Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz
314
BLOG

Huzia na Musiała!

Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Joanna Mieszko-Wiórkiewicz Polityka Obserwuj notkę 31

Ostatnie wydanie Plusa Minusa-dodatku do Rzeczypospolitej zawiera sporą porcję jadu wylanego na osobę Bogdana Musiała (http://www.rp.pl/artykul/132254.html

Jad wylewają osoby nobilitowane tytułami profesorskimi, ale także tylko doktorskimi lub też osoby bez tytułów, których nobilituje sąsiedztwo osób utytułowanych.

 

Co się takiego stało, że znamienite te osoby na hasło: „wszystkie ręce na pokład” złączyły się w jedynie słusznym oburzeniu na osobę Bogdana Musiała i postanowiły dać odpór. Kim jest zatem ów niecny Bogdan Musiał i co na Boga żywego uczynił?

Ci, którzy interesują się historią XX wieku, a szczególnie sprawami dotyczącymi polityki Stalina i Sowietów wobec Niemców i Polski oraz prześladowaniem Żydów przez Niemców na terenie Polski podczas wojny i okupacji wiedzą – jest to polski historyk po rozległych studiach w Niemczech i Wielkiej Brytanii, w Niemczech zresztą od 1982 roku zamieszkały, znany i niezwykle – dzięki swojej badawczej wnikliwości ( a bada on przeważnie sowieckie materiały źródłowe ) ceniony. Nie jest to wcale oczywistość – naukowe kariery urodzonych w Polsce zdarzają się Niemczech rzadko, żeby nie powiedzieć – śladowo. Bogdan Musiał jest naukowcem niezależnym. Nie związanym z żadnym ośrodkiem naukowym, co mu dodatkowo utrudnia życie. Najbardziej jednak utrudniło mu życie wypatrzenie w roku 1999 na wędrownej wystawie historyczno-dokumentalnej w Niemczech poświęconej zbrodniom Wehrmachtu w Sowietach podczas Operacji „Barbarossa” zdjęć z egzekucji przypisanych przez organizatorów Wehrmachtowi, a w istocie dokumentujących zbrodnie sowieckiej NKWD. Jak się później po dokładnym zbadaniu okazało, z 1433 zmieszczonych zdjęć 19 dokumentowały zbrodnie NKWD, a nie Wehrmachtu. Zrobiła się z tego niezła awantura, wystawę na czas dłuższy zamknięto i skorygowano, kuratora zwolniono. Od tej pory historyk Bogdan Musiał, to dla niemieckiej tzw. postępowej lewicy (lewica jest zawsze postępowa!) „prawicowy Musiał”. „Prawicowy” Musiał ( a prawicą jest w Niemczech i w świecie każdy, kto krytycznie zajmuje się stalinizmem) ogłosił tydzień temu, w poprzednim wydaniu „Plusa-Minusa” artykuł pt.: „Niewinny Stalin i źli Polacy” (http://www.rp.pl/artykul/128621.html).

W artykule tym, którego z powodu ważności każdego zdania streszczać tu nie będę i uważnej lekturze czytelnikom polecam, Bogdan Musiał ze względu na opublikowanie kolejnych materiałów źródłowych z kremlowskich archiwów w krakowskich „Arcanach” rozprawia się z narzucaną przez historyka UW Włodzimierza Borodzieja „jedyną słuszną” – jak to się niegdyś mówiło, interpretacją dotyczącą zarówno granicy na Odrze i Nysie, jak i ekstradycji („wypędzeń”) Niemców z terenów Ziem Zachodnich.Bogdan Musiał już przy okazji książki Włodzimierza Borodzieja na temat Powstania Warszawskiego wskazywał, że naukowiec ten powołuje się na prace komunistycznych autorów wywodzących się z UB/SB i systematycznie fałszujących historię tego okresu. Nikt jednak tematu nie podjął, a Włodzimierz Borodziej bez przeszkód został profesorem. Naukowcom Uniwersytetu Warszawskiego trudno się dziwić, skoro Włodzimierz Borodziej, urodzony w Wiedniu syn byłego rezydenta wywiadu PRL w Wiedniu i Berlinie, w Warszawie naczelnika wydziału VIII w zajmującym się wywiadem zagranicznym słynnym I Departamencie MSW (to tam m.in. decydowano, kto z polskich naukowców pojedzie za granicę), jest przewodniczącym zagranicznej komisji stypendialnej UW. Prawda, że pikantne?

Jednak brak jakichkolwiek rzeczowych dyskusji w skali kraju dowodzi zarówno marazmu umysłowego w uniwersyteckim świecie historycznym, jak i – niestety, niestety – braku lustracji wśród naukowców. Także i tym razem konkretne zarzuty dotyczące interpretacji historycznych Włodzimierza Borodzieja nie skłoniły nikogo, a już najmniej samego zainteresowanego do równie rzeczowej dyskusji. Zamiast tego grupa szacownych historyków z jednej – nazwijmy to eufemistycznie i na wyrost- „szkoły” z najbardziej bodaj skądinąd znanym Andrzejem Garlickim, rzuciła się Musiałowi do szyi wystawiając jednocześnie zaświadczenie moralności i profesjonalizmu naukowego Borodziejowi. Nic lepszego wymyślić się ad hoc nie dało.

Do grona tego dołączył również ochoczo „alpinista” – jak chętnie określa swojego publicystę "Gazeta Wyborcza” - Andrzej Paczkowski, który pewnie i w Alpach ma trudności w znalezieniu własnej drogi. Jako pierwsza uderzyła oczywiście już po długim weekendzie niezawodna „Wybiórcza” by piórem swojego specjalisty od szkół wyższych wydrwić Musiała. Redaktor Adam Leszczyński w finezyjny sposób streścił wszystkie główne tezy artykułu Musiała, jakby była to nie rzeczowa publicystyka, tylko program kabaretowy.

Jako drugi dał głos Robert Traba, piastujący fotel dyrektora polskiej placówki „naukowej” PAN w Berlinie, gdzie Włodzimierz Borodziej zasiada w radzie naukowej i jest częstym gościem referującym swoje „jedynie słuszne” poglądy na temat pamięci historycznej.

Naturalnie, jakżeby inaczej, oburzony list wystosowała także inna publicystka Gazety Wyborczej – nieoceniona pani Wolff-Powęska, której publicystyce na tematy polsko-niemieckie czytelnicy GW wystawiają na Forum tejże gazety zdumiewająco jednoznaczną opinię, po której powinna schować się do mysiej dziury.

Pani Wolff-Powęska m.in. stwierdza:„Opublikowany tekst szkodzi natomiast zarówno wizerunkowi IPN, jak i gazety, która go publikuje. Rodzi się bowiem pytanie, komu i jakim celom służyć ma tego typu publikacja. Dobrze byłoby, aby w zainicjowanej przez obecny rząd debacie na temat reformy nauki znalazło się miejsce na wytyczenie etycznych norm w tej ważnej dziedzinie życia.” Owe upragnione „etyczne normy” nie obejmują zapewne w intencji tej pani powiązań naukowca ze służbami PRL.

Last but not least (następnych łatwo przewidzieć!) do grona oburzonych w ostatniej „Rzeczpospolitej” dołączył dyrektor Instytutu Historii Uniwersytetu Warszawskiego prof. Michał Tymowski stwierdzając, co następuje: „Nie wchodząc więc w polemikę z opiniami, które na nią nie zasługują, pragniemy stwierdzić, że profesor Włodzimierz Borodziej cieszy się w naszym środowisku prestiżem i uznaniem wynikającym z naukowej wartości jego badań i publikacji. Jesteśmy dumni z jego osiągnięć i tego, że pracujemy wspólnie w Instytucie Historycznym UW.”

Czytelnik nie powinien podejrzewać czcigodnego profesora o formę „pluralis maiestatis”. Powinien sądzić, że prof. Tymowski przemawia w imieniu całego Instytutu. A tu proszę – zabawę zepsuł inny profesor z tegoż Instytutu - Tomasz Wituch wystosował własny list, gdzie pisze:

„Jestem profesorem w Instytucie Historycznym UW. Właśnie odczytałem treść listu, jaki skierował do „Rzeczpospolitej” dyrektor instytutu prof. Michał Tymowski, który występuje w imieniu „pracowników IH”. Nie w moim. Ja podzielam w pełni krytyczne uwagi dra Bogdana Musiała pod adresem mojego instytutowego kolegi prof. Borodzieja. Dr Musiał już jakiś czas temu usiłował wszcząć merytoryczną dyskusję z okazji wydania niemieckojęzycznej wersji doktoratu prof. Borodzieja. Wówczas również skwitowano ten głos jako atak ad personam.“

Mylą się ci, którzy po lekturze powyższych linijek sądzą, że chodzi tutaj tylko o osobiste animozje w kręgu jajogłowych. Co prawda wygląda to na pojedynek w samo południe między prof. Włodzimierzem Borodziejem, beneficjentem PRLu w jego najbardziej obrzydliwej formie i doktorem habilitowanym Bogdanem Musiałem, byłym górnikiem z kopalni „Wujek” („prostym robotnikiem” –jak stwierdza z przekąsem Traba w „GW”), który przeszedł całą drogę, jaką mu wyszykowali siepacze Kiszczaka i Jaruzela, a który nie dał się zglajszachtować i dziś nie brak mu odwagi osobistej, by mówić, że – co prawda nie król, lecz pewien profesor jest po prostu nagi. I to pomimo dopasowanych garniturów i gładkiej aparycji.

I nie jak to sobie zgrabnie według własnego mniemania wymyśliła pani Wolff-Powęska – Musiał „strzela zza węgła”, tylko jest dokładnie odwrotnie: zza węgła strzela animowanymi protestami, które nijak nie odnoszą się do meritum Włodzimierz Borodziej.

Dorobek naukowy Bogdana Musiała znalazł w tych dniach kolejny dowód uznania: dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” przyniósł w ub. piątek, w rocznicę zakończenia II wojny fachową, afirmującą recenzję jego ostatniej w Niemczech publikacji, która – miejmy nadzieję – zostanie rychło przetłumaczona na język polski: „Kampfplatz-Deutschland”- „Pole walki – Niemcy”, w której Bogdan Musiał rzeczowo i na podstawie obfitych moskiewskich źródeł potwierdza to, w co „szkoła” skupiona wokół Andrzeja Garlickiego i Włodzimierza Borodzieja mając nawet wszystko czarno na białym nigdy nie uwierzy: Sowieci pod wodzą Stalina szykowali się intensywnie od roku 1927 do zniszczenia Polski i podbicia Niemiec, a po nich Europy.

Nieustannie wyśpiewywane słowa „dziś niczym, jutro wszystkim my” miały stać się ciałem i to w stopniu jak najdosłowniejszym, a nie – jak sądzić mogą czytelnicy Suworowa – tylko w jakiejś niewidocznej, podskórnej, wywiadowczo-szpiegowskiej warstwie. Jak celnie zauważa recenzent Hans-Erich Volkmann – dotychczasowe teorie, zarówno z punktu widzenia „gołębi”, jak i „jastrzębi” pomiędzy historykami opierały się na „astrologii kremlowskiej”. Po raz pierwszy opublikowane przez Musiała tezy opierają się na solidnych badaniach archiwalnych u samego źródła – w Moskwie. Znaczy to tym samym, że należy obecnie zacząć korygować podręczniki uniwersyteckie i gimnazjalne.

Dopiero jakieś dwadzieścia lat temu zaczęła się w podziemiu walka o wolność słowa, o wypełnienie białych plam w naszej historii, o nowe, zrywające z PRL-owskim kanonem interpretacje. Pisał o tym nawet tu, w Salonie na swoim blogu Marek J.Chodakiewicz. Walka ta opóźniona stanem wojennym i „transformacją” wcale się nie skończyła. Układ się broni. W końcu chodzi o kariery, habilitacje, profesury, stypendia, ordery i apanaże. A najważniejszy w tym wszystkim jest fakt, że beneficjenci układu przywykli po prostu stać w pierwszej linii i zlizywać śmietankę. Innego życia sobie nie wyobrażają. Dlatego wara każdemu, kto to status quo chce podważyć!

Nie tylko w polityce i w gospodarce, ale i w nauce nadal dzierży władzę określony układ. Należy go wskazywać palcem, należy odkrywać przed ludzkimi oczami nici pajęczyny, która ma zasłonić nam prawdziwy ogląd rzeczy i odebrać lub zmanipulować świadomość. Układy w nauce są równie lub bardziej niebezpieczne, jak te w polityce i gospodarce dlatego, bo implikują wszelkie pozostałe.

Ma rację Musiał pisząc w zakończeniu swojego artykułu:

„Przypadek Włodzimierza Borodzieja, wcale nieodosobniony, może być przykładem tego, jakie skutki przyniosło zaniechanie rozliczenia się z dziedzictwem PRL. Ma to bezpośrednie bardzo negatywne konsekwencje dla stanu polskiej historiografii współczesnej, naszej wiedzy na temat dziejów najnowszych, a także wpływa na fatalny wizerunek Polski w zachodniej pamięci zbiorowej.”

Komentarze niemerytoryczne są usuwane. Autorzy komentarzy obraźliwych są blokowani.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Polityka