Netflix - od małej wypożyczalni do producenta filmów

Redakcja Redakcja Seriale Obserwuj temat Obserwuj notkę 5

Wszystko zaczęło się od wypożyczalni wideo, działającej w Stanach Zjednoczonych od 1999 roku. Nietypowej, bo bez sieci placówek, w których można było wypożyczać filmy. Netflix, bo o niej mowa, dostarczała klientom filmy prosto do domu, za pośrednictwem poczty. Klientów nie brakowało i tak 25 lutego 2007 roku, firma zrealizowała miliardowe zamówienie. Wkrótce też zdecydowała się na zmianę modelu biznesowego – przeniesienie wypożyczalni przede wszystkim do platformy internetowej i zaproponowanie klientom usługi „video on demand” (VOD), czyli wideo na życzenie. 

Dziś Netflix ma około 62 mln subskrybentów w 50 krajach, z czego ok. 2/3 mieszka w USA. Mają oni, za miesięczną opłatą subskrybencką (7,99 $), dostęp do olbrzymiej bazy filmów i seriali, a także programów telewizyjnych – w sumie ok. 100 milionów godzin materiałów wideo.

Część oferty to produkcje własne Netfliksa, dlatego coraz częściej o platformie mówi się jako o internetowej telewizji, a nie wypożyczalni. Największy rozgłos przyniósł jej serial „House of Cards” z Kevinem Spacey i Robin Wright. Początkowo pomysł tworzenia przez Netflix własnego, bardzo kosztownego serialu (ok. 100 mln dolarów za dwa pierwsze sezony) wydawał się co najmniej kontrowersyjny - firma wyliczyła wówczas, że aby wyjść na zero na produkcji serialu, musi on przyciągnąć do platformy aż 565 tysięcy nowych abonentów. Ryzyko opłacało się - od lutego 2013, kiedy ruszył pierwszy sezon thrillera, Netflix wzbogacił się o 17 milionów nowych użytkowników – tylko na nich miesięcznie platforma zarabia ok. 135 mln dolarów. 2014 rok Netflix zamknął przychodami na poziomie 5,5 mld dolarów. 

W tym roku firma planuje wydać aż 3 mld dolarów na produkcję własnych treści. Liczba premierowych seriali, produkowanych na potrzeby platformy, ma stopniowo się zwiększać, tak by osiągnąć poziom około 20 rocznie w 2020 roku. 

Wszystkie seriale, produkowane przez Netflix (oprócz „House of Cards”, to także m.in. „Marco Polo”, „Orange is the new black”) nie są jednak dostępne w Polsce, platforma do tej pory nie zdecydowała się na wejście na nasz rynek. Jak to zatem możliwe, że w Internecie można znaleźć tysiące opinii polskich widzów na temat tych produkcji?

Z badania Megapanel ze stycznia 2015 wynika, że choćby „House of Cards” widziało 9% internautów. Część osób ogląda seriale płacąc za nie bezpośrednio Netfliksowi, ale tylko dzięki temu, że udaje im się „oszukać” adres IP (poprzez usługę VPN). Część, a dokładnie – abonenci nc+go, mogą za darmo zobaczyć 3. sezon serialu w ramach usługi VOD, a wcześniejsze sezony były dostępne dla widzów SERIALE+ oraz Ale Kino+.  Trzeci sezon pojawił się na polskiej platformie dzień po premierze na Netfliksie, drugi tydzień po, a pierwszy – dopiero po 5 miesiącach od premiery. W tym czasie wielu widzów zdążyło go zobaczyć na stronach, które udostępniają seriale bez zgody właścicieli praw. Jednym słowem – „piracą” go. 

Piractwokomputerowe jest olbrzymim problemem w Polsce. Jak wynika z raportu „Analiza wpływu zjawiska piractwa treści wideo na gospodarkę w Polsce”, przygotowanego w 2013 roku przez firmę doradczą PwC, jedna trzecia polskich internautów ściąga do swoich komputerów filmy z nielegalnych stron. Zdaniem PwC, w ciągu roku za pośrednictwem nielegalnych źródeł w Polsce odbywa się od 400 do 500 milionów odtworzeń filmów pełnometrażowych, pomiędzy 650 a 750 milionów odtworzeń odcinków seriali i od 150 do 180 milionów odtworzeń transmisji sportowych. W 2013 roku z tego powodu wartość utraconego PKB Polski mogła wynieść od 500 do 700 milionów złotych, z czego 170-250 mln tracił skarb państwa. 

Dlaczego polscy Internauci korzystają z nielegalnych ściągnięć? Ponad 30 procent z nich zwróciło uwagę, że oferta nielicencjonowanych treści wideo jest bardzo bogata, z kolei jedna czwarta podkreślała, że korzysta z pirackich kopii ze względu na brak konieczności ich opłacania. Okazuje się jednak, że nie zawsze najważniejszą kwestią jest darmowy dostęp do filmów - według raportu aż niemal połowa internautów płaci nielegalnym serwisom za dostęp do oferowanych przez nie treści wideo. 

Czy to zatem skala piractwa jest powodem, dla którego Netflix dotąd nie jest obecny w Polsce? Wydaje się to stać w sprzeczności z ostatnimi wypowiedziami przedstawicieli platformy. Ich zdaniem, stanowi ona realną konkurencję dla stron internetowych, które udostępniają filmy i seriale bez zgody właścicieli praw do nich – oferuje bogatą bibliotekę atrakcyjnych produkcji, w dobrej jakości, a przede wszystkim całkowicie legalnie. Szefostwo platformy twierdzi, że po wejściu Netfliksa na rynek kanadyjski, zmniejszyło się tam zjawisko piractwa – np. ruch na BitTorrent zmniejszył się o 50%. 

Netflix nie ukrywa także, że z pirackich stron streamingowych czy pozwalających na ściąganie filmów, cały czas czerpie cenne informacje, np. na temat tego jakie filmy cieszą się największą popularnością – na tej bazie kształtuje także swoją ofertę. Taką strategię obrano m.in. w 2013 roku, gdy Netflix wchodził na rynek holenderski. Jednym z najbardziej „piraconych” tam seriali był „Skazany na śmierć” („Prison Break”), dlatego platforma wprowadziła go do swojej oferty. 

Polski rynek powinien być zatem potencjalnie atrakcyjny dla Netfliksa – jeśli już dziś duża liczba użytkowników nielegalnych serwisów płaci za usługi, część z nich na pewno przeniosłaby ciężar opłat do legalnej platformy. Czy i kiedy możemy się spodziewać wejścia Netfliksa na nasz rynek? Być może niedługo. Podczas niedawnego ogłaszania wyników finansowych za 2014 rok, szefowie firmy przyznali, że w 2017 roku chcą być obecni w 200 krajach i w ten sposób umocnić swoją pozycję globalnego lidera segmentu VOD. Być może Netflix w Polsce pojawi się nawet wcześniej niż w 2017 roku. Już dziś na stronie platformy można znaleźć ogłoszenie o pracę (https://jobs.netflix.com/#/jobs/1569/apply) - poszukiwane są  osoby na stanowisko „language specialist” (lingwista). Wśród stawianych im wymagań jest znajomość jednego z języków: arabskiego, wietnamskiego, japońskiego, koreańskiego, polskiego, hiszpańskiego i węgierskiego. To języki używane w krajach, które obecnie nie mają dostępu do platformy, można zatem przypuszczać, że poszukiwanie takich specjalistów oznacza plan rychłego wejścia platformy na ww. rynki. 


(BB)

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura