NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
351
BLOG

Tomasiewicz: P jak Polska, P jak peryferie

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 2

Ostrzegam: moje oceny są celowo prowokacyjne, niewyważone, niesprawiedliwe. Chcę w ten sposób pobudzić do refleksji nad naszym statusem i perspektywami.



Polska to peryferie. Peryferiami jesteśmy od zarania dziejów: sam fakt przyjęcia chrztu z Zachodu usytuował nas na peryferiach cywilizacji zachodniochrześcijańskiej. Uniknijmy jednak fatalizmu. Historia Polski pokazuje nam również, że status peryferii nie jest dany raz na zawsze. Unia w Krewie, potwierdzona potem w Horodle i Lublinie, sprawiła, że ze scalenia dwóch krajów peryferyjnych wobec swoich cywilizacji (Litwa faktycznie znajdowała się już na orbicie prawosławia) powstało nie tylko regionalne mocarstwo ale też nowy ośrodek cywilizacyjny promieniujący swą synkretyczną kulturą na całą Europę Wschodnią. Niestety, w ślad za siłą polityczną i kulturową nie szła ekonomiczna. W tym samym czasie dokonał się nowy podział Europy, zapoczątkowany został dualizm jej rozwoju gospodarczego. Ten podział pracy (uprzemysławiający się kapitalistyczny Zachód i rolniczy refeudalizujący się Wschód) na krótką metę wydawał się korzystny dla Rzeczpospolitej, a w każdym razie dla jej społecznych elit – w dalszej jednak perspektywie zepchnął Polskę w otchłań zacofania i uzależnienia.



Jest to tak oczywiste, że wydaje się naturalne; większość nie wyobraża sobie, że mogłoby być inaczej, więc w ogóle nie dostrzega problemu. Analiza własności w kluczowych branżach polskiej gospodarki czy struktury polskiego handlu zagranicznego – to wyważanie otwartych drzwi. Ba, sytuacja ta uchodzi za ze wszech miar korzystną! Również na arenie polityki międzynarodowej za główny powód do dumy uważamy satelicki status „lojalnego sojusznika”. Zaryzykować można twierdzenie, że Polska przestała być podmiotem politycznym – nie dlatego, że zrzekła się części swej suwerenności (to akurat sytuacja nierzadka w dziejach) ale dlatego, że jak się zdaje w ogóle utraciła wolę suwerenności. Patriotyzm został sprowadzony do rangi cepelii albo – co gorsza – symboliki jednej z partii.



Jesteśmy też peryferiami mentalnymi, prowincją duchową. Kierunek przepływu wzorów jest jednostronny i ściśle określony: Polak zaakceptuje indyjski buddyzm, japońską mangę, meksykańską kuchnię i rosyjski zespół Tatu – ale pod warunkiem, że najpierw przyjęło się to na Zachodzie. Przyjrzyjmy się polskiej kulturze, w której punktem honoru większości twórców jest nadążanie za trendami płynącymi z Zachodu i ich możliwie najwierniejsze kopiowanie. Czyż nie świadczy o tym sprawa tak banalna, jak nazwy polskich zespołów pop? Przyjrzyjmy się zmianom w codziennej polskiej obyczajowości, w której – wybaczcie znowu skrótowość – „gest Kozakiewicza” został wyparty wystawieniem dużego palca a Halloween wypiera Zaduszki. Przyjrzyjmy się językowi – wczoraj w pociągu słyszałem, jak studentka mówiła do koleżanki: „Ale ty jesteś słitaśna. Kolnij do mnie!”. To już nie jest język polski, proszę państwa, na naszych oczach (uszach) rodzi się pidżin, który ma szansę wyprzeć w ciągu dwóch pokoleń polszczyznę. Nie przesadzam – jest to realne, jeśli zostanie zrealizowany projekt nauczania akademickiego w języku angielskim, przez co w języku polskim nie będzie już można wyrazić zdobyczy nauki.



Zagrożenia wynikające z trwałej peryferyzacji Polski nie spędzają jednak snu z powiek ani społeczeństwu ani klasie politycznej (pomijając izolowane grupki oszołomów). W powszechnej opinii od momentu wstąpienia do NATO i Unii Europejskiej przestaliśmy być krajem peryferyjnym, staliśmy się integralną częścią składową Centrum. Jak to powiedział z satysfakcją dorobkiewicza któryś z polityków: „znaleźliśmy się po tej lepszej stronie”. Taka optyka oznacza jednak niezrozumienie faktu, że w świecie mamy do czynienia z niekończącą się hierarchią systemów a w każdym z nich wyznaczyć możemy centrum i peryferie. Geopolityczny Zachód stanowi centrum systemu światowego, ale w jego obrębie Europie przypada rola peryferii; znowuż peryferią wewnętrzną Unii Europejskiej jest Europa Wschodnia.



