Do filozofii mam szacunek, ale nie nabożny. Głównie z powodu, że jest środkiem nie celem. Dlatego ilekroć przypomni mi się, że ostatecznym celem jest śmierć, szacunek mimo wszystko mam jakby większy. Zbawiony nie będę, wystarczać mi muszą zatem środki. Coś co ułatwia działanie. W szerokim tego rozumienia zakresie. To, że kiedyś będę tylko nawozem, nie powinno odbierać mi przyjemności z cieszenia się z np. bogactwa i życiodajności przyrody, zanim oczywiście ona sama stanie się nawozem.
Żyję więc w symbiozie z przyrodą i staram się żyć w symbiozie z przyrodą ożywioną. Czyli np. z chłopem produkującym żywność. Z chłopem produkującym religię już mniej, bo z jakiegoś powodu lepszy kontakt mam jednak z chłopem produkującym filozofię.
Mógłbym teraz filozoficznie kilka zdań się cofnąć, próbując wykazywać, że mam jednak cel, a jest nim życie w symbiozie z przyrodą, ale musiałbym zmienić podejście filozoficzne. A więc może i zmienić tzw. szkołę filozoficzną, których przecież jak psów. Dlatego te szkoły filozoficzne zmieniam jak rękawiczki. Nie da się korzystać z jednej, bo gdy tylko w jakiejś zdarza się jakaś dziura, to druga zaraz to wykorzystuje.
A psy mam dwa. Czarnego i białego. Mam je w zasadzie tak, jak one mają mnie. Żyjemy pod jednym dachem, jadamy prawie z jednej miski. Obserwuję je czasem i one też wykazują różne filozofie. Choć i niemało podobieństw. Faworyzuję czarnego i zarazem pracuję nad tym. Czasami ulegam temu, że białego uznaję za mniej dobrego.
Z powyższego można by sądzić, że mógłbym uchodzić za zwolennika złotego środka, którego reprezentantem był znany niektórym Arystoteles. Postać dość barwna. Troszkę relatywizmu, sporo wyrozumiałości dla ludzkich słabości, unikanie skrajności. Ale i uważanie za człowieka wyłącznie mężczyznę, a niewolnictwa za emanację demokracji. Mogło to wynikać u tego filozofa z tego, że tolerancyjny i wyrozumiały był dlatego, że wszystkich uznawał za niedoskonałych, więc niestety wymagających zniewolenia.
Moje psy uczą mnie jednak, że zniewolenie powinno mieć jakieś granice. Oczywiście i takie, by zniewolony jak najmniej odczuwał zniewolenie. To z kolei prosta droga do tego, by zniewalanie innych maksymalnie ograniczać. Czy jednak można być zwolennikiem 'złotego środka' uważając kobietę, kota lub psa za kogoś gorszej kategorii?
Pewna kobieta oskarżyła ostatnio pewnego mężczyznę o obrzydliwość, bo ujął się za ofiarami przestępców seksualnych wywodzących się z łona Kościoła katolickiego. Odmawia mu zarazem bycia miłującym bliźnich chrześcijaninem. A ponadto, już nie wprost, niekierowania się arystotelesowskim Dobrem.
Nie chcę bynajmniej doprowadzać do jakiegoś konfliktu między ową kobietą a Arystotelesem. To sprawa między nimi. Nie chcę też pytać owej kobiety, dlaczego niereagujący na krzywdę innych jest dla niej kimś lepszej kategorii, niż ofiara krzywdzenia, bo oczywiście zasunie mi arystotelesowskim Dobrem.
Dlatego chciałbym tylko usłyszeć od kogokolwiek, co jest właściwie tym Dobrem, które działanie każdego stającego w obronie ofiar kościelnych przemocowych drapieżców pozwala nazywać działaniem obrzydliwym. Co to za metafizyczna substancja?
Inne tematy w dziale Społeczeństwo