Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
1817
BLOG

Wielkanoc w "Tesco Value"

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 66

 

Każdorazowo w ciągu roku, kiedy nadchodzi kolejne religijne święto, zmagać się muszę z tym samym natłokiem pytań i wątpliwości. Wątpliwości te o dziwo wyrażam ja – człowiek w końcu uznający się za niewierzącego. Wierzący z którymi próbuję się tymi wątpliwościami dzielić, zbywają mnie wówczas najczęściej staropolskim „oj tam, oj tam”. A co się wam tam Kacprzak znowu nie podoba – słusznie może ktoś zapytać. Nie chodzi o to że nie podoba. Dziwi. Dziwią mnie zasnuwające niebo dymy z rozpalonych do czerwoności grillów w Boże Ciało, czy też zatłoczone do granic możliwości polskie drogi w okolicy 15 sierpnia, kiedy to suną kawalkady aut pędzących gdzieś „za miasto, nad jezioro”. Wszystko to tym mocniej dziwi, iż Polska to kraj wciąż żywo katolicki. O co tutaj więc chodzi?

Choć całe życie – poza okresem „oazowym”, który przechodziłem 800 lat temu – uciekałem od kościoła, nierzadko srogo się przeciw niemu buntując, to koniec końców życie mi się tak ułożyło, że dziś mieszkam od tego kościoła – w dosłownym znaczeniu - ….200 metrów. Kościół to piękny. Duży, strzelisty neoromańsko-gotycki. Lubię przechodzić koło tego kościoła. Często kiedy wracam z zakupów, choć jest mi nieco nie po drodze, robię lekkie kółko tak żeby móc przejść przez teren tego kościoła. Przejść obok szeroko otwartych, dużych drzwi z których na zewnątrz wylatują albo śpiewy wiernych, albo po prostu poważna cisza. Do kościoła tego nie wchodzę, przechodzę blisko ale nie wchodzę. Myślę że to zresztą dobrze obrazuje mój stosunek do religii. Dlaczego w ogóle o tym piszę?

Piszę o tym ponieważ, wczoraj znów tamtędy przeszedłem. Nie byłem tam jednak sam. Wbiłem się w wychodzącą z tego kościoła ogromną ciżbę ludzi. W pierwszej chwili pomyślałem – wow, dajcie tu no Palikota, niech zobaczy na własne oczy jak to Polacy mają dość religii. Potem jednak przyjrzałem się nieco temu tłumowi i nie zrobiło mi się tak już wesoło. Pokaz mody kobiecej jaki można było tam zaobserwować, powalił mnie na ziemię. Czy ktoś mi może wytłumaczyć jak można wpaść na to żeby na Wielkanocną mszę wybrać się do kościoła w kiecce do połowy uda i w fioletowych rajstopach? Wszyscy zresztą wyglądali jakby bardziej wybrali się na wesele niż na mszę. Pod kościołem jakieś stragany i wata cukrowa. Wyprzedziła mnie jakaś dziewczyna ni to w dresie, ni to w podomce, w bejsbolówce na głowie. Trzymała w ręku święconkę i rozmawiała przez komórę. Informowała kogoś że zaraz tam gdzieś będzie tylko migiem „poświęci święconkę”.

No i znów się pogrążyłem w rozmyślaniach na temat tego jak wygląda struktura tego polskiego katolicyzmu. Czy ta neo-pogańska warstwa która każe iść do kościoła w stylu „permanent-wedding” i postawić na stole koszyczek z jajkami a potem pójść wieczorem do klubu, jest tylko warstwą tego polskiego katolicyzmu powierzchowną? Może pod tą wierzchnią warstwą istnieją głębie polskiej transendencji, których ja tylko nie umiem dostzec? Bo niestety wokół siebie widzę raczej Wielkanoc jako coś w rodzaju „święta wiosny”. Zajączki, koszyczki, baranki, firaneczki, ozdóbki. „Wesołych Świąt” słyszę zewsząd. Ale dlaczego wesołych? Czy ktoś jeszcze w ogóle rozumie czemu i po co wypowiada te słowa? Odpowiedzi na te wszystkie pytania tradycyjnie nie znajduję na S24. Jak przy każdych świętach jest to samo – jedną ręką pisze się strzeliste, natchnione religijnie teksty a drugą uderza komentujących łopatą po piszczelach.

Tak, wiem. Ludowe oblicze polskiego kościoła i polskiej religijności to przecież jego niezbywalne oblicze od setek lat. Być może to ludowe oblicze utrzymało ten kościół w ogóle przy życiu - tak więc nie można go ganić przesadnie, a po prostu zaakceptować. Tylko czy my trochę nie przesadzamy moi drodzy?

 

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości