NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
362
BLOG

Jestem publicystą, napiszę felieton za bułkę

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 0

 Fejsbukowy iwent pt. „jestem ilustratorem – zrobię grafikę za bułkę” daje możliwość przyjrzenia się „gorzkim żalom” wylewanym przez młodych grafików (i nie tylko). Opisywane tam nieszczęścia brzmią znajomo: śmieciowe umowy, niskie stawki, oczekiwanie darmowej pracy w zamian za „punkt w cv”. Tego typu doświadczenia są udziałem bardzo wielu młodych ludzi wchodzących na rynek pracy po pozornie, „obiecujących” i „przyszłościowych” kierunkach, nic więc dziwnego, że możemy tam znaleźć opowieści młodych kompozytorów, fotografików czy tłumaczy.W snutych przez tych ludzi opowieściach znać głębokie egzystencjalne rozczarowanie. Urodzonym pod koniec lat 70-tych i w późniejszej dekadzie wmówiono, iż są w stanie osiągnąć sukces – mogą zdobyć pracę, która będzie zarówno dostarczać dużej ilości dóbr materialnych, jak i satysfakcji. Nagrodą za dostosowanie się do reguł nowej kapitalistycznej gry (elastyczność, gotowość do pracy w nielimitowanych godzinach, nieustanne podnoszenie swoich kwalifikacji) miała być egzystencja zasadniczo różna od nędznej monotonii PRL-owskich biur i fabryk. Młode pokolenie wybrało nie tylko pepsi, lecz także „ucieczkę do przodu” i gorliwy konformizm, przejawiający się w rozlicznych kursach, wybieraniu modnych studiów i namiętnej lekturze „Gazety Wyborczej”. W tyle miały pozostać mentalne sieroty dawnego systemu – roszczeniowi, domagający się socjalu, głosujący na Leppera i w ogólnie niefajni „zwykli ludzie”.

Ta wizja okazała się nierealna z prostych przyczyn: po pierwsze, upowszechnienie się ambicji sprawiło, iż nagle na rynku pracy znalazła się cała masa „kreatywnych”, a popyt i podaż w kapitalizmie działają bezwzględnie. Po drugie zaś, polskie społeczeństwo jest nadal zbyt ubogie, aby utrzymywać masę ludzi zajmujących się grafiką, designem czy tłumaczeniami literatury wysokiej. Istnienie wyjątków, w postaci osób, które rzeczywiście nieźle żyją z korporacyjnych zamówień, jedynie potwierdza regułę.

Zderzenie wyśrubowanych ambicji z marną rzeczywistością budzi frustrację. Jednak uważna lektura wpisów na rzeczonym profilu sprawia, że ten spontaniczny wybuch niezadowolenia polskiego prekariaturozczarowuje. Wśród jeremiad trudno znaleźć próby jakiejkolwiek teoretycznego ujęcia przyczyn sytuacji, w której znaleźli się nasi bohaterowie (a są to przecież ludzie wykształceni). Dominują narzekania na „Polskę” (gdyż, jak wiadomo, na „Zachodzie” takie rzeczy byłyby nie do pomyślenia), bezmyślnych klientów (nasi rodzimi kapitaliści z niewiadomych względów nie chcą przypominać bohaterów amerykańskich seriali o wysmakowanej burżuazji) oraz na kolegów po fachu, psujących rynek gotowością do półdarmowej pracy. Autorzy wpisów nie chcą czy też nie potrafią zrozumieć prostej prawdy: jest im źle, ponieważ na rynku pracy są jedynie pracownikami najemnymi, zmuszonymi do sprzedaży własnej pracy w celu przeżycia, a pracownicy najemni w systemie neoliberalnego kapitalizmu mają ogólnie przegwizdane. Zawsze bowiem znajdą się tacy, którzy tę samą pracę zgodzą się wykonywać w jeszcze gorszych warunkach za jeszcze mniejsze pieniądze – i nie ważne, czy praca ta polega na montowaniu lodówek na taśmie fabrycznej, czy na projektowaniu kampanii reklamowych. Logika cięcia kosztów i równania w dół jest nieubłagana.

Tym, co zdaje się uniemożliwiać rodzimemu prekariatowi zrozumienie tych zależności, jest wpojone mu poczucie wyższości kulturowej. Jakkolwiek pod względem zasobów materialnych i stosunku do „własności środków produkcji” ludzie ci mają się tylko ciut lepiej niż maszyniści z PKP czy kasjerki z hipermarketów, to w swoim własnym mniemaniu są o niebo lepsi – w końcu są wykształceni, hołdują „nowoczesnemu” stylowi życia i marzą o kreatywnych karierach. Tymczasem to właśnie „młodzi, wykształceni” okazują tymi słabszymi – kasjerki i maszyniści chociaż próbują buntu i strajków (choć ich sytuacja jest, ze względu wspominany na brak wykształcenia czy konieczność utrzymania rodziny, o wiele trudniejsza).

Dopóki przedstawiciele naszej domniemanej klasy kreatywnej nie zrozumieją obiektywnych warunków swojej egzystencji, dopóty ich gniew będzie się kanalizował w jałowych narzekaniach. Co więcej, poprzez swoje działania polityczne (głosowanie na PO, czy wręcz na Korwin-Mikkego lub Palikota), będą oni stanowili podporę systemu. Aby nasi „sfrustrowani kreatywni” mogli się stać motorem realnej społecznej zmiany, muszą dostrzec jedną prawdę – mimo swoich dyplomów, kwalifikacji, oryginalnych zainteresowań i bogatego życia towarzyskiego są oni, by użyć „przestarzałej” kategorii, po prostu proletariuszami i nie mają do stracenia nic prócz kajdan.

Krzysztof Posłajko

tekst ukazał się pierwotnie na portalu Nowe Peryferie

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka