W połowie tygodnia w mazowieckiej wsi Przypki dokonał się cud. Jednak nie pospolity, podpierany jakąś pastuszkowatą gadaniną, lecz potwierdzony prawdziwym czynem i prokuratorskimi pieczęciami. Wieś Przypki miała zaszczyt dostąpienia ceremonii ofiarnego oddania życie za wiarę. Ceremonii dokonywał szanowany lokalny kapłan. Na codzień szeregowy sługa polskiego Kościoła rzymskokatolickiego, zawiadywanego przez cieszących się największym zaufaniem czterech już kolejnych papieży i jednego prezesa arcykardynałów toruńskich.
Wydarzenie to można odczytywać jako osobiste zejście samego ducha świętego, który poprzez wejście w osobę odważnego kapłana (jak i ofiarnie posługującego mu) pokazał, że prawdziwa wiara nie idzie na żadne kompromisy. Uwierzyłeś, będziesz błyskawicznie zbawiony. Duch ten wszedł więc zaraz po swoim zejściu zarówno w mistrza ceremonii, jak i w ofiarowującego swe życie, który skądinąd wywodzi się ze znanej z największej szczodrości wobec Kościoła grupy społecznej tzw. pielgrzymów bezdomnych. Donatorów, bez których dzisiejszy Kościół bez wątpienia nie wyglądałby tak, jak obecnie wygląda. Jak i jego flota transportowa.
Czy wydarzenie to jakiś szczególny znak? Czy dostajemy wiadomość, że coś się w tzw. życiu religijnym Polaków niezwykle ważnego dzieje?
https://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/7,54420,32130212,zarzut-zabojstwa-dla-ksiedza-spod-tarczyna-mial-zadac-ciosy.html
Inne tematy w dziale Społeczeństwo