i który inaczej Ne można określić jak narodowa apostazją.
 
Dworowałem sobie z Rokity, że winnym jego pecha był niewłaściwy paszport w kieszeni, i niewłaściwe położone w gorszej części Europy peryferyjne  lotnisko w Krakowie. Jako chasyd byłby na razie, dużo bardziej bezpieczny na pokładzie niemieckiego samolotu. Na razie, bowiem Niemcy zadziwiająco szybko strząsają z siebie odpowiedzialność za zbrodnie i tragiczne skutki II wojny światowej. Holokaust jest jeszcze publicznym dogmatem ale już trwają podziemne ruchy tektoniczne, aby traumę i tej zbrodni wrzucić a niepamięć. Stefan Chwin wspomina w wywiadzie podsłuchaną rozmowę starych Niemek narzekających na marnotrawstwo cennego placu w centrum Berlina na pomnik Holokaustu.
Lepiej było ich zdaniem wybudować jakiś hotel. Niemcy wybierają przyszłość. To ciekawy i jakby skądś znajomy wybór. Tak zwykle wybierają ci których przeszłość jest do przykrycia zasłoną milczenia.
 
Rokita jest ciekawym przykładem polityka zadziwiająco nieskutecznego, który ma zadziwiające zasługi. Bardziej niż walcem który miażdży przeciwników czy oponentów jest swoistym sejsmografem, który wyczuwa nowe trendy i udaje mu się z diagnozą docierać do opinii publicznej. To on wyartykułował dążenie do podmiotowości polskiej polityki zagranicznej krzycząc-Nicea lub śmierć. Wyszydzono go za to niemiłosiernie. Ale ten krzyk uzmysłowił przynajmniej części naszych rodaków rzeczywisty fakt że Unia to nie tylko piękny projekt ale również twarda gra interesów gdzie trzeba się twardo targować, zapominając o syndromie brzydkiej panny bez posagu. Drugi raz stał się twórcą nowych trendów podczas komisji rywinowskiej, kiedy dokonał wiwisekcji patologii III RP stając się jednym z ojców połowicznego przełomu 2005 roku.
 
Opinia publiczna w znacznej mierze dzięki Rokicie została wybita ze swoistego samozadowolenia sterowanego przez media na temat rzeczywistego stanu rzeczy w państwie. Lot państwa Rokitów z Monachium do Krakowa może stać się podobnym fenomenem. Może wreszcie polsko-niemieckie relacje i ich społeczne uwarunkowania przestaną być wreszcie swoistym tematem tabu. Może zacznie się autentyczna debata zamiast dobrosąsiedzkich zaklęć, które zupełnie nie przekładają się na rzeczywistą politykę. Dlaczego zadekretowane pojednanie skrzeczy ?
 
Jak wyjaśnić taki dziwoląg , jakim jest polityka niemiecka polityka wobec Polski i państw naszego regionu. Polska i Niemcy są sojusznikami w ramach NATO, członkami Unii Europejskiej a jednocześnie relacje naszego zachodniego sąsiada z Rosją są nie tylko cieplejsze ale również nabierają charakteru strategicznego. Dziwny to zaiste sojusznik. My Polacy mamy w pamięci najdziwniejszy sojusz w naszej historii. W czasie Sejmu Wielkiego ,reformująca się Rzeczypospolita przepoczwarzająca się z rosyjskiego protektoratu w niezawisłe państwo zawarła sojusz z Prusami… Zamiast sojuszniczej pomocy w 1792 doczekaliśmy się rok później II rozbioru, dokonanego przez Prusy i Rosję.
"My Naród"
O mnie "My Naród"

Ciekawy, idący pod prąd, odporny na mody byle jakie. Krytyczny, wybierający z tradycji sprawdzone wartości.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka