Jakiej by nie stosować retorycznej ciastoliny, to nie da się z niej ulepić żadnej pozytywnej informacji. Coraz bardziej drętwiejących danych ekonomicznych nie da się też zrzucić na karb jesienno-zimowej melancholii. Nie mogę także przed nikim udawać tym wszystkim zaskoczonego. Wszak owo odrętwienie jest niczym innym jak pochodną wyjątkowo marnej konstrukcji naszej gospodarki, a z kolei ta marna konstrukcja to efekt polityczno-gospodarczej partyzantki jaką nasi możni uprawiają od lat dwudziestu. Pal ich diabli, bardziej martwię się o to nasze udrapowane na Amerykę społeczeństwo, które ledwie rozmościło się wygodnie na fotelu, a tu znów trzeba przypominać sobie bieda-przepisy kulinarne.
Wspomniałem na początku o marnej konstrukcji naszej gospodarki. Wszystkich opiewaczy cudu proszę bardzo o zapoznanie się ze statystykami. Marna produkcja, wielka szara strefa, feudalne relacje: zagraniczne koncerny – polski niewolnik to tylko takie drobne zajawki szerszego problemu. Jest szósta rano i nie bardzo, przyznam, chcę mi się tu pleść o oczywistościach. Kiedy sirocco europejskiej koniunktury dęło w ten nasz skromny żagielek, to i łajba jakoś tam płynęła. Nadeszła flauta i nie trzeba było być wróżbitą Maciejem, żeby umieć przewidzieć, że wkrótce osiądziemy na pierwszej lepszej mieliźnie.
Szamani dobrego samopoczucia wprawdzie wciąż oklepują te swoje rytualne bębenki, ale nie wiem czy jeszcze ktokolwiek ma ochotę podrygiwać do tego wątłego rytmu.
My realiści, wiemy już, że raczej wycieczki do Hurgady trzeba będzie odłożyć tymczasowo na jakąś bliżej nieokreśloną przyszłość. Jednak polskie społeczeństwo, które od kilku lat wyjątkowo dobrze poczuło się w tej naszej, swojskiej wersji żarłocznego konsumpcjonizmu tak łatwo nie wyhamuje. Wszak przecież kult dorabiania się nie osiągnął nawet jeszcze fazy początkowej, daleko mu do zenitu. Tymczasem wilkołaki marnych czasów nadchodzą. Trzymają w łapach pochodnie i maszerują podśpiewując sobie pamiętny utwór TSA.
Nie wiem jak poradzą sobie nasi obywatele z tym powracającym koszmarem bezrobocia z dwójką z przodu i wzrostem gospodarczym „cofającym się do tyłu” niczym szesnastokołowy TIR z podciętym kierowcą w kabinie. Bo przecież sam widziałem rodaków z powywracanymi do tyłu gałkami ocznymi, dosłownie gwałcących zbiorowo wszelkie dobra konsumpcyjne. Jak im teraz wytłumaczyć, że definitywny koniec parówek z Almy, a i Lidl to mogą być za chwilę za wysokie progi. Być może pomoże tu jakaś sprawna polityka informacyjna rządu. Nie wątpię, że swoje też dołożą obrotne redaktory z Wiertniczej, które uruchomią kanał TVN Kryzys i będą nas uczyć jak zorganizować grilla z resztek obiadu wystawionych w garnku przez sąsiadów.
Dobra nie naśmiewam się już, bo sprawy to poważne. Cały ten piękny świat jaki będziemy niedługo oglądać, to wypisz wymaluj wtórny wstrząs czkawki transformacyjnej. Ok, nie chcę być przesadnie okrutny, zdaję sobie sprawę, że choćby Tusk zmienił się w Kapitana Amerykę, to nie byłby w stanie w te pięć lat przerobić Syrenki na Mercedesa. Z pewnością jednak, nie pomogło to, że nasi spece od cudów, zamiast starać się chociażby tą „skarpetę” przemieszczać na popych, to dorzucili do bagażnika kilkaset kilogramów cegieł, doczepili jej z przodu znaczek od BMW i sądzili, że sama tak podjedzie pod górę.
Znów muszę jeszcze na chwilę wrócić do naszego ludu. Już się wydawało że jesteśmy Kanadą zmiksowaną z Kuwejtem. Darmowe linie lotnicze, kubki od Starbucksa, EURO i strefy wolne od religii. Widzę ludzi chodzących po ulicach i na ich twarzach wciąż nie widzę niepokoju. Zaraz gwiazdka, a jak będzie kryzys to się zamieni wycieczki po hipermarketach na surfowanie po Allegro – tak chyba rozumiemy recesję, co przyprawia mnie o sporą troskę. Wiem, że to przesadny heroizm, ale ja się pomartwię za tych ludzi, bo dobrze wiem jak łatwo przyzwyczaja się człowiek do zbytku i jak trudno sobie potem uświadomić, że jeszcze nie jesteśmy Carringtonami.
Ten nasz piękny świat mimo okresowego zbrzydnięcia da nam jednak szansę na mały remanent. Od pierwszego dnia III Rp tłumaczono nam, że wspólnotowe pojęcie państwa to pierwszy krok do faszyzmu, i że każdy powinien sam sobie rzepkę skrobać. Kiedy już, niczym w grze planszowej, przesuną nasze pionki znów na pole startowe nauczymy się może siać i orać. Może też zrozumiemy, że pieniądze nie biorą się ze szczerozłotych szkatuł stojących w siedzibach województw, i że nie da się zbudować trwałej gospodarki na zasadach trójpolówki ekonomicznej.
Najgorszy scenariusz jest taki, że powtórzymy syndrom amerykański, czyli jak nam się skończą zaskórniaki to pójdziemy z orkiestrą cygańską na ostatnie wielkie zakupy. Mam nadzieję, że nie.
Inne tematy w dziale Polityka