Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak
414
BLOG

Der Clasico

Marcin Kacprzak Marcin Kacprzak Rozmaitości Obserwuj notkę 8

Mimo że jestem zadeklarowanym i nieuleczalnym maniakiem futbolu, to Liga Mistrzów w formule w jakiej się ją nam prezentuje od mniej więcej dekady wydaje mi się być zjawiskiem wyjątkowo drętwym. Tegoroczny "sezon" był jednak w pełni udaną jej reanimacją. Najprawdopodobniej chwilową.

Nie zawsze Liga Mistrzów była nudziarstwem. Ja pamiętam ją z pierwszych odsłon, z oglądanych na śnieżącym Rubinie meczów Legii z Rosenborgiem, albo z heroicznych bojów Herthy Berlin z Milanem (pamięta ktoś jeszcze Dariusza Wosza?) tudzież potyczek Chelsea z epoki przedabramowiczowskiej (pamięta ktoś Flo-naldo?). Wówczas LM była ciekawa bo sączono nam ją małymi dawkami, których smakowanie kojarzyć się mogło z wizytą u butnej, bogatej rodziny. Potem już była jedynie komercyjna do bólu siermięga, nudne po raz setny obtłukiwane mecze Chelsea z Interem i piętnaście rund wstępnych. Ku mojemu zdziwieniu trochę życia LM dali w tym roku Niemcy. Finał w postaci Der Clasico był bolesnym acz żywym dowodem na prawdziwość teorii o zawsze wygrywających w piłę Teutonach.

Wszystko to jeszcze wzmocnione zostało wrażeniem, że tegoroczna edycja LM, zwłaszcza jej faza pucharowa stała się pewnego rodzaju zjawiskiem socjologicznym. To zjawisko tak mniej więcej do półfinału Real-Borussia miało zasięg jedynie krajowy. Z wielkim i obrzydliwym chlupotem wylała się Niagara naszych piłkarsko-narodowych kompleksów i spersonifikowała w trzech "prawie boskich" postaciach. Co tam lata porażek i bieda-ekstraklasa, wreszcie przeciętny kapciowy piknik dostał doładowanie. Piszczek, Lewy i Błaszczu zostali ambasadorami naszych marzeń - jakby mógł powiedzieć Szpakowski. Polonia Dortmund w naszym mniemaniu zrobiła więcej dla Polski niż Kopernik, Lem i Prince Polo razem wzięci. Wszystko było jak w dobrym serialu, a przecież "kochamy polskie seriale". Pozytywny bohater pokonujący przeciwności losu, czyli Błaszczu i był też ten zły, niecny Kucharski, który wozi Lewego po targowiskach i nie widzi w tym nawet cienia żenady.

Kiedy już doszło do finału i stało się jasne, że będzie on rozgrywką wewntąrzgermańską, cały ten cyrk rozciągnął się na świat. Finałem LM ekscytowali się wszyscy - od statecznych pań domu, po hipsterów. Dlaczego? Bo pojawiły się emocje, czyli to czego w Lidze Mistrzów nie było od czasu finału pomiędzy Bayernem a MU. Każdy jakoś musiał się określić. Jedni głośno okazywali swoją obojętność ponieważ nienawidzą wszystkiego co niemieckie, a inni z kolei oglądali Der Clasico bo "inni oglądają". Zadziałały wszystkie masowe odruchy. Piłka została tu nieco z boku, a przecież, jak się okazało, wystąpiła w głównej roli.

To może zakrawać na kpinę, bo cała ta nieznośna otoczka, której kulminacją było przedmeczowe show na murawie wyglądające tak jakby zza grobu zrealizowała je Leni Riefenstahl (widzieliście to????) zapowiadała wszystko to najgorsze co można było sobie wyobrazić. Ale to właśnie dwie niemieckie drużyny dały nam jeden z najlepszych piłkarskich wieczorów od wielu lat. Nawet jeśli ktoś przyjmował medialną beatyfikację "chłopców Kloppa" z uczuciem wstydu, albo nawet jeśli ktoś na samo słowo "Bayern" dostaje wysypki, nie może zaprzeczyć temu, że podczas Der Clasico piłka nożna pokazała nam swoją piękne oblicze. Sama pierwsza połowa to futbol z kosmosu. Kotłowanina w środku pola i jo-jo od jednej bramki do drugiej. Bronienie strzałów policzkiem etc.

Na koniec i Polacy dostali to, bez czego nie ma dla nich dobrej zabawy. Upadły autorytety. Lewy, jak się okazało, nie tylko siedział z tyłu, ale też zamiast idealnym kandydatem na męża dla naszych córek okazał się być skrzyżowaniem Hajty z Trzeciakiem. Piszczek zaś nie pokazał się jako "Uberpiłkarz", a zapamiętamy go z tego finału tylko z sytuacji kiedy trafił piłką Ribery'ego  w splot słoneczny oraz z tego, że się pobeczał. Szkoda jedynie, że Biletelli, pardon, Błaszczykowski czegoś nie wywinął a jedynie zagrał klasycznie polski piach. Teraz jak można się spodziewać nastąpi całkowita degeneracja mitu. Lewy przejdzie do Bayernu i tam będzie nadal klepał w wywiadach te swoje banały pomiędzy strzelaniem bramek Mainz czy tam innej Norymberdze, Piszczek będzie leczył nóżkę czy tam biedro, bo wszak niedługo ruszą żniwa u Bauera, a Błaszczykowski pewnie siądzie na ławę, i to krótko po tym jak się spękał pójść do Juve. Za rok od tej pory wszyscy trzej będą naszymi wrogami publicznymi number "Ajn".

A Liga Mistrzów? Znów każą nam oglądać finał pomiędzy Barceloną a Manchesterm Utd/City. Beze mnie.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Rozmaitości