NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja
281
BLOG

Demokracja zaczyna się na dole

NowePeryferie - redakcja NowePeryferie - redakcja Polityka Obserwuj notkę 0

 

Pomijając twardogłowych publicystów Gazety Wyborczej i polityków Platformy Obywatelskiej, którzy uważają, że jedynym problemem polskiej demokracji jest możliwe zwycięstwo PiSu w demokratycznych wyborach, zdecydowana większość dostrzega kłopoty, z jakimi zmaga się polski system polityczny. Mówi się zatem o niskim zaangażowaniu obywatelskim, o oligarchizacji systemu partyjnego, o nikłym wpływie konsultacji społecznych na stanowione prawo, o słabości instytucji państwowych, czy też o stronniczych mediach. Recepty najczęściej polegają na zmianach prawa dotyczącego partii politycznych: ograniczeniu władzy liderów, zakazaniu reklam politycznych, wymuszaniu dotacji na think-tanki i regulowaniu finansowania partii. Jakkolwiek niektóre z przedstawianych pomysłów mogłyby pozytywnie wpłynąć na polskie partie, to nie w nich leży główny problem polskiej demokracji. Partie są jedynie najbardziej widocznym symptomem choroby.
 
Demokracja zaczyna się na dole. Tam, gdzie obywatele zaczynają się organizować dla poprawy wspólnego losu. Społeczeństwa, w których ludzie nie widzą sensu zbiorowego działania trudno nazwać demokratycznymi. Dlatego też, jeśli rzeczywiście chcemy w Polsce demokracji, musimy przede wszystkim pomagać w budowie oddolnych struktur, które będą w stanie dbać o dobro wspólne. Dziś w naszym kraju zaangażowanie obywatelskie jest na bardzo niskim poziomie. Wg Diagnozy Społecznej Polacy są na szarym końcu UE jeśli chodzi o zrzeszanie się, czy zaufanie do współobywateli. Ani nie wierzą, że ludzie najczęściej starają się być pomocni, ani sami szczególnie nie działają na korzyść lokalnych społeczności. Bardzo rzadko uczestniczą w zebraniach publicznych, jeszcze rzadziej zabierają na nich głos.
 
Zadziwiający jest fakt, że nawet jeśli politycy, czy publicyści dostrzegają problemy z polskim zaangażowaniem obywatelskim (najczęściej dzieje się to wtedy, gdy kolejny raz frekwencja w wyborach powszechnych jest niższa niż 50%), to trudno wskazać jakiekolwiek konkretne projekty, które mogłyby być zaczynem zmian. Demokratyzacja jest procesem oddolnym, ale decydenci powinni stwarzać korzystne dla niej warunki. Czasem mówi się w tym kontekście o wzmacnianiu trzeciego sektora. Najbardziej spektakularnym działaniem w tym zakresie, odtrąbionym przez ośrodki medialne jako wielki sukces demokracji, była wprowadzona w 2003 roku ustawa o działalności pożytku publicznego, dzięki której można było przekazać 1% podatku na organizację pozarządową. Miała ona prowadzić do wzmocnienia NGOsów oraz zainteresować ludzi trzecim sektorem. Elżbieta Korolczuk w tekście opublikowanym w Polityce Społecznej (nr 5-6/2011) pokazuje jednak, że ustawa zadziałała w sposób przeciwny do zamierzeń. W 2003 roku – gdy prawo zaczynało dopiero obowiązywać na NGOsy przekazano 600mln zł jako darowizny i 10mln zł w ramach 1% podatku. Program zyskiwał jednak na popularności i już w 2009 roku proporcje uległy zmianie. Ze swoich PITów obywatele odprowadzili do organizacji pozarządowych 357mln zł, a w postaci darowizn 207 mln. Trudno nie zauważyć, że NGOsy dostały dużo większe wsparcie od społeczeństwa wtedy, gdy ustawa dopiero wchodziła w życie, niż po 6 latach jej obowiązywania. Korolczuk stwierdza wprost: ustawa nie pomogła trzeciemu sektorowi (a jeśli już to wielkim i bogatym organizacjom), ale agencjom reklamowym i firmom wynajmującym nośniki reklamowe. Można więc stwierdzić, że państwo bardziej przeszkadza organizacjom obywatelskim niż im pomaga.
 
