M.Sobiech M.Sobiech
132
BLOG

Krótka uwaga na temat fanatyzmu

M.Sobiech M.Sobiech Socjologia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Od początku prowadzenia tego małego bloga (a realnie-życiowo od dużo dłuższego czasu), robię co mogę, aby oderżnąć łeb owej hydrze przebrzydłej, jaką jest fanatyzm. Uświadomiłem sobie jednak, że nigdy nie zdefiniowałem dokładnie tego, co przez ten termin rozumiem, dlatego też śpieszę z korektą. Otóż pod terminem fanatyzm rozumiem sposób wyznawania poglądów, który wyklucza (z jakichkolwiek względów) dialog i porozumienie z innymi opcjami.

Niby rzecz mała, a jednak niemała. Zapewne większość czytelników pokiwa głową i powie (jako salonowi eksperci od wszystkiego): „No tak, pewnie. Co w tym odkrywczego?” No, ale jednak jeśli popatrzy się na naszą debatę publiczną, chyba jednak coś w tym odkrywczego jest, bo właściwie nikt w ten sposób nie myśli. Większość „dyskusji” jakie się w Polsce toczą, nawet na poziomie naprawdę wysokim, sprowadza się do piętnowania nie SPOSOBU wyznawania pewnych idei, ale samych idei. Katolicy atakują republikanizm, republikanie (czy raczej ich współcześni spadkobiercy) – katolicyzm, prawica lewicę, lewica prawicę, no i tak każda praktycznie dyskusja nad jakimś problemem kończy się okopaniem na wcześniej zajętych pozycjach w przeświadczeniu, że ci „inni” są z natury groźni, zamknięci i chcą nas ograniczać, bo wyznają takie głupie ideały. I tutaj właśnie tkwi problem, bo sam taki sposób „rozmowy” świadczy o… fanatyzmie; ale bynajmniej nie tej drugiej strony.

Prawda jest bowiem taka, że kwestia fanatyzmu nie należy do sfery stricte intelektualnej, ale moralnej. Oczywiście, są wyjątki. Bywają takie idee, których nie da się wyznawać w sposób otwarty i przyjazny innym. Ale takich jest niewiele. W ogromnej większości wypadków, ta sprawa jest, że tak powiem, nieuregulowana; no i tak też różne pomysły na życie można wyznawać albo w sposób „twardy”: wykluczający, zamknięty, agresywny, „jedynoprawdziwościowy” (wtedy właśnie mamy do czynienia z fanatyzmem) – albo pokojowy, przyjazny, humanistyczny i inkluzywny. Chodzi tutaj właściwie o poziom emocjonalny, o pewną wrażliwość i zdolność do empatii, która może stać się udziałem każdego: katolika, protestanta, buddysty różnych szkół, muzułmanina, hinduisty – i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Nie ma tutaj żadnej reguły i dlatego też każdy przypadek trzeba rozpatrywać indywidualnie.

Obserwacja ta jest w gruncie rzeczy oczywista i niezmiernie ułatwia życie. Zdanie sobie sprawy z tego faktu jest jak powiew świeżego powietrza. No, ale jednak niewielu tylko (jak się zdaje) ją czyni. Dlaczego? Czy są tu jeszcze jakieś inne przyczyny, poza ludzką głupotą?

Otóż wydaje mi się, że są, a raczej jest – jedna. Ta mianowicie, że przyjmując niefanatyczny, otwarty sposób bycia, godzimy się z faktem, że na pewno nie uda nam się wszystkich przekonać do naszego poglądu. I nie chodzi tu bynajmniej o tak modny obecnie relatywizm, chociaż faktycznie jego pokusa jest w tej sytuacji bardzo można – nie. Ale po prostu o to, że uznając, do czego mam prawo, że uchwyciłem pewną część prawdy o świecie, to inni uważają, że leży ona gdzie indziej – i też mają do tego prawo. I choć się z mojego punktu widzenia mylą, doświadczenie wskazuje, że – z tej lub innej przyczyny, a może w ogóle bez – swojego zdania nie zmienią. Owo uświadomienie sobie owego „pluralizmu de facto”, jak go nazywał największy pluralista katolicki, Jacques Maritain, bywa bolesne, ponieważ sprowadza nas na ziemię. Z tego właśnie powodu, wielu ludzi po prostu nie chce go sobie uświadomić. Wolą tkwić w fantazji, w której świat się (na przykład) „nie nawraca”, bo jest zepsuty i wydany Szatanowi, oni zaś lśnią jako ostatni sprawiedliwi. Trzeba jednak uświadomić sobie, że idee mają konsekwencje – i że taka wizja świata również będzie do czegoś prowadzić, a właściwie, to już prowadziła. Nie jest bowiem przypadkiem, że WSZYSTKIE grupy wyznaniowe czy ideowe (tak, tak -- ateiści też), ze szlachetnymi wyjątkami kilku wyznań gnostyckich, mają w swojej historii haniebne epizody nietolerancji, nienawiści i fizycznej eksterminacji przeciwników. I wydaje mi się, że gdyby zaczynać debaty poglądowe od tego właśnie, to byłyby one choć trochę bardziej owocne.

No i na tym możemy zakończyć tę naszą notatkę. Nie wyrokuj, nie nadymaj się, nie wywyższaj, nie krzycz na innych… W sumie, to aż boli ten banał, z którym zostajemy. No, ale jednak powiedział pewien chrześcijański pisarz – człowiek o bardzo wyrazistych poglądach, ale bynajmniej nie fanatyk – że ostatecznie każde słuszne rozumowanie kończy się truizmem, więc może to i dobry znak? Tak czy inaczej, pokoju i szczęśliwości wszystkim.

Maciej Sobiech

M.Sobiech
O mnie M.Sobiech

Pacyfizm, anarchopacyfizm i krytyka społeczna. Dumny członek Peace Pledge Union i War Resister's International. Żyję w świecie 4D: degrowth, dystrybucja, demilitaryzacja, demokracja.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo