Incepcja – recenzja.
Christopher Nolan, koleś od Batmana, wziął nam kolesia od Titanica i zaserwował film o snach, podświadomości i tego typu dowcipach.
Można by zapytać: Leo, why?
A Leo mógłby odpowiedzieć: Czekasz na pociąg… nie wiesz, dokąd cię zabierze...
Ci, którzy widzieli, wiedzą.
A ci którzy nie widzieli – niech zobaczą.
Nie zamierzam tu streszczać fabuły, nie ma spojlerów. Chcę tylko powiedzieć, że nie były to zmarnowane pieniądze i film akurat mnie zadowolił.
Podobało mi się to, że film był jak ruska babioszka – człowiek otwierał jedną, by w środku była następna, a że obydwie były łatwo przyswajalne, dobrze się bawił w poczuciu własnej inteligencji.
Jak doskonale wiadomo, ludzki umysł jest niesamowitą zabawką, komputerem zdolnym do niemal wszystkiego. Mamy religię, podpaski, papierosy i polityków, jeszcze żadne zwierzę się tak nie nudziło przed nami swoim życiem.
Inną rzeczą, do której jesteśmy zdolni jest świadomy sen – nie ma tu nic nowego, ludzkość robiła to od zawsze. Każdy może nauczyć się kontrolować własną podświadomość na tyle, by kładąc się spać zapewnić sobie ośmiogodzinny film własnej reżyserii. Nawet z tego co wiem, niektórzy uczą się LD – Lucid Dreaming - po to, by kręcić porno, gdyż ponoć orgazm przeżyty we śnie jest kilkanaście razy mocniejszy.
W filmie koncepcja snu została nieźle rozciągnięta – dzięki takiemu ciekawemu urządzeniu możemy śnić sny w kilka osób, umrzeć w trakcie snu naprawdę, tworzyć sen w śnie, znikać na kilkadziesiąt lat i żyć właśnie tam – no normalnie hulaj dusza, piekła nie ma.
Tytułowa „incepcja” to zaszczepienie idei, porównanej do najodporniejszego wirusa na ziemi, w cudzym umyśle tak, by się przyjęła i zaczęła sama rosnąć.
Pojmijcie to dobrze – moglibyście się włamać do umysłu rywala i dzięki prostej myśli, np. takiej jak „zawsze już będę przegrywać” nigdy więcej nie musieć z nim rywalizować. Włamać się do umysłu ukochanej osoby i sprawić, by was kochała – choć to byłoby trudne, bo koncepcja miłości nie jest łatwa, a incepcja musi być jak najprostsza. Moglibyście wreszcie zademonstrować niesamowite zdolności człowieka biedakowi serwując myśl, że ma zostać milionerem i obserwować, jak do tego dochodzi, niezdolny oprzeć się idei we własnym umyśle, incepcji.
Efekty specjalne kupuję na pniu, ani razu nic mi się nie rzuciło w oczy jako wybitnie źle sklejone – być może coś schrzaniono w tym gąszczu techniki, ale nie dało się tego wyłapać dzięki przymusowi koncentracji na akcji.
Niesamowite role kobiece – Marion Cotillard po raz kolejny odebrała mi mowę i dech w piersiach pokazując, czym może być kobieta. Nie wiem, czy paradoksalnie w tej roli, jakże jednowymiarowej roli Mal, nie pokazała całego kunsztu swojego aktorstwa.
Druga rola – Ellen Page w roli Ariadne, która miała być w założeniu brzydka i denerwująca, była zaskakująco strawna jako nastolateczka wśród specjalistów-facetów. Zdecydowanie sobie poradziła.
Natomiast z mężczyzn należy podkreślić rolę Kena Watanabe – czyli Saito, gdyż nie dość, że był o dziwo bardzo przystojny, to jeszcze budził sympatię pozornie niesympatyczną postacią.
Ale absolutnym ciachem miesiąca zostaje pan w roli Eamesa – Tom Hardy. Nie znam tego aktora, ale w „Incepcji” wprowadzał konieczną momentami lekkość, kiedy robiło się gęsto od fabuły. Pan dla mnie był najlepszym męskim aktorem filmu.
Zwróciłam uwagę na stroje kobiet – Mal zawsze wygląda jak idealna kobieta, łazi w kieckach i na obcasie. Ariadne natomiast raz miała pod szyją jakąś paskudną żółtą apaszkę i za to brawa dla stylistów – umieli strojem podkreślić role postacie, to ostatnio coraz rzadsze w filmach niekostiumowych i niefantastycznych.
Ogólnie rzecz biorąc, wszystko byłoby, no, 7/10…
Gdyby nie zakończenie.
Błąd, Amerykanie, błąd. Kupujemy to, ale to nie Japonia, żeby nam serwować anime. Jak zapewne wiecie, wiele anime ma niejasne zakończenia, budzące okropną ciekawość – tak powinno być i tutaj, gdyby nie to, że zagadka wprost domagała się jasnego dla widzów rozwiązania.
Sam pomysł totemu też jest świetny, tak samo zresztą jak grawitacji – swoją drogą jakim cudem taki brzydal jak Joseph Gordon – Levitt jest tak przystojny?
Ale generalnie - jak najbardziej warto, choć jakieś cudo nad cudami to na pewno nie jest.
Informacje o świadomym śnie macie o tutaj – pl.wikipedia.org/wiki/%C5%9Awiadomy_sen
Ebooki na temat świadomego snu i jak się go nauczyć znajdują się na chomikach.