NGOsy są oczywiście wspierane różnymi systemami grantów. Należy jednak zauważyć, że o ile granty rzeczywiście pomagają trzeciemu sektorowi, to trudno stwierdzić, ażeby finansowe wzmocnienie organizacji pozarządowych prowadziło do jakichś wyraźnych postępów w budowaniu społeczeństwa obywatelskiego. Granty prowadzą raczej do biurokratyzacji trzeciego sektora, na który państwo przerzuca część swoich obowiązków. Społecznicy zmieniają się w swego rodzaju urzędników, którzy w zamian za wypełnienie pewnych zadań otrzymują pieniądze. Uznanie takiego modelu NGOsów za coś, co przyczynia się do zwiększenia demokratyzacji jest raczej absurdem. To tak, jakby szacować zaangażowanie obywatelskie danego społeczeństwa w oparciu o liczbę urzędników, których państwo zatrudnia, aby dbali o sprawy publiczne.
 
Jaka forma działalności społecznej były najlepsza dla naszego społeczeństwa? Sądzę, że jak największy nacisk należy położyć na organizowanie się ludzi, których łączy wspólnota interesów. Myślę tutaj nie o obywatelach, których związek jest dobrowolnym aktem społecznego zaangażowania, ale o tych, którzy zostali ze sobą związani jeszcze przed podjęciem decyzji o zespołowym wywieraniu wpływu na swój los. A zatem idzie mi o ludzi pracujących w jednym zakładzie pracy, studentów, sąsiadujących ze sobą rolników czy ludzi mieszkających na tym samym terenie. Organizacje, które powstają wśród takich grup są kluczowe dla rozwoju demokracji. Dlaczego? Otóż tam najłatwiej nauczyć się, że razem można zdziałać więcej niż osobno, że zrzeszanie się daje realne korzyści, przekładające się na poziom życia obywateli.
 
Stowarzyszenia, które powstają, by realizować cele zewnętrzne wobec bezpośrednich interesów ich członków (np. organizacje charytatywne, ekologiczne, etc) są pewnym naddatkiem. Bardzo dobrze, że ludzie chcą w taki sposób działać, jednak niestety ten rodzaj organizacji nie może mieć charakteru masowego, a to z tego prostego powodu, że większość ludzi w Polsce nie ma czasu na angażowanie się w sprawy, które nie dotykają ich osobiście. Aby  uczestnictwo w organizacjach społecznych stało się udziałem większość społeczeństwa organizacje te muszą reprezentować najbardziej żywotne interesy jego członków.
 
Najważniejsze i stosunkowo najprostsze byłoby rozpoczęcie procesu demokratyzacji od partycypacji pracowniczej. Ludzie z jednego zakładu pracy dokładnie znają problemy swoich przedsiębiorstw, najczęściej wiedzą też, co zrobić, aby je przezwyciężyć. Działalność w organizacjach pracowniczych nie jest luksusem, na który mogą pozwolić sobie jedynie ci, którzy dysponują czasem, ale po prostu walką o poprawienie własnego losu. Niestety jednak poziom zorganizowania pracowników ciągle maleje. Obecnie wynosi 15%, co jest mizernym wynikiem jeśli porównamy się z krajami OECD.
 
Zatem rządzący, o ile zależy im na poprawie polskiej demokracji, powinni robić wszystko, aby ułatwić pracownikom organizowanie się w ramach zakładu pracy. Rozpocząć należałoby od egzekwowania obowiązującego prawa gwarantującego wolności związkowe. Przypadki, w których pracownicy zwalniani są za podjęcie samych prób organizowania się, są nagminne. Pamiętam do dziś, jak w mojej ostatniej pracy powiedziano mi, że w tej firmie związki zawodowe są zakazane. Rząd i pracodawcy powinni również przestrzegać zasad dialogu publicznego. Piotr Duda w wywiadzie dla Nowego Obywatela (nr 2/2011) stwierdził wprost: „Rząd zrobił sobie z Komisji Trójstronnej „punkt informacyjny”, za pośrednictwem którego powiadamia stronę społeczną, co ma zamiar zrobić”. Już samo przestrzeganie ustalonych wcześniej zasad na pewno pomogłoby pracowniczym organizacjom. A przecież państwo powinno robić jeszcze więcej. Dlaczego ministerstwo pracy nie prowadzi regularnie akcji informacyjnych mających na celu zachęcanie pracowników do przystępowania do związków? Dlaczego nie rozszerzyć kompetencji związków zawodowych na modłę skandynawską? Dlaczego nie pójść jeszcze dalej i aktywnie nie promować różnych form pracowniczego zarządzania przedsiębiorstwem?
 
Powiedzmy sobie wprost: wszystkie te pytania rażą swoją naiwnością. Dlaczego państwo nie pomaga związkom? Trudno, aby tak było, skoro premier nazywa związkowców chuliganami. Więcej uprawnień dla związkowców? Zabawny postulat, skoro państwo nie radzi sobie z zapewnieniem związkom obecnie obowiązujących praw. Pracownicze zarządzanie firmą? Hmm, ostatnio PO proponowała ustawę o spółdzielczości, która wg prezesa Krajowej Rady SpółdzielczejAlfreda Domagalskiego mogła prowadzić do „wygaszania ruchu spółdzielczego w Polsce”. Nawiasem mówiąc, do prac nad ustawą rządzący nie dopuścili najbardziej zainteresowanych, czyli spółdzielców właśnie.
 
Paradoksem polskiego systemu politycznego jest fakt, że chociaż demokracja uważana jest za najlepszy sposób zarządzania państwem, to praktycznie ikt nie traktuje poważnie pomysłu, że byłaby ona również dobrym modelem zarządzania przedsiębiorstwem. Takie koncepcje, jak spółdzielczość, partycypacja pracownicza, ekonomia demokratyczna, spółki pracownicze, są od początku transformacji uważane za przeżytek poprzedniego systemu. Przyjęty na początku lat 90. model prywatyzacji był tego najlepszym wyrazem. Prywatyzowanie zakładów przez spółki pracownicze było tak mocno utrudniane, że tylko w nadzwyczajnych przypadkach udało się doprowadzić do takiego rozwiązania. Tymczasem firmy sprywatyzowane w ten sposób radzą sobie całkiem dobrze. Dane, które zgromadził NIK w raporcie z 2009 roku jednoznacznie wskazują, że zdecydowana większość prywatyzacji pracowniczych powiodła się, a firmy przynoszą zyski. Niestety nawet twarde dane instytucji państwowej nie są w stanieprzekonać rządzących do zwiększenia zainteresowania taką formą uwłaszczenia.
 
Prawdziwa demokracja nie powinna być ograniczona do wrzucania raz na jakiś czas kartki do urny wyborczej. Winna natomiast rozciągać się na możliwie jak najwięcej dziedzin. Demokratyzacja stosunków w zakładach pracy ma bardzo wiele zalet. Po pierwsze: wzmocnienie kompetencji obywatelskich. Po drugie: upodmiotowienie pracownika. Po trzecie: zwiększenie kapitału społecznego.
 
Najczęstszym zarzutem wobec pomysłu zwiększenia wpływu pracowników na zarządzanie firmą jest stwierdzenie, że spowalnia to proces podejmowania decyzji, a decyzje podejmowane w jego ramach są gorsze niż w przypadku pionowego zarządzania, gdyż zwykli pracownicy mają mniejsze kompetencje niż kadra zarządzająca. Chris Doucouliagos w tekście pt. „Worker Participation and Productivity in Labor-Managed and Participatory Capitalist Firms: A Meta-Analysis” wykonał metaanalizę 43 badań sprawdzających wpływ zarządzania pracowników na kondycję przedsiębiorstwa. Wnioski, do których doszedł, przedstawiają się następująco: „Możemy skonkludować, że partycypacja pracownicza w procesie podejmowania decyzji w firmach zarządzanych przez pracowników, ma mały, pozytywny i statystycznie znaczący związek z wydajnością, odrzucamy więc tradycyjny pogląd, że demokratyczne zarządzanie firmą jest związane ze spadkiem wydajności.”
 
Jeśli zatem zależy nam na jakości polskiej demokracji, zacznijmy od walki o demokratyzację zakładów pracy.
 
Filip Białek
 
Tekst ukazał się na witrynie Nowych Peryferii
 

http://lubczasopismo.salon24.pl/noweperyferie; mail: nowe.peryferie(at)gmail.com Skład: acmd; andaluzyjka; geissler; kazimierz.marchlewski; michalina przybyszewska; binkovsky

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka