NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
850
BLOG

Polskie elity i 20 lat katastrofy

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 7

Parę tygodni temu spotkałem dawno niewidzianego znajomego z liceum i studiów, K. Jest to chłopak politycznie i intelektualnie bardzo obyty, środowiskowo (rodzinnie?) związany z warszawskim KIK-iem, czwarty rok socjologii na Karowej. Zawsze kojarzył mi się z konsekwentną, raczej rozumną polską prawicą: raczej konserwatywny obyczajowo, raczej liberalny gospodarczo, raczej „antypostkomunistyczny” – ale bez zacietrzewienia. W rozmowie wyszło, że głosował na Komorowskiego (a wcześniej na PO). Zażądałem wyjaśnień: dlaczego taka porządna konserwa przykłada rękę do rządów polskiej wersji Berlusconiego? K. nie dał się jednak zbić z tropu i odpowiedział z powagą: „Otóż, widzisz, im dłużej próbuję rozgryźć naszą politykę i debatę intelektualną, tym mniej rozumiem, co jest w polskich warunkach interesem ogólno-społecznym. Dlatego, z bólem, ale głosuję zgodnie ze swoim interesem klasowym”. Wiele trzeba mieć samoświadomości i intelektualnej uczciwości, żeby coś takiego powiedzieć. Ale też, czy nie jest to niewypowiedziany motyw politycznych wyborów wielu z nas? I czy nie jest to największe oskarżenie wobec elit naszego już ponad dwudziestoletniego państwa, jakie można sformułować? Jakie zadanie elit jest bowiem istotniejsze, niż budowanie i obrona w wolnej debacie, odpowiadających na wyzwania współczesności oraz na potrzeby i aspiracje społeczeństwa wizji dobra wspólnego?

 

Dyskusja na temat osiągnięć elit wolnej Polski zbyt często sprowadza się zazwyczaj do bałwochwalczego zachwytu dla swoich autorytetów i mniej lub bardziej subtelnego obrzucania błotem tych z drugiej strony (czy to jako „polskojęzycznych”, czy to jako „ciemnogrodu”, czy to jako „frustratów”, co to „robili kariery i pierdzieli w stołki (albo w pieluszki), kiedy myśmy walczyli o wolne Polske”). Koncentrowanie się na podziałach wśród elit, czy udawanie, że odpowiedzialność za rzeczywistość leży tylko po jednej stronie, jest nie tylko zafałszowaniem właściwego stanu rzeczy, ale też formą „podtrzymywania ustroju panującego” poprzez szczególnego rodzaju afirmację niemożności zmiany. W debacie zorganizowanej wokół ideologicznych konstruktów: „łże-elity”, „antysalon”, „obpaskudzacze z IPN-u” (jednym z moich ulubionych motywów jest też uparte stosowanie przez najtwardszych publicystów z okolic gazetowyborczych miana „IV RP” w odniesieniu do Polski po 2005 roku, mimo że koncept ten nigdy nie został urzeczywistniony) nie ma miejsca na szersze, wolne od doraźnych uwikłań politycznych, spojrzenie na kondycję naszych elit. W pewnym sensie, można powiedzieć, że to nic dziwnego: trudno przecież, żeby elity jako zbiorowość potrafiły sobie szczerze i otwarcie – niczym mój kolega K. – powiedzieć, jak jest. Bo jest fatalnie. I nie będzie chyba zbyt daleko posunięte stwierdzenie, że cały ten rytuał wzajemnych potępień, odcinania tego, co „zwyrodniałe” od „zdrowego trzonu”, służy tak naprawdę tylko jednemu: usprawiedliwieniu danej części elity wobec kompletnej kompromitacji całości (niezależnie od chwalebnych wyjątków).

 

I nie chodzi tu o jakąś wielką „zdradę elit”. Zdrada, jako czyn głęboko uświadomiony, przekracza – obawiam się – horyzont większości polskiej elity. Niewątpliwie można tego określenia bronić w wielu indywidualnych przypadkach: mieliśmy w Polsce lat 80. i 90. patologiczne przypadki ludzi, którzy z mniej lub bardziej pełną świadomością i premedytacją działali na szkodę kraju i społeczeństwa. Rola tych jednostek w procesie transformacji była nieproporcjonalnie duża, a w rzeczywistości nowego państwa – III RP – nie brakowało potwierdzeń dla „teorii spiskowych” (wątpiącym polecam prześledzenie co większych afer III RP, z aferą FOZZ na czele). W każdej niemal sferze życia społecznego odczuwalne były działania jednostek, grup i grupek, które skutecznie zagospodarowywały przestrzenie władzy politycznej i gospodarczej tak, by służyły ich partykularnym celom. Ludzie starej i nowej nomenklatury, nowych i starych służb specjalnych, żądni zysku przedsiębiorcy i grupy przestępcze, gromadzili ogromne zasoby i ugruntowywali zdobyte pozycje przy pomocy instrumentów politycznych (i niejednokrotnie – kryminalnych). Nie brakuje także dowodów, że uprzywilejowana pozycja PRL-owskiej klasy politycznej i menedżerskiej i wynikająca z niej formuła III RP, były zgodne z formułowanymi wcześniej planami architektów transformacji (polecam teksty „do użytku wewnętrznego” Biura Politycznego PZPR autorstwa grupy Cioska i Urbana), a rozwój tego stanu rzeczy był wspierany przez rozmaite ośrodki władzy komunistycznej i jej spadkobierców (m. in. latami nietykalne WSI).

 

A jednak to nie świadomi swojego działania „zdrajcy”, ludzie cyniczni, gotowi iść „po trupach”, by osiągnąć swoje cele – istniejący przecież na każdej szerokości geograficznej – odpowiadają za ideową pustkę polskiej polityki i brak społecznej partycypacji. W zdrowym społeczeństwie tego typu patologiczne przypadki stanowią margines – większość ludzi stara się przecież w miarę swoich możliwości godzić dobro partykularne z rozumianym po swojemu dobrem wspólnym. „Zdrajcy” niewiele mogliby w Polsce zdziałać, gdyby nie zdecydowanie liczniejsza rzesza ludzi, których negatywna rola w ustanawianiu nowej rzeczywistości po 1989 roku wynikała z nieświadomości, zagubienia i swoistej znieczulicy na krzywdę innego. To pustka – albo ewidentny fałsz – w sferze istniejących wizji dobra wspólnego doprowadziła do upowszechnienia myślenia czysto partykularnego i bierności wobec zła, a w dalszej perspektywie trwałego wpływu takich postaw na kształt państwa, stosunków społecznych w nim panujących.

 

Winą polskich elit jako szeroko rozumianej całości nie jest więc zdrada w sensie zorganizowanego działania przeciwko społeczeństwu, ale fakt, że nie zdobyły się na podmiotowość, nie stworzyły diagnoz i projektów odpowiadających wymogom konkretnych społecznych okoliczności. Przyjęły bierną postawę w „swojej działce”, a potem dziwiły się, że społeczeństwo obywatelskie takie niemrawe, że frekwencja taka niska, itd.

 

Od 1989 roku poczynając, zarówno na poziomie instytucji państwa, jak i samorządów, uczelni czy przedsiębiorstw, rzucono się do „transformowania” bez należytego przemyślenia stanu wyjściowego – sytuacji gospodarki (w tym: poszczególnych przedsiębiorstw), instytucji państwa, a także przekonań i aspiracji społeczeństwa. Stanu pod wieloma względami katastrofalnego, ale przecież nie pozbawionego atutów. Pośpiech i pewną bezmyślność we wdrażaniu rzekomo bezalternatywnych reform i restrukturyzacji można było zrozumieć czy usprawiedliwić w pierwszych latach po 1989 roku. Z czasem powinno było jednak przyjść opamiętanie. Stało się inaczej – w 2010 roku można wręcz odnieść wrażenie, że bezrefleksyjność działania elit przybiera tylko na sile. Dwadzieścia lat wolnej Polski jawi się przede wszystkim jako czas importowania form instytucjonalnych oraz zwulgaryzowanych koncepcji politycznych i gospodarczych z odległych, nieprzekładalnych społeczno-kulturowych czasoprzestrzeni (mam tu na myśli zarówno USA czy Europę zachodnią, jak i poprzednie wcielenia polskiej państwowości). Czym na początku transformacji było myślenie w kategoriach krótkoterminowego zysku, przejawiające się w masowej prywatyzacji i zamykaniu „jak leci” przynoszących straty zakładów, tym dzisiaj kolejny odcinek dobijania polskiej nauki przez min. Kudrycką (bardziej bolońską niż proces boloński). Arena walki politycznej i ideowej, która mogła posłużyć wyłonieniu się nowych diagnoz i oryginalnych koncepcji, wypełniona została niemal doszczętnie przez zwolenników konkurencyjnych projektów imitacyjnych.

 

Pora otwarcie przyznać, że polskie elity po prostu zawiodły. Zawiodły etycznie, rezygnując – od samego początku przemian – z konsekwentnego trzymania się zasad demokracji i przyjmując rolę „tych, co wiedzą lepiej”. Ale zawiodły także i w tej roli, nie wypracowując własnych odpowiedzi na wyzwania współczesnego świata: globalizację, postindustrializm, przetasowania geopolityczne, niż demograficzny, czy integrację europejską. Pojęcie dobra wspólnego w Polsce stało się abstrakcją.

 

 

Marceli Sommer (kazimierz.marchlewski)

 

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (7)

Inne tematy w dziale Polityka