Słuszność drogi rozwoju zależnego uzasadniana jest za pomocą teorii takich jak np. „skapywanie bogactwa”: nadmiar środków z przesyconego Zachodu Europy ma napływać do „wschodnioeuropejskich tygrysów”. Cieszyłbym się, gdyby tak było ale nie jest to pewne. Charles Gati w artykule „Słabnące uczucie. W krajach Europy Środkowej kończy się miłość do Ameryki” („Sprawy Międzynarodowe” nr 4/2008) twierdzi, że „bogatsze społeczeństwa Unii Europejskiej rozwijają się szybciej od społeczeństw wschodniej i środkowej Europy. Dystans pomiędzy nimi nadal się powiększa”. Może przesadza, ale w 2004 r. PKB per capita w Polsce wynosił 12.000 USD, a w Niemczech 28.700; sześć lat później dane dla Polski to 17.800, dla Niemiec 34.200. Oznacza to, że dystans dzielący nasze kraje niemal się nie zmienił a co za tym idzie – Polska utrzymuje swą rolę rezerwuaru siły roboczej, względnie taniej i elastycznie reagującej (złośliwy powiedziałby: rolę bantustanu). Mechanizm utrwalający peryferyjny status wyjaśniają K. Gawlikowska-Hueckel i A. Zielińska-Głębocka w pracy „Integracja europejska. Od jednolitego rynku do unii walutowej” (Warszawa 2004, s. 180-185). Jeśli nawet jest to pesymizm na wyrost, to warto być świadomym tego rodzaju zagrożeń.



Niestety, rządzących to nie interesuje – ich horyzont czasowy zamykają najbliższe wybory. Szeroko pojęta klasa polityczna („inteligencja kompradorska”, wedle celnego określenia Tomasza Szczepańskiego) czerpie zresztą konkretne acz krótkoterminowe profity z uzależnienia: stanowiska w instytucjach ponadnarodowych, dotacje, granty, stypendia, kontrakty, wyjazdy. Każdy współfinansowany ze środków unijnych chodnik jest wszak namacalnym dowodem na korzyści płynące z peryferyjnego statusu Polski; natomiast skutki długofalowe umykają nam.



Organiczna niezdolność do perspektywicznego myślenia komponuje się harmonijnie z panującą u nas od wieków indywidualistyczną filozofią życiową: przeciętny Polak wierzy, że on da sobie radę w pojedynkę. Polak potrafi! Niestety, doświadczenia amerykańskie nie potwierdzają tego. Choć jednostki pośród amerykańskiej Polonii rzeczywiście odniosły sukces, to Polonia jako całość (a więc też statystyczny Polonus!) jest gorzej sytuowana niż grupy etniczne działające solidarnie i zespołowo jak Irlandczycy czy Włosi (o Żydach nie wspominając). To „oczywista oczywistość”, że jednostka z grupy peryferyjnej ma trudniejszy start, że awansując musi pokonać więcej trudności niż gdyby należała do grupy centralnej; płynie z tego logiczny wniosek, że awans grupowy zwiększa szanse jednostki, warto więc działać zespołowo, zadbać o dobro wspólne. W Polsce jednak oczywiste to nie jest, tu każdy sobie rzepkę skrobie. Media szczujące przeciw nieudolnemu skądinąd państwu postawę tą pogłębiają.



I jeszcze jeden istotny czynnik psychospołeczny – kompleks niższości, wynikający z naszego peryferyjnego statusu a wyrażający się w snobizmie. Polak dopłaci do interesu byle tylko zostać zaakceptowany w Dobrym Towarzystwie. Postaw się a zastaw się! Dlatego w Polsce nie ma gorszej rzeczy niż „obciach” czyli bycie zaściankowym, zacofanym, przaśnym, swojskim. Obciach oznacza śmierć cywilną. Chcąc jej uniknąć musimy być cool i trendy, europejscy i światowi. Tymczasem polskość kojarzy się z zacofaniem, ograniczeniami, szarzyzną, pospolitością, anachronizmem, biedą, martyrologią – czyż możemy się wobec tego dziwić masowej ucieczce od polskości? Powszechną jest w Polsce tęsknota (mniejsza, na ile realna) do ekstatycznego rozpłynięcia się w europejskości czy uniwersalności.



Tym bardziej, że szarganie narodowych świętości przypomina kopanie zdychającego wilka: można wyładować na nim całą frustrację a ugryźć i tak już nie ugryzie; można stosunkowo małym kosztem uważać się za rewolucjonistę i kontestatora jeśli media stworzą parasol chroniący przed bezsilnym oburzeniem „moherów”. Zwróćmy przy tej okazji uwagę na fakt, że nieraz grupa peryferyjna w obrębie danego systemu jest zarazem ekspozyturą centrum systemu nadrzędnego – choć mniejszościowa we własnym społeczeństwie potrafi sobie zapewnić dominującą pozycję dzięki wsparciu z zewnątrz. Dlatego konflikt między centrum a peryferiami nie jest zewnętrzny wobec polskiego społeczeństwa – przebiega przezeń.



W ten sposób docieramy do odmiennego aspektu peryferyjności. Choć jestem niezwykle nieufny wobec wszelkich ideologii pretendujących do uniwersalizmu, to akurat teorii zależności skłonny jestem nadawać ten walor. Otóż każde zjawisko możemy rozpatrywać jako system tzn. układ wzajemnie oddziaływających na siebie elementów; w każdym systemie możemy wyróżnić elementy centralne (organizujące system zgodnie ze swymi interesami) i peryferyjne; opozycja między centrum a peryferiami wydaje się być wpisana trwale w logikę każdego systemu. Z tego punktu widzenia można więc mówić nie tylko o centralnych i peryferyjnych obszarach ale też np. o centralnych i peryferyjnych grupach społecznych, centralnych i peryferyjnych kulturach etc.



Będziemy więc mieć w Polsce do czynienia z konfliktem pomiędzy Warszawą i metropoliami a wsią i małymi ośrodkami; między burżuazją a proletariatem; między netokracją a pozbawionymi dostępu do sieci; między pracującymi a emerytami, bezrobotnymi i wchodzącymi na rynek pracy; między sektorami gospodarki zintegrowanymi z rynkiem zagranicznym i sektorami obsługującymi rynki lokalne; między lansowaną w mediach pop-kulturą (zaliczając tu też jej formy pseudokontestacyjne) a kulturą tradycyjną i niszowymi subkulturami; między ideologią mainstreamu a wyznawcami poglądów radykalnych. Wyliczać można bez końca. Na pierwszy rzut oka siła dążeń odśrodkowych mogłaby rozsadzić system. Nieprzezwyciężalną jednak, jak się zdaje, słabością oponentów centrum jest fakt, że ich dążenia biegną w przeciwstawnych kierunkach, dlatego tylko centrum potrafi zapewnić funkcjonowanie systemowi.



Ponownie przestrzegę jednak przed fatalizmem: nic nie jest na zawsze centrum, nic nie jest na zawsze peryferią. Błyskotliwie wyjaśnił to Arnold Toynbee, którego teoria wyzwania i odpowiedzi ukazuje nam proces nieustannej wędrówki centrum, przesuwania się ośrodka ciężkości na peryferie. Wszak cywilizacja grecka powstała na peryferiach bliskowschodniej, rzymska – na peryferiach hellenistycznej, zachodniochrześcijańska – na peryferiach rzymskiej, Imperium Brytyjskie ukształtowało się na peryferiach chrześcijańskiej Europy a Stany Zjednoczone na peryferiach świata anglosaskiego. Dziś, w dobie zmierzchu Zachodu, widzimy jak środek ciężkości nieubłaganie wraca do peryferyjnej jeszcze niedawno Azji. Historia zatacza koło. Peryferyjny status może więc okazać się atutem – choć oczywiście nie każde peryferie staną się centrum.



Stanisław Lem w opowiadaniu „Profesor Dońda” opisał świat, w którym przestały funkcjonować komputery. I konkludował: „Im kto wyżej wlazł na drabinę postępu, tym gwałtowniej z niej rymnął”. Być może więc peryferyjność, zaściankowość też ma swe dobre strony.

Amen!

 

Jarosław Tomasiewicz

 

Autor (ur. 1962) jest doktorem nauk politycznych, autorem książek (Zło w imię Dobra. Zjawisko przemocy w polityce, Terroryzm na tle przemocy politycznej (zarys encyklopedyczny), Między faszyzmem a anarchizmem. Nowe idee dla nowej ery oraz Ugrupowania neoendeckie w III Rzeczypospolitej) i publicystą.

 

dodatek: Integracja europejska a proces relokacji, fragment z książki K. Gawlikowskiej-Hueckel, A. Zielińskiej-Głębockiej, pt. „Integracja europejska. Od jednolitego rynku do unii walutowej” , Wyd. C.H. Beck, Warszawa 2004. s. 180-185 (nowe-peryferie.pl/index.php/integracja-europejska-a-proces-relokacji/)

 

Tekst pierwotnie ukazal sie na stronie -  nowe-peryferie.pl/index.php/2011/05/p-jak-polska-p-jak-peryferie/   

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka