kemir kemir
2385
BLOG

Spór "realistów" z "prometeistami"

kemir kemir Polityka zagraniczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 134

Notkę dedykuję mojemu Przyjacielowi, z którym przyszło mi toczyć bardzo rzeczowy i merytoryczny spór właśnie w tym temacie. Tak się powinno rozmawiać i szanując Twoje, Przyjacielu, racje, krytykę i słuszne uwagi, które wziąłem sobie do serca, postanowiłem napisać ten tekst. 


Tytuł może być trochę mylący, bo jest pewnego rodzaju skrótem myślowym w próbie zdefiniowania dwóch grup społecznych, różniących się w kwestiach dotyczących wojny na Ukrainie i tematów okołowojennych. Prometeiści to ruch polityczny i intelektualny w Europie w okresie międzywojennym (1921−1939) skierowany politycznie przeciwko ZSRR, mający na celu doprowadzenie do przemian niepodległościowych wewnątrz tego państwa. Współcześnie, tu i teraz, dosyć dobrze pasuje do określenia tych, dla których Rosja jest uosobieniem metafizycznego zła w swojej pełni. Dlatego, że jest ona wszystkim, co złe: skorumpowana, zbrodnicza, komunistyczna, bolszewicka, imperialna, brudna, niekulturalna, mongolska itp. W skrócie, nie ma takiego negatywnego epitetu, który byłby dla Rosji niesprawiedliwy i nie ma żadnej ofiary, która byłaby zbyt wielka, aby przeciwstawić się Belzebubowi.


Nie ma chyba potrzeby posiłkować się w tym miejscu cytatami z bogatego słowotwórstwa "prometeistów", którzy urządzili sobie chyba zawody na to, kto mocniej, celniej i dosadniej uderzy słowem pisanym w Rosję i Rosjan z Putinem na czele. Osobiście palmę pierwszeństwa wręczyłbym określeniu "chanat moskiewski", bo chociaż to prawie klasyczny oksymoron, przyznać trzeba, że ładnie brzmi i jest chwytliwy. Ale... nie w tym rzecz, że te określenia jakoś mnie złoszczą, czy wywołują niesmak. O nie - antyrosyjskość wysysamy z mlekiem matek, bo niewiele jest chyba polskich rodzin, które nie ucierpiałyby przez "ruskich". Problem jest jedynie, kto w klasyfikacji zasłużonej nienawiści jest na pierwszym miejscu: Rosjanie, czy Niemcy. Mojego dziadka sowieci rozjechali czołgiem kilka dni po "wyzwoleniu" Poznania, drugiego dziadka najpierw Niemiec skatował, a później zastrzelił...  która z tych bestii, była lepsza/gorsza, nie wiem. Dlatego ani myślę protestować z powodu "kacapów" i "moskiewskiego chanatu", ponieważ to naturalne i lepsze od narzuconej siłą tragikomicznej "przyjaźni polsko- radzieckiej" w czasach minionych. I nie byłoby żadnego problemu, gdyby ten współczesny prometeizm żył własnym, niezakłóconym życiem - niestety, jest on związany ściśle z innym zjawiskiem: potępianie w czambuł Putina pozwala na publicznie głoszenie coraz bardziej niedorzecznych tez (w różnym stopniu natężenia, to trzeba podkreślić) o konieczności przekształcenia Polski w jakieś hybrydowe państwo polsko-ukraińskie z negacją Rosji wpisaną wręcz do konstytucji.


I w tym miejscu zaczyna się oś sporu między realistami a "prometeistami", powtarzającymi jak mantrę, że Ukraina i Ukraińcy "biją się za nas w naszej obronie". W tle oczywiście funkcjonują bajania teoretyków i ich kibiców, jakoby Ukraińcy ulegali dziejowej przemianie i otwierali się na Polskę i Polaków. Ba - można bardzo wyraźnie zobaczyć zarysy przyszłej Ukrainopolonii. 3-majowe przemówienie Andrzej Dudy było logicznym następstwem tworzonej przez ostatnie dwa miesiące atmosfery, wg której Ukrainopolonia oznacza odbudowę mocarstwowości Polski, "powrót do korzeni” i jakiś bliżej nieokreślony, ale akceptowalny, multikulturalizm, koniecznie z chrześcijańską ornamentyką. Myślenie? Zadawanie pytań o sensowność takiej polityki? Sprzeciwianie się z pozycji interesu narodowego? Rzeczy absolutnie niedopuszczalne. Jeżeli ośmielasz się stawiać tego rodzaju pytania - jesteś putinowskim trollem, agentem Kremla i ruską onucą. Won z Don. Koniec. Kropka.



Nasza historia uczy nas, że eksperyment o nazwie "wspólnota narodów” zakończył się klęską i rzezią na Polakach. Pisząc brutalnie: nie po to Ukraińcy przeprowadzili barbarzyńską czystkę etniczną na Polakach, żeby teraz realizować jakieś mrzonki o wspólnym państwie. To powinno być jasne i zrozumiałe dla każdego. Ale nie jest. Najpierw Kosiniak-Kamysz z Gowinem i Gdulą bredzą o tworzeniu Unii Polsko-Ukraińskiej, a teraz prezydent Duda wyskakuje z tekstem o "życiu razem na tej ziemi” i o "wspólnocie narodów, o jakiej mocy uczy nas nasza historia”. Jaka historia?  Czy to się komuś podoba, czy nie, ale czasy I Rzeczypospolitej minęły i już nie wrócą. Polska ma swoje interesy, a Ukraina swoje. I nie są one tożsame. Owszem, zarówno w interesie Polski jak i Ukrainy leży to, żeby Rosja była słaba i niezdolna do narzucania swojej woli krajom Europy Środkowo-Wschodniej. Ale czy w polskim interesie leży silna Ukraina? A czy w interesie Ukrainy leży silna Polska? To są pytania, którymi nasza klasa polityczna w ogóle nie zaprząta sobie głowy, ponieważ jest zajęta budowaniem utopijnych wizji i skakaniem sobie do gardeł. I tak to się kręci – od amoku do amoku.


Problem przeszłych, obecnych i przyszłych relacji polsko-ukraińskich to najważniejsza, ale chyba nie jedyna oś sporu. "Prometeiści" przyjęli dogmat, iż jedyną przyczyną agresji Rosji na Ukrainę jest rosyjski/putinowski imperializm i doktryna odbudowy imperium sowieckiego. Ta z gruntu zwodnicza i jednostronna narracja ( chociaż w jakimś stopniu prawdziwa) pomija zupełnie prowokacyjny charakter polityki NATO. Nie da się - zdaniem z kolei realistów - w  przypadku Ukrainy  pominąć amerykańskiej ingerencji w politykę wewnętrzną tego kraju - po to, żeby skierować go jeszcze bardziej przeciwko Rosji. Nie ma wątpliwości, że nastawienie antyrosyjskie na zachodniej Ukrainie wpływało na reakcję rosyjskojęzycznej ludności we wschodniej Ukrainie, znanej jako region Donbasu. Porozumienia mińskie wynegocjowane w latach 2014-2015 w celu ochrony Ukraińców na Wschodzie nigdy nie zostały właściwie zrealizowane. Pozostaje pytanie, czy napięcia rosyjsko-ukraińskie można było rozwiązać, gdyby poważnie zająć się obawami Rosji i Donbasu leżącymi u podstaw tego konfliktu? Dlaczego to pytanie należy do gatunku pytań, których nie należy i wręcz nie wolno zadawać?


Przecież to właśnie w tym wewnętrznym otoczeniu należałoby upatrywać prawdziwych przyczyn wojny, które są i pozostaną ważne, bez względu na przyjętą chwilowo narrację. Nie da się tutaj zaprzeczyć, że przez cały czas brakowało i brakuje jakichkolwiek oznak ze strony Waszyngtonu na otwartość w dyplomacji dla natychmiastowego zawieszenia broni oraz politycznego procesu doprowadzającego do kompromisu między Rosją i Ukrainą. Brakuje go, ponieważ zaangażowanie USA w wojnę geopolityczną z Rosją ma pierwszeństwo przed interesem narodu ukraińskiego. Również - nie czarujmy się -  przed naszym, polskim interesem oraz krajów naszego regionu, Nawet, kiedy słusznie uznamy, że polskim interesem jest słaba i rozbita Rosja, to nikt już nie definiuje, co "słaba Rosja" oznacza. Bo czy to nam się podoba, czy nie, Rosja, ze swoim ogromnym potencjałem demograficznym, surowcowym i militarnym może być - owszem - słabsza, ale nie słaba. Słaba może być tylko w wyniku III wojny światowej, która pochłonie miliony istnień słowiańskich - mniej anglosaskich, ponieważ Anglosasi do perfekcji opanowali sztukę realizacji własnych interesów, cudzymi rękami.


Z wiadomych przyczyn atakuje się dziś papieża Franciszka, ale jakoś nie mówi się o Antonio Guterresie, sekretarzu generalnym ONZ, który podobnie wyrażał punkt widzenia na kryzys ukraiński i który w zasadniczy sposób kontrastuje ze stanowiskiem zajętym przez głównych aktorów politycznych. Krótko po ataku Rosji wyraził credo swoich wysiłków: "Zakończcie teraz działania wojenne. Otwórzcie drzwi do dialogu i dyplomacji”. Niestety, te drzwi "prometeiści" zabili deskami i wbijają w nie gwoździe wojennej propagandy domniemanych sukcesów ukraińskich i mitów powstałych na bazie gier video. Trwa polowanie na "czarownice", czyli ludzi, którzy ośmielają się spoglądać na Ukrainę z pozycji ściśle obiektywnych. Swoją drogą, to zadziwiające, że ludzie bez żadnych oporów przyjmują szeroko i wprost wprowadzaną cenzurę i szykany wobec "nieprawomyślnych" i nawet te działania entuzjastycznie akceptują, jako potrzebne i właściwe. Cóż, ci, którzy w walce o wolność słowa życie oddali, pewnie w grobach się przewracają, żałując, że nie przewidzieli pokolenia mentalnych niewolników, którzy ich ofiarę mają gdzieś.


Wszystko to spójnie i razem ujęte powoduje, że obydwie grupy się radykalizują, co zabija jakąkolwiek dyskusję i spokojną rozmowę, opartą na wymianie poglądów - bez haseł i sloganów. Jeżeli zatem mamy rozwikłać ową splecioną naturę sporu realistów z "prometeistami", bo taki w sytuacji wojny u granic powinien być wspólny interes wszystkich Polek i Polaków, to trzeba sobie odpowiedzieć na kluczowe pytanie: które odpowiedzi i propozycje służą Polsce i w ogóle Europie, bo przecież geografii nie zmienimy. Co lepsze: utrzymywanie retoryki wojennej, czy działania służące powstrzymaniu zabijania i bezwarunkowego odrzucenia wizji wojny geopolitycznej?


W klasyku kina z roku 1964, w filmie "The Outrage", którego pomysłodawcą był słynny Akiro Kurosawa, trzech mężczyzn rozmawia na stacji kolejowej o procesie, który niedawno miał miejsce. Każdy z nich przedstawia inną wersję zdarzeń. Każda z tych wersji jest równie spójna, logiczna i przekonywująca. Ten stary klasyk tak bardzo proroczo antycypuje w dzisiejsze rozumienie prawdy i jej relatywizację do odczuć jednostki, że mało co może temu odniesieniu dorównać. Może warto byłoby o tym pamiętać, zanim pogrążymy się w mitomanii polsko-ukraińskiej oraz bezkrytycznie przyjmiemy kolejną porcję wojennych opowieści z mediów, przepisywanych z portalu i gazety " Українська правда". Bo wywijanie bejsbolem  z napisem "moja prawda jest bardziej mojsza" do niczego dobrego nie prowadzi.


kemir
O mnie kemir

Z mojego subiektywnego punktu widzenia jestem całkowicie obiektywny.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka