obarex obarex
248
BLOG

Mój 13. grudnia , Nowa Huta 1981 (2) - koniec strajku

obarex obarex Rozmaitości Obserwuj notkę 11

 

W pomieszczeniach biurowych jednego z wydziałow produkcyjnych spotykam swojego szefa Staszka Handzlika. Okazuje się, że jemu i Mietkowi Gilowi udało się uniknąć zatrzymania i internowania. Potem dowiaduję się, że i Edek Nowak brawurowo umknął przed wysłana po niego ekipą esbecko-zomowską, że strajkujący kierowcy MPK dowieźli na kombinat studentów z NZS, m.inn. Janka Rokitę.

Zakładowa Komisja Solidarności czyli KRH przejął wszystkie obowiązki i uprawnienia Zarządu Regionu.

Od tej pory dzieliłem swój strajkowy czas na Radio Wolna Polska, a także pomaganie w pracy studentów przydzielonych do sekcji informacji, towarzyszenie Staszkowi w wizytach na poszczególnych wydziałach (dla podniesienia morale i jednoczesnie wybadania nastrojów) i... odwiedziny w domu!

Te odwiedziny dla mnie bardzo ważne, (teraz rozumiem dlaczego żolnierz nie powinien byc obarczony bezpośrednia odpowiedzialnością za najbliższych, zwłaszcza jeśli ma maleńkie dzieci), wymknąłem sie o zmroku w poniedziałek – choć koledzy krzywo na to patrzyli – i po spędzeniu w domu kilku godzin i upewnieniu sie, że na razie wszystko jest w porządku, nad ranem we wtorek wróciłem (znów przez płot) na kombinat. Poinformowałem kolegów, że od strony ul. Igołomskiej widać znacznie więcej niż w niedzielę samochodów z wojskiem lub ZOMO.

Wtorek przebiegał w bardzo kiepskiej atmosferze. Koledzy z Sekcji Informacji, którym udało się uniknąć internatu (m.inn. Janusz Pierzchała, Jurek Piekarski, Krzysiek Sajboth) z pomoca studentów przygotowywali ulotki, biuletyny informacyjne i treści – nazwijmy je – ogólnopatriotyczne rozprowadzane po wydziałach. Z nasłuchu dowiadywaliśmy się o łamaniu kolejnych strajków, wiadomości z Wolnej Europy nie były pocieszające, a dla wielu z nas brzmiały wręcz fałszywie optymistycznie. Dlatego za niezmiernie istotne uznaliśmy uruchomienie własnego programu radiowego – Radia Wolna Polska, nadawanego z własnej radiostacji. Nie wiem na jakiej częstotliwości nadawaliśmy, wiem że część ludzi nas słuchała i na pewno słuchała nas esbecja (o czym przekonałem się boleśnie na własnej skórze, kiedy wpadłem w ich łapy).

Okazało się, że jakkolwiek niewielka była liczba słuchaczy, sam fakt funkcjonowania wolnego polskiego radia, o którym „mówiło się na mieście” miał niesłychanie pozytywne dla nastrojów społecznych znaczenie. Oczywiście doprowadzał też do wściekłości oddanych wykonawców dekretu o stanie wojennym.

Mietek Gil podejmował rozmowy z dowódcą akcji pacyfikacyjnej (lub też kimś oddelegowanym do odgrywania roli dowódcy?) przerywane naradami KRH.

W większości z nich nie uczestniczyłem, raz z powodu, iż jako zwykły pracownik SI ZR nie byłem członkiem ciała wybieralnego, a dwa z powodu braku czasu. Jednak, kiedy jasne było, że ani my strajku nie zakończymy (dobrowolnie), ani wojsko od bram Huty nie odstąpi zaproponowałem użycie dostępnych środków (np. butli z gazami technicznymi i oleju napędowego) do zaminowania głownych dróg wjazdowych od bram, przez które spodziewaliśmy sie ataku. Większość KRH a przede wszystim Mietek Gil i Staszek Handzlik stanowczo się temu sprzeciwili. Dziś moge powiedzieć, że dobrze, że się tak stało, choć wtedy argumentowałem, że jeśli jeden czy drugi czołg stanie w płomieniach, to wojsko wstrzyma akcję. Czy by tak było, czy wręcz przeciwnie: użyliby ostrej amunicji dziś nikt nie jest w stanie powiedzieć.

Chyba około 22 - giej Mietek wrócił z ostatniego (jak sie okazało) spotkania z wojskiem i zapowiedział, że trzeba przygotować sie na siłowe łamanie strajku. Krótka acz gwałtowna dyskusja dotyczyła tego co rekomedować ludziom. A warto wspomniec, że mimo iz nikt nikogo na strajku nie zatrzymywał ani nie zachęcał do pozostania w ciągu 3 dni na kombinacie przebywało chyba z 8 tysiecy ludzi: prawie tyle ile na normalnej zmianie! Głownie robotników nowohuckich, bo chłoporobotnicy z okolicznych wsi generalnie decydowali sie zostawać w domach.

Przed północą inżynierowie zdemontowali urządzenia nadawcze radiostacji i spakowalismy je w dwie duże torby.

Mniej więcej o pierwszej zszedłem do szatni w podziemiu – między poszczególnymi budynkami było wiele (i być może nadal jest) podziemnych przejść: ostatecznie kombinat budowany był w okresie zimnej wojny i wiele pomieszczeń miało być odpornych na „uderzenie wroga z powietrza”. Obok miejsca gdzie zostawiłem kurtkę mościła się do snu na ławeczkach szwedzkich Halina Bortnowska. Zapytała mnie „a ty gdzie się wybierasz” – myśląc zapewne, że znowu do domu. Odpowiedziałem: „pani Halinko, chyba Pani nie pośpi, Mietek mówi, że mogą łamac strajk a my ewakuujemy sprzęt”.

Dokładnie tak sie stało: nasza czwórka zabrała dwie torby i poszlismy wewnętrznymi drogami na wschód. O drugiej w nocy, kiedy rozpoczeła się już akcja pacyfikacyjna dokonaliśmy kolejnego przeskoku przez płot i wyszli na pola, gdzieś pomiedzy Luboczą a Łuczanowicami. Był mróz, ale chyba niezbyt duży, niewiele śniegu i marsz przez zamarznięte skiby był mordęgą. W dodatku nie wiedzieliśmy gdzie mogą znajdować się większe (czy nawet mniejsze) skupiska wojska czy milicji. Z naszej czwórki tylko starsza dwójka, która miała za zadanie dostaczyć radiostację pod wskazany adres znała jako tako okolice kombinatu. Ja i student , który był z nami nie mieliśmy pojęcia gdzie jesteśmy. Ok. czwartej nad ranem zbliżylismy się do zabudowan na skraju wsi. Kolega poszedł do drzwi i zadzwonił. Po dłuższej chwili zawołał nas abyśmy podeszli. Gospodarze podali nam herbatę – rozkosznie rozgrzewającą i... zaproponowali „coś do tego”. Niestety nie była to kanapka czy choćby chleb ze smalcem, ale jakis bimber. Widac było, że są zaskoczeni naszą odmową. Po piątej wyszlismy znowu w drogę. Okazało sie, że aby dojść do Krzesławic musimy iść w zupełnie innym kierunku niż nam sie wydawało.

Znowu pobłądziliśmy – na szczęście, bo jak sie potem okazało zaraz po naszym wyjściu gospodarz pobiegł do „stanowiska dowodzenia” w gminie, żeby zaraportować wizytę wichrzycieli.

Ale jakoś doszliśmy do obrzeży miasta, potem z najwiekszą ostrożnością przedostaliśmy się i zatrzymali na Bieńczycach i tam, zgodnie z zasadami konspiracji, rozstali. „Radiowcy” wzięli sprzęt (nie wiem czy daleko jeszcze mieli do lokalu, ale nie zazdroszczę im – to cholerstwo swoje ważyło!), student postanowił przemykać się do akademika, a ja miałem do domu tylko rzut beretem...

I taki był mój mikroskopijny udział w nowohuckim strajku 13-15 grudnia 1981.

 

P.S.

Nigdy nie robiłem żadnych notatek z okresu „pierwszej Solidarnośi”, najpierw było to niewskazane ze względów bezpieczeństwa, potem - jakoś zeszło.

Dziś z rozczarowaniem konstatuję, że wielu szczegółów po prostu nie pamiętam, co do innych nie jestem pewien czy nie pochodzą z innego wydarzenia! A szkoda, bo oficjalna, IPNowsko- kombatancka wersja historii nigdy nie będzie pełna. Więc apeluję: koledzy, zapiszcie to, co jeszcze pamiętacie!

obarex
O mnie obarex

Jestem absolutnie liberalnym liberałem, konserwatywnym konserwatystą i progresywnym progresywistą. Słowem: nie uznaję opinii tych, co "wiedzą lepiej", bo przecież TO JA wiem lepiej...;-)

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości