
ci "zatroskani o interesy Rosji na Ukrainie" to prawdopodobnie ci, którzy zwracają jedynie uwagę na co najmniej znaczącą obecność piewców zbrodniarzy od Bandery & spółki wśród sił przewodnich rewolucji na Ukrainie, i...apelują przynajmniej o rozwagę.
A sam przykład przywołany z przeszłości przez dzielnych salonowych rewolucjonistów...
***
"Pomimo wyraźnego braku sympatii dla Niemców wśród Polaków Kongresówki wielokrotnie sugerowano w Berlinie w pierwszych tygodniach wojny [1914] wywołanie tam powstania (44), próbując tego ze strony niemieckiej również przy pomocy legionów polskich. (45). Było to częścią ogólnego programu rewolucyjnego przy pomocy którego Niemcy chciały osłabić Rosję carską (...).
Niemcy dążyli do tego, aby wywołać powstanie narodów zamieszkujących kresy cesarstwa rosyjskiego, oderwać je od caratu i poddać własnej hegemonii, jako podporządkowane sobie państwa buforowe lub ziemie anektowane. (...)
(...) w lecie i w jesieni 1914 r. Niemcy próbowali wywołać w Kongresówce rewoltę Polaków przeciw Rosji.
(...) Wraz ze skonkretyzowaniem aspiracji niemieckich wobec prowincji bałtyckich w 1915 r. i wobec Ukrainy co najmniej od r. 1917 zwiększyło się znaczenie strategiczne Polski jako kraju położonego w sąsiedztwie względnie na szlakach wiodących w kierunku północno- i południowo-wschodnim, na ziemie pomyślane jako nowe strefy [niemieckiego] panowania."
Geiss, Imanuel (1931-2012). (Der polnische Grenzstreifen [Polski pas graniczny], 1914-1918 : ein Beitrag zur deutschen Kriegszielpolitik im Ersten Weltk, Lubeka (NRF/RFN), 1960.)
W całkowitym przeciwieństwie do oficjalnej propagandy wojska niemieckie, a później administracja traktowały Kongresówkę nie jako kraj wyzwolony, a w przyszłości sprzymierzony, lecz stale jako podbity kraj nieprzyjacielski. Nawet Beseler, podający się chętnie za "ojca kraju" i najintensywniej zabiegający o pożądany sojusz polsko-niemiecki, dał to na wewnątrz wyraźnie do zrozumienia (67 - Werner Conze, Polnische Nation, s. 115, bardzo drastyczne wypowiedzi Beselera o Polakach).
Odpowiadało temu postępowanie Niemców w Kongresówce. Zaraz z początku wojny bezwzględna akcja wojsk niemieckich przeciw polskiej ludności cywilnej w Kaliszu wywołała grozę wśród Polaków nie wyłączając antyrosyjsko nastawionych polskich legionistów (68). Niszczenie kraju w czasie odwrotu nie było wcale przywilejem Rosjan, gdyż Niemcy wycofując się np. spod Warszawy późną jesienią 1914 r. również systematycznie niszczyli linie kolejowe, mosty i drogi, aby zahamować pochód Rosjan (69), myśleli również o zalaniu polskich kopalń węgla (70).
żródło j.w.
Na samym początku I wojny światowej, dnia 2 sierpnia 1914 do Kalisza wkroczyły wojska niemieckie. W dniach 7 – 22 sierpnia 1914 z niewyjaśnionych przyczyn ostrzelały one, zbombardowały i później podpaliły bezbronne miasto. Jak się powszechnie uważa, prawie całkowitego zniszczenia Kalisza dokonały oddziały pod dowództwem majora Hermanna Preuskera; istnieją jednakże źródła wskazujące jako sprawcę pułkownika Hoffmana z Landwehr-Infanterie-Regiment Nr 7[33]. Spaleniu uległ m.in. gmach ratusza i teatru. W gruzach legło 95 proc. zabudowy staromiejskiej, co spowodowało eksodus ludności i spadek liczby mieszkańców z 70 do 5 tysięcy. Na Wzgórzu Wiatracznym dokonano mordu na 80 cywilach (decymacja 800 zatrzymanych mężczyzn). Niemiecka komisja oceniła straty poniesione przez miasto na 25 mln rubli w złocie, inne szacunki mówią o 33 mln.
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kalisz#Rozw.C3.B3j_miasta_w_XIX_w._i_do_I_wojny_.C5.9Bwiatowej
Pierwsza Kompania Kadrowa wymaszerowała 6 sierpnia w sile ok 150 ludzi w stronę Miechowa, w Michałowicach obalając rosyjskie słupy graniczne. Po zajęciu Kielc (12 sierpnia) i bezskutecznej próbie przebicia się do Warszawy w celu wywołania powstania, Pierwsza Kadrowa powróciła do Krakowa.
Kadrówka
Raduje się serce, raduje się dusza,
Gdy pierwsza kadrowa na Moskala rusza.
