Na wczorajsze spotkanie promocyjne książki "Kto naprawdę ich zabił? Cała prawda o katastrofie smoleńskiej." autorzy - Krzysztof Galimski i Piotr Nisztor zaprosili byłego premiera Leszka Millera. Miał on okazję opowiedzieć o strachu, jaki przeżył podczas katastrofy rządowego helikoptera 4 grudnia 2003 roku. Te słowa wyrażały ludzkie uczucia i tylko te słowa byłego premiera zabrzmiały szczerze. Reszta była już tylko politycznym szlamem.
Najpierw odnosząc się do przyczyn katastrofy smoleńskiej powiedział, że sprawa ta podzieliła Polaków. Spuścił raptownie kurtynę na ten czysty, piekny, niezapomniany akt wspólnej boleści i solidarności, narodowej żałoby tak głęboko i wspólnie przeżywanej. Wyeksponował podziały, brudne podziały, które od razu zasiała dezinformacja płynąca ze źródeł rosyjskich służb specjalnych. A krótko potem dołożył się do tego Adam Michnik, Andrzej Wajda i "profesor" Bartoszewski, medialnym ogniem godząc w nieżyjącego Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, by zniszczyć w zalążku tworzący się rzekomo mit... Co by było w tym złego, Drodzy Rodacy, i kto miałby się obawiać pośmiertnego docenienia i rosnącej sławy Prezydenta RP? Czy dobre imię Prezydenta RP nie było naszym skarbem narodowym?
Potem zaraz premier Miller pozwolił sobie na kolejne publiczne plucie na śp. Lecha Kaczyńskiego, czyli snucie insynuacji, opartych na własnej amatorskiej analizie psychologicznej pilotów i pasażerów, że to śp. Prezydent Lech Kaczyński miał rzekomo podjąć decyzję o lądowaniu, pomimo fatalnych warunków pogodowych. Na poparcie takiej tezy nie ma żadnych dowodów. Nie potwierdziły się żadne hałaśliwie wyrażane przypuszczenia różnych palikotów, że Prezydent był rzekomo pijany, ani że bezpośrednio naciskał na pilotów. Jednak ta sugestia, niewyrażony wyraźnie, jasno zarzut odpowiedzialności Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego za katastrofę smoleńską, lecz podawany w taki zawoalowany sposób, jest ciągle powtarzany, "wdrukowywany" w świadomość społeczeństwa. Tak, to przecież wszystko ułatwia: "załatwia" sprawę, nie trzeba niczego więcej się doszukiwać, niczego wyjaśniać i świetnie się wpisuje w "informacje" MAK, przesądzające od początku o winie strony polskiej, o winie pilotów.
Miller znalazł też sposobność, żeby ocenić jako zupełnie nieistotne, nieliczące się, działania Śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiego w sprawie Gruzji, wbrew właśnie ujawnionym wysokim ocenom dyplomatów USA. Podkreśłał natomiast, że decydujące znaczenie miały dyplomatyczne zabiegi prezydenta Francji, Nicolas Sarcozy'ego, który, jak powszechnie wiadomo, działał pod dyktando Kremla. Wniosek: dla premiera Millera cacy jest Kreml, a Waszyngton jest be...
Miller podsumował nas wszystkich w ogóle jako megalomanów, którzy sobie wyobrażają nie wiadomo co na temat swojej ważności względem światowych mocarstw. Jako przykład podał on niepotrzebne zapieranie się naszych polityków w sprawie gazociągu pólnocnego, bo i tak przecież z góry było wiadomo, że jesteśmy skazani na porażkę, że Rosja z Niemcami i tak ten rurociąg zbudują. Nie trzeba długo szukać źródeł tej mądrości premiera Millera. Oto jego własna wypowiedź dla "Sygnałów dnia" z 14 września 2010 roku, którą się chwali na własnym blogu:
(Putin w osobistej rozmowie z Millerem) ... Wspomniał teżoczywiście o napięciach w obustronnych relacjach, wymieniając na przykład Rurociąg Północny, twierdząc, że Polska w swoim stanowisku w sprawie rurociągu niczego nie uzyskała, i podał, że – co mnie trochę, zaskoczyło – podał, że już w przyszłym roku gaz tym rurociągiem popłynie z Rosji do pierwszych odbiorców w Niemczech.[http://leszek-miller.blog.onet.pl/Rozmowa-w-Sygnalach-Dnia,2,ID414499544,RS1,n]
Wczoraj powtórzył więc lekcję Putina słowo w słowo, jak pacierz! Wniosek nasuwa się sam: dla premiera Millera coś takiego, jak polska racja stanu, to racja Kremla.
Kiedy oficjalna część tego wieczorku autorskiego się zakończyła, mogłem wreszcie podejść do pana Millera. Powiedziałem mu delikatnie (nie chciałem szokować towarzystwa w smokingach), że kiedy ze śp. Prezydenta Lecha Kaczyńskiwego robiono wariata za życia, to było mi przykro, ale kiedy to robi się teraz, po jego śmierci, to boli i że proszę go, żeby by tego nie robił. Odpowiedział mi brutalnie, że to tylko opinia, że on ma prawo mieć swoją opinię, że ja mogę mieć swoją!
Niezaprzeczalnie, pan Miller ma prawo, prawo mu pozwala wyrażać swoją opinię i gdybym z tym poszedł do sądu, pewnie bym znów usłyszał, że dozwolona jest taka opinia, że jesteśmy głupcami, kurduplami, czy jak tam brzmiały te palikotyzmy!
Jak widać, dzisiaj, w życiu publicznym, wobec społeczeństwa politykom wolno więcej niż zboczeńcom w seksie. Bo tam nieprzekraczalną granicą jest ból, poczucie krzywdy, brak zgody partnera.
PS. O książce napiszę wkrótce, bo ona zasługuje na dłuższą chwilę uważnej lektury.
„Jedenaście dni temu dość mało znany bloger Mieszczuch7 napisał bardzo ciekawą notkę p.t. "Nowy mur - warszawski". Jako pierwszy zauważył on, że dzięki stalowym barierkom Pałac Prezydencki zaczął przypominać warowną twierdzę. Porównał on to do muru oddzielającego Żydów od Palestyńczyków oraz do wysokich płotów, które rozdzielają katolików i protestantów w Belfaście. Później także inni publicyści /n.p. Johny Pollack/ czynili podobne porównania, ale Mieszczuch7 był pierwszy. Jego poprzednia notka o ataku na niezawisłość Rzecznika Praw Obywatelskich też była bardzo interesująca. Warto zaglądać na ten blog.” elig, 28.08.2010
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka