Tytuł tej notki, z pewnością wielu uzna nie tylko za przesadny, ale też i pewnie za obrazoburczy. Lebensraum, czyli "przestrzeń życiowa", ma swoje niezaprzeczalne konotacje. To przecież w imię niemieckiej, faszystowskiej "religii" polskie ziemie miały stać się ową przestrzenią życiową, a jej mieszkańcy, ci którzy przeszliby gęste sito selekcji, mogliby dostąpić zaszczytu ciężkiej pracy dla rasy panów. Piszę to w trybie przypuszczającym, bo przecież jak wiadomo, nazistowskie marzenia o Lebensraum się nie spełniły. Czy aby jednak na pewno?
Sprawa tyskiego Fiata pokazuje nam bardzo boleśnie to, co było wiadome od lat, ale też to, co niemal wszystkie elity tego kraju głęboko wyparły. Polska gospodarka to neo-kolonialny folwark gdzie wszystko, począwszy od gumek-myszek aż po wieżowce, ma, mniejszy lub większy, zagraniczny wkład. Kiedy odzyskaliśmy - ponoć - wolność, wszyscy jak na wyścigi, cieszyliśmy się, że teraz to odżyjemy. Wielu chciało nawet witać kwiatami szerokie zagony zachodnich koncernów i koncerników wlewających się na polskie ziemie pod podniesionym szlabanem, przybywających do nas oczywiście w ramach misji pokojowej. Mieli nam budować szkoły i stołówki, cywilizować wschodnie innowiercze tereny, ale szybko okazało się, że bardziej zajmuje ich drenowanie wiejskich chałup i lepianek ze wszelakich pozostałych tam dóbr.
Ani się obejrzeliśmy, a staliśmy się Lebensraum. Potworne skojarzenie z tym nazistowskim artefaktem potęguje jeszcze fakt, iż miliony Polaków musiały porzucić swoje rodzinne domy i szukać szczęścia na zachodzie. Nie, nie chcę tego nazywać robotami przymusowymi. Nie chcę, ale samo jakoś tak mi się to wylewa z duszy i samo wciska mi odpowiednie klawisze na klawiaturze. Ci, którzy nie wspierają interioru pracą "tam", mogą to robić "tutaj". Placówki okupantów wcale nie budzą strachu i wstrętu, tak jak to było niegdyś, za poprzedniej okupacji. Cieszymy się z ich u nas bytności, wszak świadczą o tym, że jesteśmy w jednej europejskiej rodzinie. Niczym się nie odróżniamy przecież od interioru, mamy te same metki co oni.
Tak, używam tego brutalnego skojarzenia, aby uświadomić tym, którzy chcą dalej śnić sen o "polskim sukcesie", że ten nasz sukces ma kolonialny smak. Pachnie zmywakiem i T-Mobile'm. Nasz byt w głównej mierze oparty jest na kaprysie fabrykantów z zagranicy. Interes jest obustronny, my mamy co włożyć do garnka, a ich PKB radośnie rośnie. Sprawa Tych, to tylko niewielki ułamek tego co może się zdarzyć w przyszłości, kiedy rosnące aspiracje niewolników z Polski się zwiększą. Wtedy obszarnicy będą musieli poszerzać swoje auspicje na tych, którzy o byciu w Imperium Rzymskim jeszcze wciąż marzą, a nas wtedy zostawią w spokoju i w biedzie.
Ci, którzy już szykują na mnie swoje włócznie nowoczesności i postępu, niech się chwilę wstrzymają ze swoją krucjatą. Niech chwilę pomyślą nad tym, czy aby nie przesadziliśmy z tym otwarciem na świat. Być może to ja przesadzam z tymi wszystkimi metaforami, ale jak inaczej nazwać zaistniałą sytuację? Czy duży kraj w środku Europy na pewno musi organizować piłkarskie dożynki za grube miliardy i w ten sposób pokazywać władcom interioru, że jest światłym uczestnikiem nowoczesnej europejskiej gospodarki, a jednocześnie skamleć u ich progu o pozostawienie u nas jednej fabryczki?
Podstawia mi się tu wiele różnych statystyk, mówiących o tym, że jesteśmy już prawie interiorem. Tak się jednak składa, że te statystyki są mylące, bo uśredniają mieszkańców interioru razem ze wszystkimi feudałami, z Grecji, Portugalii czy Rumunii. Tym samym dostajemy zakrzywiony obraz, bo średnia jedzącego wielki befsztyk Niemca z podgryzającym zerwane na dzierżawie oliwki Grekiem nie mówi nam żadnej prawdy o rzeczywistości. Ani nie może nam wyznaczać żadnej racjonalnej drogi rozwoju.
Nie chciałbym żeby ktoś kiedyś o nas powiedział: "tyle żarli, a zdechli". Przestrzegam jednak przed bagatelizowaniem tych wszystkich kwestii. Zacznijmy myśleć o własnym, póki nie będzie za późno.
Inne tematy w dziale Polityka