Oj da, oj da dana, kompanio kochana,
Nie masz to jak pierwsza, nie!
Chociaż do Warszawy mamy długą drogę,
Ale przecież dojdziem, byleby iść w nogę.
Oj da, oj da dana...
Kiedy Moskal zdrajca drogę nam zastąpi,
To kul z manlichera nikt mu nie poskąpi.
Oj da, oj da dana...
A gdyby on jeszcze śmiał udawać zucha,
Każdy z nas bagnetem trafi mu do brzucha.
Oj da, oj da dana...
A gdy się szczęśliwie zakończy powstanie,
To pierwsza kadrowa gwardyją zostanie.
Oj da, oj da dana...
A wiec piersi naprzód, podniesiona głowa,
Bośmy przecie pierwsza kompania kadrowa
Oj da, oj da dana...

Roman Dmowski:
"Główna różnica między Polską roku 1914 a Polską roku 1830 lub 1863 leży w tym, że w chwili wybuchu wojny europejskiej naród polski był słabo co prawda, ale był — politycznie zorganizowany, i że ci, co pracowali nad jego organizacją, co nią kierowali, nie byli zależni od żadnych obcych wpływów. To im pozwoliło być wyrazicielem instynktu samozachowawczego narodu; to pozwoliło temu instynktowi wypowiedzieć się w odpowiedniej myśli politycznej i w zorganizowanym działaniu. Próby samobójcze były jak dawniej, tylko społeczeństwo nie dało już sobie samobójstwa narzucić. (...)
Nie było tragedią powstanie Naczelnego Komitetu Narodowego w Krakowie, w którego „naczelną" rolę nikt ani w kraju, ani za granicą nie wierzył. Nie były nią formacje legionowe w Galicji, a nawet wymaszerowanie z Krakowa do Kielc legionu pod dowództwem Piłsudskiego, jako mianowanego rzekomo przez „rząd narodowy" w Warszawie komendanta polskich sił wojskowych. Nie były nią wreszcie szumne i groźne, zapowiadające bezwzględność dla „zdrajców", odezwy.
Tragedia rozpoczęłaby się dopiero, gdyby rząd narodowy, wypowiadający wojnę Rosji, naprawdę w Warszawie istniał, gdyby w odpowiedzi na zjawienie się legionu w granicach Królestwa wybuchło tu powstanie. Gdyby był taki ruch się zjawił i ogarnął kraj, cała nasza polityka znalazłaby rychły koniec. Długo byśmy pewnie wtedy nie czekali na pokój między Rosją a Niemcami, pokój, który by uregulował wiele spraw, a przede wszystkim sprawę polską. I to dobrze, na długo...
Odegralibyśmy wtedy niemałą rolę w dziejach Europy. Niemcy, uwolnione od wojny na froncie wschodnim, rzuciłyby wszystkie swe siły na zachód i w krótkim czasie rozbiłyby odosobnioną Francję. Uwolnilibyśmy Europę od długiej wojny, a siebie od kłopotów z własnym państwem. Gdyby wszakże tak się było stało, uważałbym, że nie mam prawa składać winy na legiony, na ich dowódców, na polityków krakowskich. Wina byłaby przede wszystkim nasza. Ludzie, którzy od tak dawna zajmowali się sprawą polską i znali jej położenie, którzy w niej sobie wytknęli wyraźną drogę, a nie umieli tyle zorganizować społeczeństwa, żeby ich jako tako rozumiało i żeby w rozstrzygającej chwili przeciw nim nie poszło, złożyliby dowód niesłychanego niedołęstwa i ponieśliby straszną odpowiedzialność przed historią. Szkodnicy, świadomi czy nieświadomi, istnieją wszędzie, ale przywiązanie do ojczyzny u narodów zdrowych i silnych polega nie na tym, żeby narzekać na szkodników i płakać nad wyrządzoną przez nich szkodą, jeno na przeciwdziałaniu szkodzie, na kierowaniu postępowaniem narodu tak, żeby była ona niemożliwa. (...)
Z chwilą kiedy ludność Królestwa zachowała się odpornie wobec wezwań do ruchawki, kiedy zgromadzeni przez dowódcę legionu w magistracie kieleckim i wezwani do akcesu przedstawiciele miasta odpowiedzieli mu, że stoją na stanowisku deklaracji złożonej przez ich posła do Dumy, Jarońskiego, kiedy się okazało, że polityką Polaków w zaborze rosyjskim nie kieruje żaden „rząd narodowy" w Warszawie, jeno Komitet Narodowy (nie „naczelny" co prawda), idący z Rosją i państwami sprzymierzonymi przeciw Niemcom i Austrii — legiony straciły główną swą wartość dla państw centralnych. Ten, który wkroczył do Królestwa, wycofano. Oddano je pod zwierzchnią komendę oficerów austriackich narodowości polskiej dla zorganizowania w zwykłe jednostki bojowe przy armii austriackiej. Epopeja „wojsk polskich" rychło się skończyła (4).
Legiony były robione w celu wywołania powstania przeciw Rosji w Królestwie. Nie wiem, co sobie myśleli, jak to powstanie chcieli zużytkować chytrzy, ale nie odznaczający się dalekowidztwem austriaccy mężowie stanu, którym przedstawiano Królestwo jako kraj ogarnięty szałem nienawiści do Moskali, czekający tylko na wybawicielkę Austrię i gotowy chwycić za broń każdej chwili. Zresztą nie bardzo nas interesowało, co myśli Austria. Wiedzieliśmy, że w kwestii polskiej stanie się to, czego chce Berlin, a nie Wiedeń. Natomiast stanowisko Berlina zawsze usiłowaliśmy jak najlepiej zrozumieć. To było, naszym zdaniem, niemożliwe, ażeby w sprawie tak wielkie mającej dla Prus znaczenie, jak sprawa polska, Austria robiła krok tak brzemienny w następstwa, jak wywołanie powstania bez porozumienia się z Niemcami. Niewątpliwie, Berlin dał na to swą zgodę. A jeżeli dał, to wiedział, co robi.5 I znów powiem, że była to sprawa dla Berlina zbyt ważna, ażeby w niej coś robił dla celów wyłącznie wojskowych, nie licząc się z następstwami politycznymi. Chodziło tu nie tylko o utrudnienie armii rosyjskiej działań na teatrze wojny, ale był cel polityczny. Przy określaniu tego celu nie jest rzeczą najważniejszą wiedzieć, jaki był sposób myślenia Bethmanna-Hollwega6, urzędowego kierownika polityki niemieckiej. W państwie tak mocno zorganizowanym jak Niemcy, a w szczególności Prusy, które niedawno miały takiego mistrza w polityce zewnętrznej jak Bismarck, polityka w kwestiach mających dłuższą przeszłość idzie po liniach od dawna wytkniętych i ustalonych. Ministerstwo spraw zagranicznych już ma w tych kwestiach od dawna przetrawioną i wpojoną w głowy jego ludzi myśl, i urobioną w działaniu rutynę, której tylko bardzo niepospolity i mający za sobą wielką siłę minister mógłby się przeciwstawić. Ta myśl polityki pruskiej, którą znaliśmy z przeszłości, ta wypróbowana już metoda działania nakazywała używania kwestii polskiej dla przywołania Rosji do porządku, gdy oddalała się od Prus i przeciw nim się zwracała. Innego motywu politycznego do popierania powstania w Polsce nie mogło mieć państwo, którego zadaniem, jak to określił Bismarck, było oddalać jak najbardziej ponowne wystąpienie na widownię kwestii polskiej i które było w walce z całym narodem polskim, jak to stwierdził kanclerz Bülow.
Krótko mówiąc, Berlin patrzył na próbę wywołania powstania w Królestwie jako na sposób zmuszenia Rosji do osobnego pokoju, a pierwszy legion wkraczający do Królestwa, był tej polityki nieświadomym narzędziem. (...)
Gdyby chodziło tylko o zachowanie się w wojnie Galicji, części państwa austriackiego, to, naturalnie, mogli oni rozmawiać z Wiedniem jako obywatele austriaccy, to znaczy, że nie mieliby szerokiego pola do pertraktacji i do żądania jakichś poważniejszych zobowiązań. Ale oni się angażowali w akcję dążącą do wywołania powstania w Królestwie, występowali wspólnie z tymi, którzy sobie wyraźnie i otwarcie cel ten postawili, ofiarowywali Austrii krew Polaków nic będących poddanymi austriackimi. W tej roli mieli prawo i obowiązek rozmawiać z Wiedniem już nie jako obywatele austriaccy, ale jako polscy sojusznicy, i winni byli mieć z tamtej strony bardzo poważne zobowiązania, to znaczy ze strony nie tylko Wiednia, ale i Berlina. Przyszłość pokazała, że tych zobowiązań nie było. Myśmy z początku żadnych zobowiązań ze strony Rosji nie mieli, ale myśmy nie próbowali wywoływać powstania w Galicji, czy w Poznańskiem, nie zachęcaliśmy rodaków z innych zaborów, żeby walczyli po strome Rosji przeciw Austrii i Niemcom. Wzywaliśmy jedynie ludność dwóch pozostałych zaborów do powstrzymania się od kroków wrogich względem armii rosyjskiej, gdy ta się znajdzie na ich terytorium. Nie dlatego, żebyśmy nie mieli wiary w swą politykę, ale dlatego, że nie mając żadnych ścisłych zobowiązań ze strony rosyjskiej uważaliśmy, iż nie mamy do tego prawa. Nie pozwalało nam na to proste poczucie odpowiedzialności. (...)"
R. Dmowski, Polityka polska i odbudowanie państwa, T.1
Inne tematy w dziale Kultura