Miałam kiedyś kota. Był strasznie dziki i, kochając mnie, bardzo mnie ranił. Do bólu, do krwi. Do dziś dnia, a wszystko skończyło się kilka lat temu, nie do końca wiem, co nas tak naprawdę łączyło. Kiedy go poznałam wydawało mi się, że to jest właśnie ta wielka miłość, o której, odkąd byłam dzieckiem, wszyscy mi opowiadali. Wielka wierna dobra miłość.
Szybko okazało się, że chyba jednak nie tego szukaliśmy, nie siebie.
Ja byłam ciągle zajęta, w nieustannych rozjazdach, w bieganinie spraw małych i wielkich, w poszukiwaniu i ucieczce. A on, na początku chciał nawet czekać, ale jak długo można się ćwiczyć w cierpliwym oczekiwaniu czegoś, co może nigdy nie przyniesie spełnienia?
Kiedy pojawił się ktoś trzeci, oboje byliśmy zaskoczeni. Mimo niewątpliwych braków, jakie odczuwaliśmy będąc razem, żadne z nas nie chciało z drugiego rezygnować. Może przyjaźń, którą odkryliśmy w miejscu miłości, była ważniejsza, a może była to kwestia przyzwyczajenia…
Zawsze lubiłam zwierzęta. Wcześniej przez długie lata miałam psa.
A kiedy pojawił się kot…
- Czy kota można oswoić? – zapytała.
- Tak – odpowiedział – oswoić można, ale powiedzieć, że się go ma – nigdy!
I przytulając się, cichutko zamruczał, a potem odszedł…
... moich słów Nasiona spadły na suchą Glebę i nie wyrosły. To moja wina. E.M.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura