kemir kemir
5429
BLOG

Naga prawda o wyborach prezydenckich 2020 [analiza]

kemir kemir Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 162

Ostatnio popełniłem "pudelkową" notkę o Mateuszu Kijowskim, ale to była wyłącznie notka-ciekawostka - pora wrócić do poważniejszego pisania, o co zresztą upominali mnie moi PT Czytelnicy. Ponieważ prezydencka kampania wyborcza ruszyła z kopyta i oficjalnie, w miarę posiadanego czasu oglądam i słucham liczne programy publicystyczne w tv i nie tylko tam. Pozwala to na pewną syntezę wielowątkowości wyborów prezydenckich - zwłaszcza w aktualnej sytuacji politycznej w Polsce. Oto ona.


Oko na kampanię wyborczą

Te pierwsze dni kampanii pokazują rzecz, która nie jest zapewne widoczna dla zdecydowanej większości "oglądaczy" i wyborców. Co mam na myśli? Zanim wyjaśnię, trzeba sobie do głowy  wbić jako pewnik oczywistą oczywistość, że wybory prezydenckie 2020 są skrajnie inne od wszystkich dotychczasowych wyborów lokatora Pałacu Prezydenckiego. Dotąd wybory prezydenta były swojego rodzaju "konkursem piękności" - zwłaszcza, że dosyć prawdziwie ukuto tezę o "strażniku żyrandola". Prawdziwie, ponieważ kompetencje konstytucyjne prezydenta RP są faktycznie niewielkie, dosyć prawdziwie, bo wiele zależy do osobowości wybranego prezydenta i stylu sprawowania przez niego urzędu. Nie bez wpływu na postrzeganie urzędu przez zwykłych obywateli ma też prezentacja pełniącego ten urząd w mediach, oraz jak dalece jest on prestiżową "pieczątką" ugrupowania politycznego, które na ten urząd jego rekomendowało. Przykład? Jeżeli dziś są tacy, którzy Andrzeja Dudę nazywają "notariuszem" Jarosława Kaczyńskiego, to Bronisław Komorowski był mało ogarniętym popychadłem Donalda Tuska. Jeżeli w ogóle możemy mówić o w miarę znaczącym wpływie prezydenta na politykę wewnętrzną, to taki wpływ mieli jedynie Lech Wałęsa i Lech Kaczyński. Być może trochę też - ale zdecydowanie w mniejszym stopniu - Aleksander Kwaśniewski, głównie dzięki podwójnej kadencji. Trochę inaczej wygląda wpływ prezydenta na politykę zagraniczną, ale "postkomusza" konstytucja w tym obszarze pełna jest sprzeczności i niejasności, co czyni ten wpływ mało czytelny i mało oczywisty. Tak naprawdę jedynym znaczącym atrybutem władzy lokatora Pałacu Prezydenckiego jest weto.


Z tych rozważań wynika, że wszelkie deklaracje programowe recytowane przez kandydatów na prezydenta, to pisząc wprost: lanie wody i okrągłe słówka przeznaczone dla gawiedzi, która interesuje się polityką wyłącznie w czasie ciszy wyborczej i w dniu wyborów. Prezydent ma oczywiście inicjatywę ustawodawczą, ale "swoje" ustawy może wprowadzać tylko wtedy, kiedy posiada większościowe poparcie polityczne w Sejmie - inaczej każdy "program" prezydencki to zbiór opowieści z mchu i paproci. Tak było i tym bardziej jest teraz: z kandydatów prezydenckich 2020 tylko Andrzej Duda ma podstawy żeby jakiś program przedstawiać i ma szanse, żeby taki program realizować, reszta może tylko opowiadać bajki, chociaż - co przyznać trzeba - czynią to z wielką powagą, która - paradoksalnie - w zderzeniu z realiami jest zabawna. Warto na to zwrócić uwagę, kiedy w telewizorniach oglądamy i słyszymy kandydatów, albo ich klakierów.


Krajobraz przed bitwą

Obiektywnie rzecz ujmując, ze wszystkich dotychczasowych prezydentów, tylko prezydent Duda spełnił swoje obietnice programowe wyrażone w kampanii z 2015 roku, ale tylko dzięki temu, że partia z której się wywodzi wygrała wybory i zdobyła w Sejmie większość pozwalającą na samodzielne rządzenie. Ponieważ takie status quo jest jak najbardziej zachowane, to idąc takim (obiektywnym) tokiem rozumowania, w normalnej konwencji "konkursu piękności" Andrzej Duda musiałby wygrać w cuglach, dublując konkurentów na pierwszym okrążeniu. Co więcej, należałoby przypuszczać, ze ów "konkurs" miałby znikome znaczenie polityczne i raczej niezbyt duże zainteresowanie zarówno z punktu widzenia partii politycznych jak i samych wyborców.


Ale jest wręcz przeciwnie, bo dla obu stron politycznej wojny domowej w Polsce, te wybory to swoiste być albo nie być. Oczywiście - w zgodzie z powyższym - tu i nie idzie o programy, bo te są właściwie dwa: program wspierania "dobrej zmiany" przez Andrzeja Dudę i program negacji wszystkiego, co "pisowskie" jako zbiorczy program opozycyjnych kontrkandydatów. Tu idzie o wspomniany wyżej atrybut prezydenckiej władzy - o prawo weta. Opozycja, obsadzając fotel prezydencki zyskałaby ważny przyczółek permanentnej obstrukcji reform państwa, co w połączeniu z senackim planktonem pod wodzą Grodzkiego stanowiłoby skuteczną przeszkodę dla kontynuowania efektywnych rządów Prawa i Sprawiedliwości. Dla obu stron politycznej wojny domowej, stawka tych wyborów jest znana, stąd należy się spodziewać bardzo brutalnej kampanii wyborczej, w której wszyscy będą zaciekle atakować aktualnego prezydenta. Stawka, nicość programowa, wojna o zyskanie prawa weta ( tak naprawdę o usankcjonowanie prawne obstrukcji) oraz "siła złego na jednego" stanowią o absolutnej wyjątkowości nadchodzących wyborów. Przez taki właśnie pryzmat na nadchodzące wybory należy patrzeć - cala reszta jest mydleniem rzeczywistości i fałszem. (Jeden fałsz już zresztą padł - ten o "miłości" i "szacunku" z ust Kidawy-Błońskiej).


Prognozy.

Prezydent Duda może spać o tyle spokojnie, że  druga tura w jego przypadku jest praktycznie pewna. Nie wiem, jaka katastrofa w jego kampanii musiałaby się wydarzyć, żeby się do niej nie dostał. Korzysta zresztą z uprzywilejowanej pozycji urzędującego prezydenta, który w historii III RP zawsze był przynajmniej w drugiej turze wyborów następujących po jego pierwszej kadencji. W przypadku Kidawy-Błońskiej wejście do drugiej tury jest znacznie bardziej prawdopodobne, niż nie wejście. Czarnym koniem wyborów może się okazać Krzysztof Bosak i to nie tyle ze względu na swoją osobowość, co na znaczenie polityczne Konfederacji, pełniącej podobna rolę do ruchu Kukiza w 2015 roku. Do tego dochodzi słabość Kidawy, która zaczyna przypominać Ryszarda Petru w spódnicy. A to już jest dla niej bardzo poważny problem. Zwłaszcza, że wyborcy opozycyjni mają znacznie większy wybór w tym głosowaniu niż wyborcy obozu władzy. Wśród zwolenników opozycji nie brakuje ludzi, którzy uważają, że nie ważne, kto pokona Andrzeja Dudę, byle tylko ktoś był w stanie go pokonać. To powoduje zamieszanie, na którym może skorzystać właśnie Bosak... i oczywiście Duda. Reszta kandydatów praktycznie się nie liczy, wygrana Biedronia czy Hołowni oznaczałaby,ż e należy się pakować i spieprzać z "Tenkraj" gdzie pieprz rośnie.


Skutki.

W przypadku wygrania wyborów przez Kidawę, Polskę czeka stagnacyjny chaos. Obstrukcja spowoduje wyhamowanie do zera rządowych reform, pojawi się za to cale mnóstwo legislacyjnych potworków, "żeby było tak jak było". Rząd zajmie się administrowaniem Polską i utrzymaniem tego, co udało się zrobić. Przyspieszonych wyborów  nie będzie. Przypomnę, że Donald Tusk kierował swoim pierwszym rządem przez dwa i pół roku, mając za prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To nie jest operacja niewykonalna. Taki układ byłby zresztą dla PiS-u bardzo korzystny. Mając przeciwko sobie Senat i prezydenta, łatwo byłoby wykazać do czego zmierza chaotyczna dwuwładza.  I tak aż do 2023 roku, czyli kolejnych wyborów parlamentarnych... które w takiej sytuacji mogłyby być większym sukcesem niż te w 2015 roku. Wygrana Andrzeja Dudy to w praktyce koniec "antypisu" w dotychczasowej formie. Przez opozycję przejdzie istne tsunami, powodując ogólną rozsypkę, koniec jednych bytów i powstanie drugich. Oznaczałaby pełną kontynuację przebudowy państwa, ostateczną rozprawę z "sądokracją" i - co wielce prawdopodobne - zakończenie sporu o praworządność w KE. A zatem koniec warcholstwa i "targowicy" oraz spokojna praca w UE.


Co wybieramy w maju?

To nie pomyłka - właśnie chodzi o to,  że nie "kogo" a "co". Bo tak naprawdę wybierzemy albo Polskę zastopowaną, z kursem na powrót do kolonialnej rzeczywistości, wynarodowionej Rzeczpospolitej (made in Soros) z urokami neoliberalizmu ( made in Balcerowicz) i kultem unijnych symboli, albo Polskę może trochę zbyt konserwatywną, może zbyt tradycyjną, może nawet zbyt "niemodną", ale za to rozwijającą się na "swoim", nie będącą popychadłem w UE, sprawiedliwą równością obywateli i traktujących Polaków jak podmiot - nie jak przedmiot. Być może obydwie te Polski nie są tymi z naszych marzeń , ale innych opcji chwilowo nie ma. Zatem wybór jest raczej oczywisty.




kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka