Znowu salonowa gównoburza z niczego. A wygląda, że przez tę dyżurną nadgorliwość, to i robienie przez katoprawicę z osobistego przecież idola, rozkochanego we własnej wielkości niczym jakiś Stanisław Anioł taniego efekciarza.
Siłą tego przedniego żartu sytuacyjnego Karola Wojtyły jest tyleż prostota, co i jego uniwersalność. Nie mam wątpliwości, że nie tylko ja odebrałem to jako świadomy prześmiewczy cios w swoistą branżową faraońszczyznę. Czuć tu zarazem skromność i pokorę, jak i zdrowy humor i zwykły dystans do siebie. Mimo, że literacko aktorskie talenta wadowickiego księdza niespecjalnie nadążały za ambicjami, to happenerem był przecież nie najgorszym. Do czasu oczywiście, bo skądinąd swoje zejście ze sceny ewidentnie przespał.
Tym bardziej więc martwi odbiór tego gestu jako wyłącznie manifestowania egzaltowanej fanfaronady, z której potem można się już tylko głośno śmiać. No bo tylko taką interpretację narzuca odczytywanie powtarzania tego żartu przez kogokolwiek innego, jako wyłącznie szyderstwa z Lolka Wojtyły. Jeśli z czegoś szydził minister Siwiec, to z tego samego szydził i papież Wojtyła. A jeśli nie daj bóg Wojtyła z faraońszczyzny jednak by nie szydził, to tym bardziej ktoś inny jednak powinien. Za żartującym Wojtyłą było i będzie miliony podobnych Siwców. Uniwersalność i ponadczasowość tego gestu jest symboliczna. Przed Wojtyłą też całowano ziemię niezliczoną ilość razy. Szydzono tymi milionami ucałowań niejako profetycznie? Wiedziano dodatkowo, że fanatyzm wojtyliańskich groupies rościć będzie sobie prawa na wyłączność publicznego odgrywania żartu?
Sami nieraz całujemy jakiś miły sercu geograficzny zakątek, morze, góry, czy też by się zanadto nie schylać, np. tylko drzewo. Wszak natura, to właśnie największa na tym świecie świętość. Człowiek do niej tylko jako jedno z niezliczonych ziarenek należy.
Jest to też gest zwykły radości. Ulgi, że jesteśmy w bezpiecznym miejscu. Szacunku i pokory wobec natury
Przy okazji spróbujmy sobie wyobrazić, jak budapeszteńskie lotnisko całować musiał ścigany przez polski wymiar sprawiedliwości Ziobro, lub też jak jego żołnierz, dokładnie niejaki Schmidt, witał wręcz ratującą mu jego hejterski tyłek białoruską ziemię. Czy z kolei wyobraźmy sobie Morawieckiego, całującego te (zachachmęconych z jakimś księdzem) kilka hektarów polskiego majątku publicznego już jako swoje.
Także jeśli nie musimy, nie róbmy z biednego Wojtyły jeszcze większego bufona i megalomana, niźli nimi faktycznie był. Bo zdarzało mu się w tym katolickim całowaniu wszystkiego i wszystkich błysnąć czasem przecież całkiem udanym żartem.

Inne tematy w dziale Polityka